Szarada
W niewielkiej, prostokątnej sali jednej z wrocławskich kamienic miała niegdyś miejsce jedna z najbardziej drastycznych scen w historii polskiego teatru. W "Apocalypsis cum figuris" chleb stał się obiektem gwałtu. Grotowski pragnął wówczas przekroczyć symboliczność i umowność teatru. Rekwizyt teatralny zamienić w żywą obecność, choćby za cenę bluźnierstwa. Przed wieloma wiekami procesję Bożego Ciała ciągnącą ulicami Madrytu wieńczyło widowisko "Magii grzechu" Calderona de la Barca. Na wozach pojawiały się alegorycznie ukostiumowane postaci Zmysłów i Grzechów. Człowiek postawiony między Grzechem a Skruchą musiał dokonać wyboru. W tym widowisku również pojawiał się chleb. Był tylko teatralnym rekwizytem, który tłumaczył widzom zbawczą moc innego chleba. To widowisko odwoływało się do żywego sacrum, które istniało już poza teatrem. Co ten dramat może znaczyć dla nas dzisiaj? Co może znaczyć wystawiony w tej samej sali we Wrocławiu, gdzie przed kilkunastu laty dokonano pamiętnego bluźnierczego gestu?
Gest ten jest nie do podrobiania. Podobnie jak nie do odzyskania jest tamta publiczność sprzed wieków. Dlatego też zapewne "Magia grzechu" Calderona wystawiona przez Mirosława Kocura z młodymi aktorami Drugiego Studia Wrocławskiego zamieniła się w symboliczno-alegoryczną szaradę. Reżysera spektaklu nie obchodzi "propagandowy" cel auto sacramental. Nie próbuje też naśladować konwencji barokowego teatru hiszpańskiego, choć można znaleźć w przedstawieniu aluzje do niektórych jego rozwiązań przestrzennych. Z tekstu Calderona wydobywa reżyser przede wszystkim pewne uniwersalne i symboliczne motywy, które przekłada na znaki teatralne, często po prostu na znaki plastyczne. Wizualna strona przedstawienia ma graficzną ostrość alegorycznych obrazów utrwalonych na rycinach. Ciemna, błyszcząca podłoga, połyskująca w migotliwym świetle pochodni, to wzburzony ocean. Wóz to okręt. Zaś żeglowanie po wzburzonym morzu to symbol ludzkiego losu. Wysoka konstrukcja z powiązanych drabin przypomina wieżę Babel. Ta z kolei, jak powszechnie wiadomo, jest symbolem ludzkiej pychy i zerwanego przymierza między Ziemią a Niebem. Zadaniem widzów jest już tylko rozwiązanie teatralnej łamigłówki.
Kocura bardziej od samego tekstu Calderona i jego wewnętrznych napięć interesuje fenomen kultury hiszpańskiej - jej podstawowe motywy i obrazy oraz pewien typ religijnej uczuciowości - ukształtowanej w dobie kontrreformacji. Wprowadza do spektaklu sygnały spoza samego tekstu, jak choćby owe słynne spiczaste czapki, które Inkwizycja zakładała na głowy swoim ofiarom. Kiedy na scenę wtacza się drewniany wóz ze stłoczonymi na nim postaciami Zmysłów w wysokich, papierowych czapkach - przypominają się nam ryciny Goi. Demoniczny efekt tego obrazu jest pięknie dopełniony światłem dolnej rampy, umiejętnie ukrytej pod podestem dla widzów. Reżyser daje się jednak uwieść swojej erudycji, mnoży kulturowe aluzje i cytaty, nie wyprowadzając z nich dostatecznie czytelnego sensu dla całego spektaklu. W długiej opowieści o uwiedzeniu Zmysłów przez Grzechy, papierowe czapki służą już tylko jako "podpórka" dla aktora, mająca teatralnie ożywić ten epicki fragment. To, co mogłoby być nośnikiem sensu, zamienia się w chwyt, w całości spektaklu znaczący już niewiele.
W prostocie niektórych rozwiązań, w ich plastycznej surowości jest niewątpliwie pewna siła wyrazu. Reżyser nie pozwala jednak rozwinąć się własnym pomysłom w toku scenicznej akcji. Znaki, które buduje na scenie, nie opalizują, nie prowadzą ze sobą dialogu. Raz odczytane, stają się puste. Wzniesiona z drabin wieża Babel zamienia się w maszynę do grania. Aktorzy wspinają się po niej, wykonują akrobatyczne popisy, demonstrując co najwyżej swoją sprawność fizyczną. Ich barwne trykoty układają się w coraz to nową mozaikę. Aktorzy są chwilami zredukowani do ruchomych elementów ożywiających nieruchomą konstrukcję. Może gdyby poszczególne personifikacje Zmysłów, poza kolorem trykotów, wyraziściej odróżniały się od siebie, gdyby treść ich ról została przełożona na silniej zindywidualizowany ruch, gest, intonację - wówczas symboliczna szarada nabrałaby więcej życia. Być może wtedy przedstawienie z ruchomej kompozycji obrazów przerodziłoby się w dramat.
Przedstawienie Kocura podpowiada jeszcze inne rozwiązanie: żeby teatralną formę dla dramatu Calderona zbudować na muzyce. Jest bowiem we wrocławskim przedstawieniu kilka świetnych rozwiązań muzycznych, jak wielogłosowa kantata Zmysłów czy wokalne skontrastowanie Grzechu i Skruchy. W "Magii grzechu" - pomyślanej jako swoista opera - muzyka mogłaby nie tylko zdynamizować spektakl, ale także obudzić wrażliwość widza, uskrzydlić to, co trudne do nazwania. Może wówczas chleb rozłamywany na spektaklu nie byłby tylko bochenkiem kupionym po południu w pobliskiej piekarni.