Artykuły

W trawie

Być wiernym prawdzie teatralnej oznacza - nie dać się zniechęcić ani temu, że teatr tak często nie ma z nią nic wspólnego, ani temu, że tak wielu ludziom wcale nie jest ona do życia potrzebna - pisze Dariusz Kosiński.

"Jest gorąco i duszno [...]. Sierpień. Z ręką pod głową patrzę w biały obłok nade mną, drugi szarawy leniwie nachodzi na niego. Niżej śmigają jerzyki, zupełnie czarne w słońcu.

Oczywiście powinienem siedzieć w domu i pisać. Ale przedstawienia widziałem dawno, pozacierały się w pamięci, trzeba teraz diabelnego wysiłku, żeby w wyobraźni zobaczyć je na nowo. I po co właściwie? Czy ma to jakieś znaczenie? Teatr jest rzeczą tak uboczną dzisiaj, choćby nawet wobec prozy czy muzyki, a już wobec spraw, którymi naprawdę żyjemy, ech! Albo kręci się w kółko z niepewnym uśmiechem, niemrawy, skostniały w rutynie, albo nakłada na pustkę myślową wszystkie modne (wczoraj) szminki, malowany nieboszczyk. A jak się czasem trafi młody i szukający, to miota się wśród sprzecznych propozycji, porzucając każdą po roku-dwóch, na nic nie mogąc się zdecydować, niczego rozwinąć. Dlatego jest marginalny. Nie, odwrotnie: dlatego się miota bez sensu lub zastyga w sklerozie, że dawno został na margines zepchnięty. Film, telewizja, radio, nagrania szybciej zaspokajają potrzeby, które kiedyś on zaspokajał. A ja mam jeszcze o nim pisać? O anachronizmie, relikcie z dawnych wieków? W imię czego? Ochrony zabytków?"

To oczywiście Konstanty Puzyna: "Leżąc w trawie z Półmroku" (s. 24). Tekst napisany niemal równo czterdzieści pięć lat temu, opublikowany 25 IX 1971 roku. Puzyna miał wtedy czterdzieści dwa lata. Był młodszy ode mnie dzisiejszego o osiem...

Nie, nie porównuję się do Puzyny - nigdy by mi to nie przyszło do głowy z tak wielu powodów, że aż szkoda czasu, by je wymieniać. Ale ośmielam się cytować ten tekst - jeden z moich ulubionych, bo znów jest sierpień, znów jest gorąco i duszno. Patrzę na trawę, którą znów powinienem skosić i trochę uciekając od tego, a trochę dlatego, że jest czas krótkiej przerwy od spraw, które stadami rzucają się do gardła, by je załatwiać, daję się dopaść oddalanym w wirze walki wątpliwościom. Poza sierpniem, gorącem, duchotą i trawą nie zmieniło się bowiem także i to, że teatr jest na marginesie i co chwila do nas, którzy w taki czy inny sposób oddaliśmy mu kawał życia, powracają Puzynowe pytania, na czele z tym najboleśniejszym: w imię czego?

Puzyna odbił je, zmieniając kurs swoich niby-leniwych, nadwiślańskich myśli ku pytaniu o specyfikę teatru. Chciał przez to obronić go przed zarzutem anachroniczności, a siebie przed podejrzeniem (zaiste straszliwym), że poświęcił życie trupowi. Zastosował metodę dobrze znaną i wtedy, i dziś, pytając o to, co przynależy teatrowi, a w czym żaden z konkurentów nie może go zastąpić. Odpowiedź, jakiej sobie i czytelnikom udzielił, była i jest dobrze znana: "że teatr ciągle jeszcze polega na bezpośrednim kontakcie dwóch partnerów, aktora i publiczności, a kontakt ten wymaga zarówno współpracy obu stron, jak osobistej obecności aktora" (s. 25). Puzyna nie używał wprawdzie okropnego żargonu i nie pisał o "autopojetycznej pętli feedbacku", ale o sprzężeniu zwrotnym już tak. Próbował też opisać przedstawienie teatralne jako niepowtarzalne wydarzenie, a nawet zbudować na tym właśnie jakąś przekonującą koncepcję nieanachroniczności teatru.

Próbował bez skutku. Odszedł znad brzegów Wisły najwyraźniej nieprzekonany, choć przecież wiem: gdyby naprawdę doszedł do wniosku, ze teatr jest anachroniczny i nie ma sensu poświęcać mu życia, to nie pisałby o nim do życia tego końca, nie walczył o jego odnowę, nie atakował wszelkich dostrzeżonych przejawów martwoty. Ejże - czy na pewno?! A może w czterdziestym drugim roku życia, po co najmniej kilkunastu latach poświęconych zawodowo teatrowi po prostu nie ma już odwrotu? W tym samym, 1971 roku Puzyna został redaktorem naczelnym "Dialogu". I co mógł zrobić - spektakularnie porzucić to pismo, porzucić teatr, by zająć się czymś innym? Nie każdy ma możliwości i siłę, by wykonać zwrot w stylu Grotowskiego. On sam zresztą wcale nie przestał się teatrem zajmować, śmiejąc się z siebie, że jest jak Aramis opowiadający o klasztorze, gdy zajmował się uwodzeniem kobiet, a o kobietach, gdy już został duchownym...

Nie znałem Konstantego Puzyny i oczywiście niczego o nim nie mogę wiedzieć, ale jakoś jestem przekonany, że pozostał przy teatrze nie dlatego, że już było za późno, że na tym się znał i nie mógł zmienić dziedziny. Mógł przecież, ale mimo wszystkich wątpliwości nie zmienił, choć teatr w kolejnych latach był na coraz dalszym marginesie. Nie wierzę, by przed wątpliwościami uratowała go jakakolwiek teoria, nawet ta wychodzącą od przekonania, które powtarzamy i dziś: że tylko w teatrze spotykają się bezpośrednio i osobiście aktorzy i widzowie, zaś to, co dzieje się pomiędzy nimi, jest niepowtarzalne i dlatego tak cenne. Nie wierzę, nie tylko dlatego, że i Puzyna nie wydaje się traktować swoich argumentów zbyt poważnie ("Cholernie dużo wymyśliłeś. Banał jak stąd do Saskiej Kępy"), ale przede wszystkim dlatego, że ja sam, choć je powtarzam i czasem nawet usiłuję budować na nich jakieś propozycje niemarginalnej wartości teatru, mam podejrzenie, że koniec końców nie o to chodzi. Że nie dlatego, mimo wszystkich wątpliwości, trzymamy się teatru, że jest "sztuką żywą", a każde przedstawienie to niepowtarzalne wydarzenie, w którym udział za każdym razem biorą inni ludzie. Puzyna w swoim felietonie bardzo słusznie zauważa, że tę samą bezpośredniość mają sytuacje znane z codziennego życia, dziś opisywane przy użyciu słowa performans, które czterdzieści pięć lat temu nie było jeszcze w Polsce znane, a nawet jeśli ktoś go używał, to w zupełnie innym znaczeniu. Jeśli coś się przez te lata zmieniło, to może to, że wobec performansu i performatyki wątpliwości stały się jeszcze większe: w imię czego zajmować się teatrem, skoro wykorzystując to, co się wie o teatrze, można już zająć się życiem bez pośrednictwa?

W tekście otwierającym "Półmrok" Puzyna pisał wprost: "Po jaką zresztą cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu? Co, ględzić o pięknie? Wystawiać cenzurki, układać teatralne tabele ligowe? Szkoda na to papieru i czasu, póki nie chodzi o nic więcej" ("Przejaśnienie", s. 10). Tak: szkoda papieru i czasu na pisanie o teatrze, póki nie chodzi w nim o coś więcej niż teatr. Ale dlaczego pisać o teatrze, skoro chce się pisać o życiu, jeśli - jak mówił mniej więcej w tym samym czasie Grotowski - nie chodzi o to, jak ocalić teatr, ale jak ocalić siebie? W odniesieniu do czasów Puzyny pojawia się niekiedy i takie wyjaśnienie, że pisało się o teatrze, bo po pierwsze z powodów cenzuralnych i politycznych nie można było "o życiu", a po drugie - z tych samych powodów teatr stał się narzędziem ukazywania takich sfer owego "życia", do których inaczej niż za jego pośrednictwem nie miało się dostępu.

Już w odniesieniu dla lat 70. takie wyjaśnienie wydaje mi się naciągane, a dziś jest zupełnie anachroniczne. A mimo to wciąż jeszcze jest w nas, we mnie to przekonanie, że zajmując się teatrem, myśląc o teatrze, pisząc o nim - myślimy i piszemy o czymś od niego ważniejszym, do czego zarazem nie ma innego dostępu jak poprzez teatr. I nie jest to piękno, ani dziedzictwo, ani wspólnota, ani żywa obecność, ani opowieść, ani afekt - choć wszystkie one w teatrze bywają. Ale bywają też gdzie indziej i bardziej nawet gdzie indziej niż w teatrze. W nim jednak jest coś takiego, co nie pozwala go porzucić, nawet wtedy, gdy podejrzewa się, że teatr trwa nawet nie siłą kulturalnego przyzwyczajenia, ale jako narzędzie dystynkcji społecznej, machina do wytwarzania poczucia elitarności tych, którzy ją napędzają.

Czy da się powiedzieć, co to jest? Co sprawia, że niezależnie od wszystkich przemian, które rozmywają i wreszcie obalają pozornie niekwestionowane filary teatru, on sam pozostaje wciąż żywy i wciąż nas przyciąga? Fluctuat nec megritur - tak. Ale przecież różniąc się od siebie tak, że czasem jest niemal nie do poznania, zachowuje coś, co nie tylko sprawia, że go poznajemy, ale też że nie porzucamy go, mimo całej świadomości marności, nudy, brzydoty i głupoty, które spotykamy w nim tak często, że "pękają oczy". Co TO jest? Co sprawia, że kiedy raz na setki innych razy pojawia się i pozwala doświadczyć, wystarcza nam TO na kolejne setki razy? Że nawet okruchy TEGO dobywające się spod miernoty, miernotę usprawiedliwiają?

Kiedyś mówiono: prawda i wierzono, że daje się poznać, bo jest jedna i idealna, ukryta przed naszymi oczyma, a możliwa do pokazania właśnie w teatrze, który jest podobny do rzeczywistości, tylko lepszy, bo oczyszczony z przypadkowości. Szczęśliwe czasy! Nie jest przypadkiem, że epoka, która tak myślała o sztuce, była też epoką wielkości teatru. Dziś jednak nawet najwięksi konserwatyści nie wydają się wierzyć w idealizm estetyczny, więc powrót do tamtej prawdy jest niemożliwy. A przecież to słowo wciąż wydaje się trafne: to doświadczenie prawdy jest tym, czego w teatrze szukamy, a czego bezpośrednio, z taką siłą i w taki sposób żadna inna sztuka i żadna inna sfera życia nam nie da. Uwaga: nie mówię, że doświadczenie prawdy nie istnieje poza teatrem. Nie mówię też, że wiem, czym jest prawda. Mówię tylko tyle: tym, czego w teatrze szukamy, jest pewne doświadczenie, którego siła i jakość sprawiają, że rozpoznajemy je jako doświadczenie prawdy. Rozpoznajemy bezpośrednio, tu i teraz, w uniesieniu, poza słowami, więc nie jest to prawda, która da się wykorzystać do zbudowania ideologii, do propagandy, w końcu do zabijania w jej imię tych, którzy jej nie uznają. Jej doświadczenie trwa chwilę, a ona sama jest bezimienna, więc jedyne, co można, to - jak mówi Alain Badiou - być jej wiernym.

Być wiernym prawdzie teatralnej oznacza - nie dać się zniechęcić ani temu, że teatr tak często nie ma z nią nic wspólnego, ani temu, że tak wielu ludziom wcale nie jest ona do życia potrzebna. Oznacza też, że przyznając teatrowi wiele innych, ważnych funkcji i nie rezygnując ze starań, by je spełniał, w takich chwilach jak ta, w chwilach zwątpienia, trzeba sobie przypomnieć te kilka, może kilkanaście doświadczeń i zapytać, czy bez nich życie byłoby uboższe. I zdać sobie sprawę, jak bardzo.

Potem można wreszcie zacząć kosić tę cholerną trawę.

Na zdjęciu: Konstanty Puzyna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji