Artykuły

Spotkanie z Gaborem Thurzo

Znajomość dra­maturgii z brat­nich krajów so­cjalistycznych pozostaje stale słabszym punk­tem w działa­niach repertua­rowych scen sto­łecznych. Także w zakresie kla­syki (która po­dobnie jak to ma miejsce i u nas samych, stanowi częstokroć klucz do zrozumienia psychiki narodo­wej, komplek­sów i fobii); jeśli idzie o dramat współczesny dzia­łania są bardziej energiczne, choć trud poszukiwań nie zawsze owocu­je łatwym plonem: poszczególne ty­tuły, na jakie w wyniku skompliko­wanych układów przekładowo-towarzyskich decyduje się teatr, mogą być nie w pełni reprezentatywne dla twórczości danego kraju, określonej formacji pisarskiej, nawet konkret­nego pisarza. Dobrze przecież, gdy teatr chce sobie ów trud zadać, pro­fit rozliczany będzie w bardziej dłu­gofalowych procesach kulturowych, składając się na ważki fakt symbio­zy kultur, wzajemnego poznania ar­tystów, bogacenia w nową skalę do­znań widzów. Powyższe refleksje łączą mi się wyraźnie z faktem obecnej premiery w Teatrze Dramatycznym. Jej bohaterem jest Gabor Thurzó, wybitny pisarz węgierski starszej generacji. Osobiście żałuję trochę, iż wybór teatru nie padł na Laszlo Nemetha, który podobny Thurzie w klimacie i wymowie ideowej bije go głębokością spojrzenia na człowieka i świat. Wydaje się przecież, że i na autora "Galileusza" (istnieje polski przekład Tibora Csorby!) przyjdzie kolej, a dzisiejsze spotkanie a Thurzó dostarcza nam takie wiele materiału do wzruszeń... "Wybrany" stanowi dramatyczny raptularz działań związanych z pro­cesem beatyfikacyjnym młodego za­konnika, którego życie budziło sprzeczne komentarze u osób mu bli­skich, ale śmierć zezwoliła na zna­mienne ujednolicenie tych kontro­wersji. Znamienne, acz z samą "świętością" Istvana Gregora niewie­le mające punktów stycznych. Thur­zó osadza akcję swego dramatu w miesiącach wojny, gnijący reżim re­genta Horthy'ego domaga się wspar­cia ze strony niebios, ewentualna ka­nonizacja Istvana ma przede wszyst­kim sens polityczny. O utrzymanie sprawy w kręgu wiary i kościoła walczy bohater "Wybranego", Prałat. Z pięknym wyczuciem prawdy w rozdziale racji moralnych buduje tę postać autor, zaś przeplatanie spraw polityki i re­ligii, wątków sensacyjnych z dywa­gacjami etycznymi nadaje akcji zna­miona prawdziwej sensacyjności. Umiał je eksponować reżyser Janusz Zaorski, montował spektakl przy za­chowaniu rytmów nieledwie filmo­wych, rezygnując z pokusy nadmier­nego psychologizowania. Tyle że ska­ła rozterek moralnych, jakimi drę­czone są postaci "Wybranego" nieco na takiej decyzji reżyserskiej ucier­piała, gdyż prawo do nich zachował Zaorski jedynie Prałatowi, pozosta­łym uczestnikom gry każąc zadowo­lić się pozorowaniem gestów (vide postać współpracownika Prałata, wi­karego Schulhoffera. Marek Kondrat niewiele miał tu do grania). Może zresztą nie Zaorski ponosi winę, a podobna tendencja kryje się w sa­mym tekście?

Przedstawienie jest popisem wirtuozerii Marka Walczewskiego, który z roli Prałata wydobył cały jej dramatyzm, nie skąpiąc swemu bohaterowi w sutannie także poczucia dowcipu, a przede wszystkim ciepła oraz swoistego uroku! Z jednej sceny, w której Thurzó ukazuje postać Biskupa, uczynił Andrzej Szczepkowski błyskotliwy fajerwerk! Aktor zademonstrował przy tej okazji, w jaki sposób dykcja może stać się siłą sprawczą dowcipu i finezji w dialogu. W zdyscyplinowanym ansamblu wyróżnić by się chciało niemal wszystkich, tekst stwarzał szczególne szanse Stanisławowi Wyszyńskiemu (Sandor), Witoldowi Skaruchowi (minister Szinner), Wandzie Łuczyckiej (Gregorowa).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji