Artykuły

Historia tragizmu i błazeństwa

Jest w tej sztuce cała przewrotna dialektyka szwajcarskiego pisarza, znana dobrze polskiemu czytelnikowi z lektury, sceny a nawet filmu. Człowiek i jego dzieje jawią się Friedrichowi Dürrenmattowi jako splot paradoksów, które są połączeniem tragizmu i błazeństwa. U żadnego może ze współczesnych dramaturgów tragiczne i komiczne nie złączyło się tak ściśle i jednocześnie skomplikowanie. Nie prowadzi to jednak do absurdalistycznego bełkotu. Umysł Dürrenmatta i jego konstrukcje są zwykle piekielnie logiczne. Nieuchronność losu prezentuje on nieomal jak sylogizm, jak matematyczne przekształcenie - i ma wiele radości, kiedy rachunek się załamuje. Nie jest to jednak śmiech katastroficzny; wiele w nim racjonalistycznej pewności, że świat i jego bieg dadzą się jednak zdefiniować, choćby przez "reductio ad absurdum". Nonsens ukazany w całej swojej krasie, jako ironiczna "zabawa", nie przestaje być absurdem, ale traci swój demoniczny charakter, stwarza mimo wszystko jakieś przesłanki humanistycznej wizji rzeczywistości. Tak jest również w "Anabaptystach", których krakowską premierę dał Teatr Stary, w reżyserii dyr. Zygmunta Hübnera.

"Anabaptyści" są "dramą" co się zowie. 20 obrazów, Brechtowski rozmach (także w inscenizacji}, epickość pomieszana z dramatyzmem. Kronika buntu anabaptystów miasta Munster i dzieje ich miniaturowego królestwa "nowego Izraela" posłużyły pisarzowi za odskocznię do wielu problemów, układających się jednakże w pewne ciągi. Sztuka nie jest łatwa do oglądania, czy do reżyserii: statyka zmusza realizatorów do dodatkowych wysiłków, aby jej dodać dramaturgicznej i wizualnej atrakcyjności. Mimo to śmiem wątpić, czy bez bardzo poważnych skrótów "Anabaptyści" mają szanse "bawić" widza w tym znaczeniu, w jakim przywykliśmy używać tego określenia, myśląc o atrakcyjności rozrywkowo-widowiskowej. Nie ma co ukrywać: sztuka jest nieco nużąca, i najbardziej atrakcyjna inscenizacja do końca nie może tego przełamać.

Reżyseria Z. Hübnera balansuje pomiędzy chęcią stworzenia wielkiej metafory filozoficzno-historiozoficznej w stylu "serio" a skłonnością do groteski. Ponury żart historii - oto jak zwięźle można określić to, co oglądaliśmy w Teatrze Starym. Żart przeciw człowiekowi a zarazem protest przeciw wszelkiego rodzaju "złej wierze" i komedianctwu, które na arenie historycznej wydają krwawe owoce. Promotorem i świadkiem rozprawy przeciw złu jest cały tłum postaci, spośród których na plan pierwszy wybija się Johann Bockelson z Lejdy, "król" Munster. Doprowadził on swój ludek do tego, co szwajcarski pisarz tak określa: "Najgorszy obrót, jaki może przybrać historia, to zwrot w stronę komedii". Komedii, w której nie tylko Bockelson jest aktorem; ponurej komedii świata, nie umiejącego (i nie chcącego) uznać wartości czysto, prawdziwie tragicznych, poprzez jakie jedynie manifestuje się ludzka godność w obliczu niełaskawej historii.

Teatralność wszelkiej władzy - jak wskazuje sam pisarz - znajduje w osobie aktorzyny z Lejdy ponure uosobienie. Dołączają się do tego jego osobiste kompleksy: mania władzy i mania wielkości, podszyte niebywałym cynizmem, który zjednuje mu dostojników cesarstwa i wróży dalsze sukcesy. I tu pretensja: niestety, Zdzisław Maklakiewicz nie udźwignął w pełni ciężaru swej złożonej roli. Popadał na przemian w tani demonizm lub demonstrował skrajny kabotynizm bohatera - co w obu wypadkach jest prawdą tylko cząstkową.

Wszystkie niemal postaci "Anabaptystów" to ludzie, którzy świadomie oszukują lub ci, co są mniej lub więcej świadomie oszukiwani. Machina, jaką prezentuje Dürrenmatt, jest potworna; wciąga w swoje tryby wszystkich na zasadzie samooszustwa: Najbliżsi doradcy "króla" widzą jego cynizm, ale są mu posłuszni; lud zdaje sobie sprawę, kto nim rządzi, ale odprawia radosne i krwawe igry, a potem cierpliwie znosi nędzę; dostojnicy wystąpią przeciw prorokom z Munster, bo zagraża to ich klasowym interesom, ale nie poskąpią słów uznania dla ogromu kłamstwa i cynizmu Bocklesona. A sprawa "dobrej wiary"? Tej zabrakło wszystkim. Jakby szukali jedynie kogoś, kto weźmie ich "na kawał" szarlatanerii... Przeciw temu zwraca się szyderstwo i protest pisarza, i nie idzie tu bynajmniej o historię anabaptystów - ta jest jedynie pretekstem.

Wśród nader licznej obsady - wiele ról godnych uwagi, ale i niemało słabszych. Znów najlepiej wyszły epizody. Bardzo dobry Kazimierz Witkiewicz jako cesarz Karol V, Kazimierz Fabisiak - kardynał. Duże uznanie dla Jerzego Nowaka za rolę von Waldecka, stuletniego bez mała biskupa Munster; dla Wojciecha Ruszkowskiego za kreację Bernarda Krechtinga. Pospierałbym się chętnie z Antonim Pszoniakiem, czy taki naprawdę ma być "nawróceniec" Knipperdolinck, czy nie trzeba było trochę pogłębić tej w końcu niezwykłej postaci. Bardzo "Brechtowską" Zieleniarką była Romana Próchnicka, a Wiktor Sądecki i Jerzy Binczycki stworzyli postaci żołdaków - von Burena i von Mengerssena - krwiście i z rozmachem. I jeszcze dwie role zupełnie nieźle wygrane: naiwny mniszek w wykonaniu Andrzeja Kozaka oraz Gresbech Aleksandra Fabisiaka. Bardzo dobra scenografia Andrzeja Cybulskiego - i sceny wręcz znakomite (narada u króla) obok zbyt "barokowych", bądź nieco przewlekłych. W sumie jednak jest to na pewno przedstawienie, o którym będzie się mówić, z którym będzie się także spierać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji