Artykuły

Przemysław Wojcieszek: "Polska krew" bez cenzury

- Destrukcja demokracji postępuje. Na czele ważnych instytucji stają funkcjonariusze polityczni. Nikt już nie ma złudzeń, że pojawiła się cenzura - mówi reżyser Przemysław Wojcieszek.

O obecnej sytuacji w Polsce Wojcieszek opowiada w nowym filmie "Knives Out", który pokazał na festiwalach T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu i Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym oraz w sztuce "Polska krew", którą reżyseruje w niezależnym Teatrze TrzyRzecze w Warszawie. - Nikt nas nie dotuje, żadna siła polityczna za nami nie stoi. Robimy to z miłości do teatru i z potrzeby rozmowy o Polsce - mówi reżyser.

Dorota Wyżyńska: "W trudnych czasach pisze się szybko" - mówiłeś po pokazie filmu "Knives Out" na festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Pomysł na ten film urodził się zaraz po jesiennych wyborach prezydenckich. W międzyczasie napisałeś też sztukę "Hymn narodowy", którą wystawiłeś w Legnicy. Teraz premiera "Polskiej krwi". Ten pośpiech jest konieczny?

Przemysław Wojcieszek: Niszczenie demokracji postępuje zbyt szybko, nie możemy czekać na następny sezon. Przez kilka ostatnich lat nie robiłem teatru. Wróciłem do niego, bo to idealne medium, żeby ekspresowo mówić o tym, co dzieje się w Polsce. Cykl produkcyjny filmu jest długi. Mój ostatni "Knives Out" zaczęliśmy zaraz po wyborach i nadludzkim wysiłkiem skończyliśmy dopiero teraz. Minęło ponad pół roku. Tekst "Polska krew" napisałem w czerwcu, a premiera już 5 sierpnia.

Sztukę "Hymn narodowy" też pisałem szybko. Zadzwoniłem do dyrektora Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy Jacka Głomba: "stary, musimy coś zrobić". Zareagował natychmiast, przesunął zaplanowaną wcześniej inną premierę, żeby wstawić do repertuaru moje przedstawienie. Myślę, że powstał mocny spektakl, który integruje widownię. Daje publiczności w tych trudnych czasach szansę na rozmowę o Polsce. Nigdy wcześniej nie dostawałem od widzów tylu listów, tylu ciepłych słów. To jest dla mnie powód, żeby robić teatr.

"Polską krew" pisałem z myślą o teatrze prywatnym. Zależało mi na wyraźnym przekazie polityczno-społecznym, ale z drugiej strony starałem się, by powstała sztuka otwarta na widza, atrakcyjna, uwodząca go swoją witalnością, energią, dynamiką. Jest to komedia, ale wymowa całości jest bardzo serio. Jeśli chodzi o formę, to chyba najbardziej powykręcany tekst, jaki kiedykolwiek napisałem. Bohaterowie co jakiś czas "wychodzą" z opowieści, mówią, że tu tylko grają, bo przecież jesteśmy w teatrze.

Myślę, że tak powinien wyglądać teatr polityczny. Uderzać w widza mocnym przekazem, a jednocześnie zaskakiwać go, nie nudzić. Jeśli miałbym wybierać między nudą a polityką, to prędzej zrezygnowałbym z polityki. Nienawidzę się nudzić.

W "Polskiej krwi", tak jak i w filmie "Knives Out", opowiadasz o młodych ludziach. W twoim filmie 20-latkowie, którzy spotykają się w letniskowym domu nad jeziorem, mówią o sobie "Jesteśmy najlepszym pokoleniem".

- Bo wybrali PiS i Andrzeja Dudę na prezydenta. Gdyby nie ich poparcie, pewnie ten zwrot w stronę autorytaryzmu by się nie zdarzył. Postanowiłem przyjrzeć się tym ludziom - na zimno i bez cenzury. Popatrzeć na to, o czym między sobą gadają, czego się boją i czego chcą. I tak powstał "Knives Out". Ktoś napisał, że to pierwszy film o "dobrej zmianie". Pracowałem z siódemką bardzo młodych ludzi, absolwentów wrocławskiej PWST. Mają totalny power. To jest to coś, czego niestety nie mają już aktorzy o kilka lat starsi. Ten rynek jest brutalny, ekspresowo niszczy marzenia. A oni wciąż wierzą, chcą, walczą. Nie mają kompleksów. Są odważni. I to jest super, cieszę się, że mogę im jakoś pomóc. Wkręciłem się w tę pracę z nimi. I uznałem, że spektakl też muszę zrobić z młodymi. W sztuce "Polska krew" towarzystwo jest już bardziej zróżnicowane niż w filmie. Mamy dwie pary. Pierwsza to - jak mówią o sobie - "przedstawiciele nowej władzy, która nigdy się nie zmieni". A druga to para młodych inteligentów.

Ale dostaje się każdemu, w każdego wbijasz szpilę? Młodemu aktorowi, który chodzi na marsze KOD-u, chwaląc się: "Moja przygoda z opozycją zaczęła się od lajków na Facebooku", też się dostanie?

- Szpilę wbijam i w niego, i w jego żonę, która cały czas, zwłaszcza po narkotykach, opowiada o tym, jak bardzo kocha polską demokrację. To kpina z nas, ze mnie i z ludzi, którzy prowadzą wygodne życie, deklarując się jako osoby prodemokratyczne, prowolnościowe, ale niewiele z tego wynika. Chodzą na marsze po to, żeby spotykać dawne narzeczone albo wrzucać fotki na FB. Denerwuje mnie ten lajkoaktywizm.

Zmierzamy wyraźnie w stronę państwa autorytarnego. Codziennie komuś łamany jest życiorys. A większość inteligencji nadal uważa, że nic się nie dzieje. "Knives out" został przez wielu odebrany jako atak na branżę filmową. Tymczasem ja w ogóle nie myślę o tych ludziach. Ich narcyzm i obojętność wobec tego, co dzieje się w Polsce, tylko mnie od nich odpycha.

Ta władza nie cofnie się przed niczym. Zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego to dla mnie koniec demokracji w Polsce. Jestem pewien, że kolejne wybory będą sfałszowane, będą fikcją.

Codziennie słyszę, że ktoś planuje wyjazd z kraju, nie na jakiś czas, zarobkowo jak kiedyś, ale w ogóle na stałe. Do niedawna nie prowadziliśmy takich rozmów, teraz stały się normą. Ludzie przygotowują plan awaryjny na wypadek stanu wyjątkowego.

Destrukcja demokracji postępuje coraz głębiej. Na czele ważnych instytucji stają funkcjonariusze polityczni, a nie fachowcy. Nikt już nie ma złudzeń, że pojawiła się cenzura.

Doświadczyłeś tego na własnej skórze, kiedy został zdjęty "Pegaz", w którym opowiadałeś o swoim spektaklu "Hymn narodowy" w Legnicy.

- To było oczywiście irytujące, wręcz groteskowe. Natomiast niewątpliwie przysporzyło spektaklowi rozgłosu, chociaż wolałbym, żeby tak się nie stało.

Teatr w Legnicy, który po tym zdarzeniu zyskał opinię opozycyjnego, z jednej strony ma wzięcie u widowni, a jednocześnie ogromne problemy finansowe, bo cofnięto mu dotacje ministerialne, co więcej na teatr nasłano kontrolę.

Dyrektor Jacek Głomb jest zadeklarowanym zwolennikiem KOD-u, więc był przegrany już na dzień dobry, ale nie zmienia to faktu, że zatrudnia w teatrze 80 osób, które muszą z czegoś żyć. Cena, którą teatr zapłacił za ten spektakl, jest bardzo duża.

W kulturze mamy teraz same katastrofy. Oczywiście też jesteśmy sobie winni jako artyści. Przyzwyczailiśmy się do tego (ja może w mniejszym stopniu niż inni, bo czasami robię pewne rzeczy za własne pieniądze) że jemy z instytucjonalnej miski, a kiedy na czele instytucji staje prostak, to całe środowisko jest sparaliżowane i nie wie, co robić.

Ostatni film zrobiłeś za własne pieniądze. A kilka tygodni przed pokazem we Wrocławiu zbierałeś pieniądze na platformie "Polak potrafi". Udało się przekonać ludzi? Kto cię wspierał?

- Udało nam się w tydzień zebrać 20 tysięcy złotych na nagranie dźwięku. Sporo pieniędzy wpłacili ludzie, których nie widziałem na oczy. Niewiele za to chcą, zależało im, żeby wesprzeć projekt. Widownia chce dostać historię o Polsce i o sobie. Na spektakl też nie mamy pieniędzy. To oczywiście niedrogie przedsięwzięcie, ale pewne koszty są. Przedstawienie finansuje się wyłącznie z biletów. Pamiętajcie państwo o tym, że kupując bilet, bezpośrednio wspieracie ten tekst, teatr, mnie i moich młodych aktorów.

Chodziłeś ze swoją sztuką tylko do teatrów prywatnych? Próbowałeś zainteresować teatry publiczne?

- Kontaktowałem się też z dyrektorami teatrów publicznych. O ile w prywatnych odpowiedź brzmiała: "nie ma pieniędzy, publiczność chce repertuaru rozrywkowego, chce się bawić", to w publicznych słyszałem, że teatr ma repertuar zaplanowany na następne trzy sezony. Czy to prawda? Nie wnikam. Wiedziałem, że nie mam czego tam szukać.

Dlaczego Teatr TrzyRzecze? To scena niezależna, która do Warszawy przeniosła się z Białegostoku, działa tu od roku.

- Poleciło mi ją kilka osób z Warszawy. Kiedy teatry prywatne mi podziękowały, zacząłem szukać innego miejsca, w którym będę mógł wystawić sztukę z moimi młodymi aktorami. Ta niezależna scena po przeprowadzce z Białegostoku wciąż nie odnalazła się w Warszawie. To podwójny eksperyment.

Dla mnie ważne, żeby zrobić ten spektakl bez cenzury, a Teatr TrzyRzecze walczy o swoją tożsamość, szuka dla siebie repertuaru, żeby zaistnieć w Warszawie.

Eksperyment - jak wiesz - zawsze mnie kręcił. Lubię nowe miejsca. Kiedy Krystyna Janda otwierała Teatr Polonia, ludzie z branży mówili mi: "stary, nie wchodź w to, przecież ten teatr padnie po dwóch, trzech miesiącach". Mam satysfakcję, że "Darkroom" był jednym z pierwszych spektakli w Teatrze Polonia granym tu przez dziesięć sezonów.

Kręci mnie wejście w miejsce, które nie ma jeszcze swojej tożsamości, a lokalizacja na warszawskim Żoliborzu jest fantastyczna, po drugiej stronie ulicy jest dom, w którym urodzili się "dwaj najwięksi Polacy XXI wieku". Obaj się tu wychowali.

Wspomina o tym bohater w końcowym monologu.

- Rozbudowałem ten monolog. Obawiam się, że po premierze zamkną ten teatr i będzie to pierwszy teatr w Polsce zamknięty z powodów politycznych. Gadałem o tym z Konradem Dulkowskim, szefem sceny, ale jest nieugięty i nie zamierza się wycofać.

Teatr polityczny powinien powstawać w takich miejscach. Nikt nas nie dotuje, żadna siła polityczna za nami nie stoi. Robimy to z miłości do teatru, z potrzeby rozmowy o Polsce.

Nie jestem człowiekiem teatru, nie mam ambicji, żeby wspinać się po szczeblach kariery od teatru w Legnicy do Teatru Narodowego. Interesuje mnie opisywanie Polski, zwłaszcza w tej chwili. Żyjemy w ciekawych czasach. Co dwa tygodnie pojawia się taki temat na sztukę, że ja pie...

Nie wiem, jak warszawska widownia przyjmie "Polską krew", może rzeczywiście chce tylko rozrywki. Ale wiem, że energia tego spektaklu "urywa dupę" i że nie zobaczycie niczego mocniejszego w polskim teatrze przez cały następny sezon.

PRZEMYSŁAW WOJCIESZEK

scenarzysta, dramaturg i reżyser, nagrodzony w 2005 roku Paszportem "Polityki", jeden z najbardziej bezkompromisowych twórców polskiego teatru i filmu. Reżyser filmów m.in.: "Głośniej od bomb", "Doskonałe popołudnie", "Jak całkowicie zniknąć", a ostatnio "Knives Out". Autor sztuk m.in. "Made in Poland", którą w 2004 roku wystawił w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy, a kilka lat później przeniósł na ekran; "Cokolwiek się zdarzy, kocham Cię" (wyreżyserował ją w 2005 roku w TR Warszawa), "Zaśnij teraz w ogniu" (Teatr Polski we Wrocławiu, 2007 r.) i "Hymnu narodowego" (Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy, 2016 r.). Zwykle reżyseruje własne teksty (wyjątkiem była sztuka Doroty Masłowskiej "Dwoje biednych Rumunów...", którą wystawiał w TR Warszawa). Nawet kiedy sięgnął po "Darkroom" Rujany Jeger, to tę bałkańską historię przeniósł w nasze realia, do Warszawy. Spektakl był przebojem Teatru Polonia i Och-Teatru przez prawie 10 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji