Artykuły

Marco Polo z Łazarza

- Plakat ewoluuje, zmienia się estetyka, powstają nowe wspaniałe plakaty, ale trzeba też zauważyć, że dziś plakat jednak powoli zamiera. Choć może lepiej byłoby powiedzieć - plakat staje się elitarny - mówi Ryszard Kaja, malarz, grafik i scenograf. Dziś, w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu, odbędzie się wernisaż wystawy "Co oswaja Ryszard Kaja", na której znajdą się m.in. projekty kostiumów i scenografii.

Adam Olaf Gibowski: Od kilku lat tworzysz cykl plakatów Polska. Jak zrodził się pomysł na ten cykl?

Ryszard Kaja*: Pozwól, że zanim odpowiem, zrobię pewien wstęp, który wydaje mi się bezwzględnie potrzebny. Od dziecka jestem łazęgą. Gdy byłem podrostkiem, nie chodzącym jeszcze do szkoły, zamieszkaliśmy w nowo oddanym bloku radiowców na poznańskim Łazarzu. Z jednej strony było miasto - gąszcz mieszczańskich kamieniczek i smakowicie kolorowy rynek łazarski, z drugiej pola ogródków działkowych a za nimi aż do torów kolejowych właściwie dzicz! Taka moja mała łazarska Amazonia. Z cała chmarą kolegów, w mniej więcej tym samym wieku, włóczyliśmy się i to były moje pierwsze wyprawy. Znaliśmy każdą pobliską jabłonkę z pierwszymi dojrzewającymi papierówkami, wiedzieliśmy, gdzie rośnie dziki kwaśny agrest, sto razy smaczniejszy niż dojrzały słodki ze sklepu. Wiedzieliśmy, gdzie jest najlepsza górka, z której było widać kominy Zakładów Cegielskiego. Miałem wówczas przezwisko Marco Polo. Kilka lat później rodzice kupili beżową syrenkę, którą nazwaliśmy Popokatepetl, bo raz po raz, gdy była uruchamiana niespodziewanie wybuchała chmurą spalin. W pierwsze wakacje wyjechaliśmy w wielką trasę. To była fascynująca podróż! Od Szczecina aż pod granice rosyjską za Krynicą Morską, zatrzymując się w niemal każdej nadmorskiej miejscowości. Jeździliśmy wówczas z namiotem, kocherkiem, stertą książek i tysiącem zupełnie niepotrzebnych gratów, które do samochodu udało się wcisnąć. Później zwiedziliśmy Mazury i to jak! Rodzice byli opętani manią zobaczenia wszystkiego. Każda kapliczka przydrożna, każda chatynka, pokryta strzechą, każda zagubiona w lesie leśniczówka, każde jeziorko było poznane. Potem była wyprawa w Bieszczady i na Lubelszczyznę, a później przyszły choroby i wyjazdy się skończyły, ale pragnienie podróżowania i zwiedzania zostało.

Pasji podróżniczej nie porzuciłeś?

- Mijały lata i dorosłem. Zacząłem jeździć sam po Polsce, wzdłuż i wszerz, aż w końcu nadarzyła się okazja i pojechałem dalej - do Grecji przez Bułgarię z 20 dolarami w kieszeni. A kiedy otwarto granice i wszyscy pchali się na zachód, my z przyjacielem pojechaliśmy do Rosji - wielkiej, wspaniałej, wówczas bajecznie taniej. To była wspaniała wielka przygoda, ach gdzież nas nie było! Zjechaliśmy całe Zołotyje Kolco Rosji Nowogrodzkiej, pojechaliśmy na Karelię, dotarliśmy za koło polarne, odwiedzaliśmy wielkie miasta i malutkie drewniane wsie, zawitaliśmy do Uzbekistanu, Kazachstanu i Kirgistanu. Widzieliśmy Bucharę i Samarkandę, a także pustynie Ryn i Kyzył-kum i morza Kaspijskie i Azowskie, Morze Białe i Czarne. Zaniosło nas aż pod Finlandię i pod Ural. A później w następnych latach włóczyliśmy się jeszcze dalej i dalej, i tak do dzisiaj po świecie krążę, co roku na kilka miesięcy zakładam plecak, choć plecy już niemłode. Pięknie jest tak oczy nasycić innością, wtedy wszystkie zmysły się wyostrzają, bo i smaki inne, i zapachy, i kolory, i zwyczaje. Po wielomiesięcznej podróży, gdy wracam do domu z wyostrzonymi zmysłami, to wszystko, co nasze swojskie, polskie dostrzegam nowymi oczyma, odnajdując na nowo mnóstwo spowszednianego na co dzień uroku.

Powoli rozumiem, dlaczego musiał powstać cykl Polska

- Zaczęło się tak, że dla wrocławskiej Galerii Polskiego Plakatu miałem zrobić plakat, który miał ją reklamować. Ostatecznie dogadałem się w inny sposób, bo pomyślałem, że skoro to galeria plakatu, niechaj to będzie nie jeden plakat, a cała ich seria. Tym bardziej, że ja zazwyczaj pracuję seriami, nie wiem skąd mi się to wzięło, chyba z teatru. Przygotowując się do jakieś nowej premiery, powstaje w końcu cały cykl rysunków kostiumów i dekoracji na jeden temat. Pomyślałem, że skoro to galeria plakatu polskiego, niech obrazy z Polski ją reklamują. Może w tych plakatach uda mi się wyczarować wszystkie moje wspomnienia z podróży po Polsce. Może uda mi się opowiedzieć o wspaniałościach, jakie w Polsce znam, widziałem, jakie w mej pamięci się zakodowały. Nawet tych mało znanych, skromniutkich, ale ślicznych i wartych pokazania. Nie interesuje mnie polska pocztówkowa, oklepana, podkolorowana, zakompleksiona, na siłę starająca się być lepsza, niż jest w rzeczywistości. Interesuje mnie Polska taka, jaka jest. Z wódka i śledzikiem na ceracie, z jeziorami pełnymi ryb, z ogrodami na pół zapuszczonymi - tak jest np. w Warnowie. Polska z kulturą barwną, nietypową, często zapomnianą, jakiej świat może nam tylko pozazdrościć.

W cyklu pojawia się kilka miejscowości, leżących w Wielkopolsce. To miejsca dla ciebie szczególnie ważne?

- Ja jestem pyra poznańska, z krwi i kości, nawet w swym wrocławskim domu mam ryczkę. W Poznaniu się urodziłem, dorastałem, chodziłem do szkół. Tu wyrosłem. Najlepiej znam okolice Poznania, w poznańskim łowiliśmy raki, gdy jeziora były jeszcze czyste, chadzaliśmy na grzyby w okolicy Międzychodu. Tu mieszkała nasza rodzina. Ciotki w Nowym Tomyślu i ta najukochańsza - Marcia w Wolsztynie. Wolsztyn to miasteczko ukochane, gdzie jako brzdąc jeździłem do dziadków, do ciotki, do ogrodu, nad jezioro. To miasteczko wielkiej gazowni dziadka, parowozów buchających parą i już chyba nieistniejących, pełnych rozgardiaszu targowisk z kozami i watą cukrową. Niegdyś chciałem nawet tam nawet zamieszkać i może jeszcze kiedyś to zrealizuję, coraz częściej o tym myślę. Dlatego wśród plakatów polskich wiele jest poświęconych Wielkopolsce, a będzie jeszcze więcej, bo to dla mnie ważny fyrtel kraju. Osobno będzie oczywiście mój poznański Łazarz, bo tam wyrosłem, może nawet zdążę na wystawę. Są już Szamotuły, które swym folklorem urzekły mego ojca, więc na plakacie jego drzeworyt Jest także plakat Ujścia Warty, gdzie jest najmłodszy, ale nie wiem, czy dla mnie nie najpiękniejszy, polski park narodowy. Jarocin, gdzie sztubakiem będąc bywałem i hasałem. Będzie Rogalin, właściwie już skończony, z najstarszymi dębami i wielkimi koziorogami. Może powstanie Lednica, może jezioro przeskie z wyspą różowych konwalii, ale mój wydawca wówczas chyba zwariuje... Oczywiście, jest osobny plakat Wielkopolska - z pyrą-skarbonką i sam Poznań.

W twoim ujęciu Poznań symbolizuje Okrąglak. Dlaczego wybrałeś akurat ten budynek?

- Ratusz i Koziołki to już banał nad banały, oklepany temat wyeksploatowany do cna. Do tego mam wątpliwości, czy aby odpowiadający naturze Poznania. Poznań wcale nie jest renesansowy. Ostatnio stara się, za wszelka cenę, być miastem nowoczesnym, i to jego pragnienie bycia nowocześniejszym niż de facto jest, wydaje mi się jedną z najbardziej charakterystycznych cech miasta. Buduje się tu wiele, ale niestety szpetnie, Poznań ma pecha do współczesnej architektury. Można zrobić wycieczkę i "podziwiać", jak można go oszpecić nowymi gmachami. Najpierw, niewiarygodnie paskudna, już rozpadająca się, różowa rolada nowego dworca, najbardziej niepraktycznego dworca w Polsce! Później akwarium, jakim przykryto nową iglicę targową, do niedawna symbol miasta, którą zbudowano na miejscu - uszkodzonej podczas wojny Górnośląskiej - wieży Hansa Poelziga, jednego z nielicznych budynków na terenie dzisiejszej Polski. Idąc dalej w stronę miasta, na miejscu zburzonego ostatnio kultowego kina Bałtyk, powstaje coś dużego i krzywego, jeszcze nie wiadomo, czy będzie ładne czy nie, ale przynajmniej zasłoni szkaradnie nudny i brzydki nowy hotel, który w najlepszym razie miałby prawo istnieć gdzieś na peryferiach. Jeśli uda nam się przejść Kaponierę, co od kilku lat jest wyczynem nie lada, stajemy pod niegdyś ślicznym hotelem Merkury, unikatową perełką architektury lat 60., który, postanowiono niestety, odnowić, unowocześnić i poprawić. W ten sposób Poznań stracił jeden z nielicznych, dobrych przykładów architektury lat 60., a w zamian ma ni to coś starego, ni nowego - w każdym razie architektonicznie bezwartościowego. Idąc dalej trafimy na haniebne domy Alfa, które krzyczą kompleksem Poznania wobec warszawskiej ściany wschodniej, i są gorsze niż stare wyburzone kamienice. Parę metrów dalej pręży się, pretensjonalnie rozklekotany, gniot galerii MM. Szczytem próżności artystycznej, nie popartej talentem, jest tandetny barak z dachem, jak w myjni samochodowej, który wyrósł jako nowe skrzydło gmachu Muzeum Narodowego. To rozlazły grzyb, betonowa purchawa, ani to ładne, ani praktyczne. Nie udała się też rekonstrukcja zamku-Gargamela, nie udała się połamana fontanna na Placu Wolności i tak dalej. Oczywiście, jest kilka dobrych nowych gmachów, ale w większości przypadków, niczym szczególnym się nie wyróżniają.

Biorąc to wszystko pod uwagę, odpowiem teraz na twoje pytanie. Okrąglak, zaprojektowany przez Marka Leykama, jest wspaniałym - nie wiem, czy nie najlepszym w Polsce - przykładem nowej architektury lat 50. To znakomity przykład owych pragnień bycia nowoczesnym, w dobrym tego słowa znaczeniu. Szkoda, że zamiast domu towarowego nie dało się w nim, jak zamierzano, zorganizować muzeum sztuki nowoczesnej. Ach, miałby Poznań najlepsze muzeum sztuki XX wieku w Polsce! No, ale nie ma.

Zapytam nieco prowokacyjnie. Po co nam dziś plakat artystyczny, skoro mamy komputery i każdy może stworzyć swój plakat?

- ...a kiedyś wszyscy mieli ołówki i też mogli tworzyć rysunki. Komputer nie ma tu nic do rzeczy. Złote lata plakatu minęły, nie ma co ukrywać. Jeszcze za komuny, gdy turyści odwiedzali nasz kraj, byli zaskoczeni że w tej naszej szarej przecież rzeczywistości, na ulicy krzyczał barwny, wspaniały artystycznie plakat. Plakat, który był też niekiedy tubą propagandy, ale nade wszystko plakat, który informował o wydarzeniach kulturalnych i sam takim wydarzeniem artystycznym był. Ja, starej daty facet, lubię, gdy o wydarzeniu artystycznym informuje wypowiedź artystyczna. A plakaty w Polsce robili artyści, których cały świat podziwiał. To prace Tomaszewskiego, Lenicy, Cieślewicza wiszą dzisiaj w najlepszych muzeach na świecie z MoMa na czele. Plakat jednak ewoluuje, zmienia się estetyka, powstają nowe wspaniałe plakaty, ale trzeba też zauważyć, że dziś plakat jednak powoli zamiera. Choć może lepiej byłoby powiedzieć - plakat staje się elitarny. Bardziej chwytliwym nośnikiem jest obraz w telewizorze, czy w internecie. Do tego dzisiaj, gdy każdy ma komputer, niemal każdy ma też poczucie, że może sam stworzyć plakat. Pozorna łatwość omamia. Wszyscy zachłysnęli się tym, że dwa razy uderzą w klawiaturę i mają obrazek jak żywy. Wiec powstają plakaty pod dyktando próżnych szefów. Wykonywane w ramach ni to oszczędności, ni głaskania własnej próżności, przez pomagierów, co to maja sprawność klikania, ale nie maja żadnej wrażliwości artystycznej.

Uważasz, że jest aż tak źle?

- Dzisiejszy plakat to najczęściej kiepskie zdjęcie (bo też łatwo dzisiaj zdjęcie zrobić), zrobione świetnym aparatem, a te przecież coraz lepsze, więc coraz więcej ludzi uwierzyło że są dobrymi fotografami, bo robią ostre foty. Najczęściej używa się zdjęć czarno-białych, nie wiem czemu, ale chyba dlatego, że akurat modny jest minimalizm, a redukcja kolorów sprawia wrażenie minimalistyczne. Takie zdjęcie następnie "obrzyga się" czcionką z komputera i nie trzeba wcale znać się na liternictwie, a wszystko to bez myśli i bez treści. Takie pseudo nowoczesne plakaty powstawały na przykład w Operze poznańskiej za czasów Michała Znanieckiego. A jeszcze gorzej, gdy zamiast własnej inwencji, plakacista pracuje w myśl zasady - wytnij, wklej. Otwiera internet, i na łapu capu kradnie efektowne obrazki.

Ale plakat artystyczny, duma polskiej stuki użytkowej, żyje nadal, choć przenosi się z ulicy do galerii. Mamy mnóstwo wspaniałych młodych zdolnych grafików - prace Górowskiej, Staniszewskiego, Kai Renkas, Skakunów są wybitne i doceniane na całym świecie. Mamy jeszcze ambitnych zleceniodawców, chociaż coraz bardziej offowych i cale szczęście - mamy też publiczność, która plakat artystyczny docenia.

Z drugiej strony podoba mi się, że dzisiaj każdy może łatwo stworzyć własną pracę, nie ma już bariery rzemiosła, ponieważ przy pomocy komputera można ukryć braki. Każdy może napisać powieść, sklejając wyrwane z kontekstu cudze zdania, namalować w komputerze obraz, a że najczęściej kiepski, to mniej ważne. Oczywiście, konsekwencją tego jest zalew beznadziejnych prac, które zapewne wylądują na monumentalnym śmietniku, ale radość, jaką daje tworzenie, jest teraz dostępna dla każdego, co jest niewątpliwie pewną zaletą współczesności.

Cykl Polska bardzo przypadł publiczności do gustu i nie tylko jej, zresztą. Pewna hiszpańska artystka, postanowiła posłużyć się twoim językiem artystycznym i zrobiła plakaty, łudząco podobne do twoich. Jak na to zareagowałeś ?

- W pewnej chwili dostałem list od jednego z wielbicieli moich prac. Pisał, że jadąc autobusem przez okno dostrzegł, na słupach w Gdańsku, kolejne moje plakaty z serii Polska, poświęcone Trójmiastu. Byłem zaskoczony, bo dotychczas z Trójmiasta zrobiłem tylko Gdańsk Stocznię i Sopot, a inne miałem dopiero w planach (Gdańsk Oliwa, Gdynia, Długi Targ, Gdańsk Zaspa). Poprosiłem, by zrobił zdjęcie tych plakatów. Przyznam, że to, co zobaczyłem, wstrząsnęło mną. Plakaty starają się robić wrażenie, jakby były kolejnymi z mojej serii. Niestety, autor nie podpisał swych prac, więc nie dziwota, że uznano je za moje. Nie jest łatwo dotrzeć do nazwiska twórcy, musiałem dzwonić do firmy plakatującej, ta przekierowała mnie do galerii CSW "Łaźnia", jednak na stronie internetowej nic nie znalazłem. Potem okazało się dlaczego. Cały projekt skrywa się pod nazwą, której nie skojarzyłem w ogóle z plakatem - "Pocztówki z miasta". Prace zostały zrealizowane, na zlecenie galerii i pod okiem kuratorów, przez hiszpańską artystkę Diane Lareę, w ramach europejskiego programu "Kreatywna Europa". Jak się okazało - bardzo kreatywna. Pani Larea zrobiła serię prac, w których nie tylko układ, kompozycja, pomysł na serię, ale i poszczególne elementy graficzne, są wzięte żywcem z moich plakatów. Problem polega na tym, że jej interpretacja reklamowania Polski, zupełnie mi nie dopowiada, nie życzę sobie być uznawanym za autora prac, w których Polska jest reklamowana obrazami powieszonych ludzi, uśmiechniętym Lechem Wałęsą na tle radzieckiego godła, obok którego jest - nie wiadomo po co i dlaczego - znak Polski Walczącej? Nad blokiem graffiti z Matką Boską, gdzieś znak SS, gdzieś tam wizerunek skoczni narciarskiej z mego plakaty Zakopane. Gdzie indziej fale ze Świnoujścia, sensu w tym za grosz nie dostrzegam, ale artystka ponoć lubi prace, które budzą pytania. Tylko dlaczego czyni to w moim imieniu? Mój wydawca był oburzony, kiedy dowiedział się, że wbrew naszej umowie, dogadałem się z kimś innym i kontynuuję prace z serii Polska, poza jego plecami. Seria jest znana, a artystka nie podpisała się, sugerując, że to kolejne plakaty z mojej serii. Co chwila dostawałem listy, w których uznawano mnie za autora, wyrażając zdziwienie, że obniżyłem poziom swoich prac.

A co na to Centrum Sztuki Współczesnej "Łaźnia", uznawane za jedną z ważniejszych instytucji kultury w naszym kraju?

- Próbowałem się dogadać z galerią, ale ewidentnie nikt nie miał ochoty na rozmowę ze mną. CSW "Łaźnia", znane i poważane, umywa ręce i podsuwa pomysł, bym sobie wszystko wyjaśniał z artystką. Artystka też umywa ręce i zwala na galerię oraz kuratorów. Podobno nigdy nie ukrywała źródła inspiracji, szkoda tylko, że nigdzie o tym nie wspomniała. Na stronach internetowych pisze o inspirowaniu się polskim plakatem, a nie konkretnie moja twórczością. Jednak nie dostrzegam w jej plakatach innych źródeł, niż moje prace. Pani Larea, broniąc się, najpierw powoływała się na sztukę zapożyczeń, popularną od lat 60. Później przyjęła inną strategię - mianowicie, plakaty powstały w hołdzie dla mnie. Olaboga, ależ mi hołd! Tyle miałem tłumaczenia się, że wolałbym takich hołdów jak najmniej. Naprawdę nie chcę być utożsamiany z pracami, gdzie Polskę reklamuje się wizerunkiem obozów koncentracyjnych, a do tego naprawdę nie odpowiada mi artystyczny poziom tych prac, acz tu oczywiście, wszystko zależy od gustu. Uczciwie mówiąc - podejrzewam, że to świadomy paszkwil, a nie hołd. W końcu można zwyczajnie nie lubić mej twórczości. Myślę, że artystka, jak i galeria przekraczając granice krytyki, zabawili się w deprecjonowanie mojej pracy. Nie wiem, co robić. Gorzko. Szkoda, lubię tę serię i lubię jej pozytywny wizerunek Polski, bardzo osobisty, niemal prywatny. Mam wrażenie, że te plakaty są teraz hiszpanką zarażone.

***

*Ryszard Kaja - polski malarz, grafik i scenograf. Studiował w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu (dzisiejsza Uniwersytet Artystyczny), w 1984 uzyskał dyplom z malarstwa w pracowni malarstwa Norberta Skupniewicza. Pracował jako główny scenograf w Teatrze Wielkim w Łodzi (1999-2000), w 1994 jako scenograf w Operze i Operetce w Szczecinie, a w latach 1995-2000 jako główny scenograf w Teatrze Wielkim w Poznaniu. W 1998 został uhonorowany Medalem Młodej Sztuki. Jego ojcem był Zbigniew Kaja, grafik, scenograf, plakacista, matką - Stefania Kaja, ceramiczka i malarka.

--

W Galerii Miejskiej Arsenał 5 sierpnia o godz. 18 odbędzie się wernisaż wystawy "Co oswaja Ryszard Kaja". Ekspozycję będzie można zwiedzać do 28 sierpnia. Wystawa w Arsenale jest pierwszą przekrojową wystawą prac Ryszarda Kai. Pokazane zostaną głównie prace na papierze (rysunki, plakaty, monotypie, projekty kostiumów oraz dekoracji teatralnych). Ekspozycję uzupełnią projekty scenograficzne, zarówno kostiumów, jak i dekoracji, a także kilka przykładów malarstwa olejnego. Prace Ryszarda Kai, wielokrotnie prezentowane wybiórczo za granicą, nie były dotąd pokazywane w Poznaniu - jego rodzinnym mieście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji