Artykuły

Undegroundowo-industrialny teatr Piotra Wilkonia

- Mój teatr miał charakter industrialny. Moje tendencje plastyczno-muzyczne są bliskie twórczości Krzysztofa Warlikowskiego, który również fascynował się kontrastem światła, a jego inscenizacje mają niezwykły emocjonalny i ekspresyjny charakter - mówi Piotr Wilkoń, polonista, twórca alternatywnego teatru "Kółko Teatralne 96".

Piotr Wilkoń, syn artysty o międzynarodowej sławie, ilustratora Józefa Wilkonia, niepokorny twórca teatralnej awangardy. Urodzony w 1957 r. w Warszawie. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Śląskim. Przez 25 lat pracował jako nauczyciel języka polskiego w Szkole Podstawowej nr 96. Realizował tam autorski program pedagogiczny "Świadoma obecność ucznia w kulturze". W latach 1985-2003 tworzył undegroundowo-industrialny teatr - "Kółko Teatralne 96". W swojej twórczości wykorzystywał obszary problemowe, które podejmowali tacy twórcy jak Tadeusz Kantor czy Miron Białoszewski. Zrealizował wiele przedstawień, m.in.: "Dziady", "Odyseję", "Zieloną Gęś", "Piękną i Bestię". Autor scenariuszy do spektakli "Bobo", "Uśmiech Królika", "Wyścig Szczurów", "Świry". W 2005 r. wydał własną książkę pot tytułem "Replay - Scenariusze Kółka Teatralnego 96". Współautor kilkunastu wystaw teatralno-plastycznych i happeningów (Gotyk i inne światy, Przystanek Dąbrówka, Big Bang). Jest autorem tekstów dla dzieci wydanych w Niemczech: "Była sobie Ruda", "Arka Noego", "O szopie, który przestał prać". Uczestniczył w wielu programach Telewizji Edukacyjnej. W wywiadzie dla "TdW" Piotr Wilkoń opowiedział o swoich malarsko-rockowo-filmowych inspiracjach, o różnych miłościach w swoim życiu, teatrze oraz wieloletniej pracy pedagogicznej. Zdradził szczegóły procesu tworzenia autobiografii "Podwórko", która stanowi podsumowanie jego egzystencjalnych i pedagogicznych doświadczeń.

Byłeś założycielem alternatywnego teatru "Kółko Teatralne 96". Skąd narodził się taki pomysł?

- Gdy założyłem ten teatr, nie myślałem o nim w kategorii offów ani teatru alternatywnego. Wówczas jako nauczyciel języka polskiego w szkole podstawowej nie planowałem wprowadzenia do kółka kantorowskich inspiracji czy idei Grotowskiego. Potrzeba była czysto wychowawcza. Na początku swojej pracy otrzymałem wychowawstwo w sympatycznej, ale jednocześnie nieznośnej klasie. Chłopcy zachowywali się obscenicznie, a dziewczynki się malowały. Chciałem pomóc w rozwiązaniu ich problemów wychowawczych i wpadłem na pomysł, że zintegruję i zgram tę klasę poprzez stworzenie szkolnego teatru. Moje pierwsze doświadczenie było banalne, wystawiłem z nimi "Dziady" Mickiewicza. Zdjęcia z moich przedstawień robił Erazm Ciołek, fotografik z "Solidarności". A więc nie miałem koncepcji założenia teatru alternatywnego. Moją pychę sprowadziłem do wymiarów pokory, chciałem przede wszystkim, by młodzież czegoś się nauczyła.

Jakie obszary problemowe poruszane były w Twoim teatrze? Na czym polegał Twój autorski program?

- Nie miałem programu autorskiego, rodzice dzieci zażyczyli sobie, by klasy były elitarne, sprofilowane - nie ukrywam, że miało to trochę snobistyczno-mieszczański charakter. W środowisku zielonego Ursynowa - Dąbrówki byłem nauczycielem popularnym i rodzice zachęcali, bym poprowadził zajęcia oparte na własnym programie autorskim. Ja miałem pomysł, jak zintegrować język polski ze sztuką, z teatrem i malarstwem. Podczas inscenizowania z dziećmi "Ballad i Romansów" Mickiewicza, od razu je uczyłem, że w romantyzmie znika kontur, wyraźny jest kolor ekspresyjny, który wyraża emocje. Często pokazywałem uczniom obrazy Goi, który nota bene był prekursorem romantyzmu. Zabierałem młodzież na wystawy do muzeum, co denerwowało dyrektora szkoły, bo dezorganizowało mu zajęcia. Zależało mi na tym, by wprowadzić dorastających ludzi w świat sztuki, począwszy od "Bitwy pod Grunwaldem" Matejki, a na Michałowskim skończywszy. Moje zajęcia miały formę integracji sztuk. Pokazywałem, jak różne formy artystycznego wyrazu mogą ze sobą korespondować. Ponadto moje lekcje były również tłumaczeniem języka literatury na język malarstwa, sztuki i teatru. Na tym polegało wzajemne interpretowanie różnych dziedzin twórczości.

Prowadziłeś kółko teatralne sam, czy z pomocą innych nauczycieli?

- Istotną postacią, która pomagała mi tworzyć teatr, była Klaryssa. To bardzo ważna osoba w moim życiu. Posiada niebywałą inteligencję i wyczucie sceniczne. Muszę wyrazić ogromną wdzięczność za zaangażowanie, pomysły oraz inspiracje, jakie od niej otrzymałem.

Realizowałeś sztuki klasyczne, tradycyjne, przy czym stopniowo wdrażałeś coraz to bardziej nowatorskie metody artystycznego wyrazu

- W sztukach, które wystawiałem, wykorzystywałem muzykę psychodeliczną, grozy, np. ścieżkę dźwiękową Pink Floydów - "Ummagumma". Poza tym pragnę zauważyć, że obok Rolingstonsów istnieje jeszcze jeden świetny zespół. To amerykańska awangardowa grupa muzyczna, która nigdy się nie skomercjalizuje, zespół, który ratuje alternatywę przed wszechogarniającą komercjalizacją, ich najsłynniejsza płyta nosi tytuł "III Rzesza" - nazywają się The Residents. Ich muzykę z albumu "Icky Flicks" wykorzystałem do spektaklu "Świry". W "Szczurach" wykorzystałem Tricky, ambienty Amona Tobina oraz Dead Cities, w "Pięknej i Bestii" trip-hop Portishead, natomiast w "Bobie" Cinematic Orchestra. Industrialne brzmienie mojemu teatrowi nadaje Miles Davis, którego twórczość również mnie inspirowała - przecież tworzył on muzykę miasta (płyta hip-hopowo-jazzowa Doo Bob). W przedstawieniach wykorzystywałem również techno, trip-hop i hip-hop. Inspirowałem się także kinem Davida Lyncha. Robiłem przedstawienia w klimacie jego dzieł. Byłem zauroczony moralnym, konserwatywnym przesłaniem wynikającym z jego filmów. Fascynował mnie umiejętnością, z jaką nawiązywał dialog z młodzieżą. Istotny był wyraźny kontrast między piekłem i niebem.

Jakie były reakcje grona pedagogicznego na Twoje spektakle? Czy dla środowiska szkolnego nie było w nich zbyt dużo elementów kontrowersyjnych?

- Zdarzały się zarzuty. Uważano, że moje sztuki zawierają przesłanie moralne, ale ich problematyka przerasta świadomość dziecka. Natomiast w moim przekonaniu tylko dzieci potrafią tak autentycznie oddać emocje na scenie. One doskonale wiedzą, co grają. Dzieci intuicyjnie czują groteskę, lepiej niż dorośli w teatrze absurdu. Dzieje się tak, ponieważ nas naśladują. Bawią się w nas. Ukazują świat dorosłych w krzywym zwierciadle. Dorośli z kolei podsuwają dzieciom coraz to gorsze wzorce zachowań, zaszczepiają w nich kulturę masową. Wracając do pytania - dla grona pedagogicznego to, co robiłem było oczywiście kontrowersyjne. Przy jednym spektaklu wykorzystałem muzykę techno i elektrowstrząsy, dużo tam było perwersji. Spektakl miał ilustrować codzienność pacjentów szpitala psychiatrycznego. Każdy bohater sztuki miał swój życiorys i powód, dla którego znalazł się w szpitalu. Na przykład "agresywna" i temperamentna Beatka, jedna z moich uczennic, wyśpiewywała swoje kwestie, że kiedyś była ćpunką. Ten spektakl miał pokazywać młodzieży skutki uzależnień. Chodziło o to, by przez pokazanie złych przykładów ustrzec młodzież przed złem. Niektórzy myśleli, że takie sztuki mogą zachęcać dzieci do narkotyków, tymczasem ja widziałem, że młodzież spostrzega w tym negatywne aspekty. Zatem moje realizacje miały charakter dydaktyczny. Niestety, bardzo często przez gremia jurorskie byłem posądzany o szerzenie satanizmu i nihilizmu. Dzieci były niezadowolone, czuły się pokrzywdzone, bo doskonale wiedziały, że uczestniczą w dobrym przedstawieniu. Były usatysfakcjonowane, że mogły odtwarzać powierzone im role. Publiczność zawsze nagradzała nasze występy gromkimi brawami.

Nowatorska stylistyka od początku gościła w Twoim teatrze, czy pojawiła się z czasem?

- Na początku swojej działalności byłem nieśmiały i skromny, zacząłem od grzecznych "Dziadów". Jednak z czasem trzeba się trochę rozbestwić (uśmiech). Ja działałem na podobieństwo Mickiewicza, który "Dziadami" szokował oświeceniowych klasyków, pozwalałem sobie na coraz większą prowokację. Tłumaczyłem dzieciom, co to jest teatr alternatywny, groteska i prowokacja. Moi wychowankowie byli bardzo inteligentni, np. jedna z uczennic, Ewa Rowińska (grała w "Świrach") wzięła udział w przerażającej, szokującej scenie, gdzie na plan pierwszy wysuwają się niemal koszmarne mordobicia. Ona sama bez moich wskazówek wiedziała, jak tę prowokację zobrazować przed zgromadzoną widownią. Sztukę tę wystawialiśmy w Łodzi na festiwalu teatralnym. Wtedy podeszła do mnie jedna ze zgorszonych kobiet. Zapytała, czy mam dzieci. Odpowiedziałem, że nie i zapytałem jaki to ma związek ze spektaklem. Ona na to, że wraz z mężem są zgorszeni tym, że namówiłem uczennicę, by zagrała rolę prostytutki. Jej mąż powiedział, że powinien się tym zająć prokurator. Kiedy powiedziałem dzieciom, że za te sztukę pójdę do więzienia, jednogłośnie odrzekły: "To my pójdziemy razem z panem!". Z kolei mama Ewy podchodziła do tej sceny z dystansem, rozumiała komizm obrazu, śmiała się i dopingowała córkę. Chciałem poprzez użycie tandety i kiczu uświadomić dzieciom, że do wizerunku a la Pamela Anderson trzeba mieć dystans. Chodzi o to, żeby nie zmieniać się w puste cycate dziewczyny, tylko kształtować umysł i inteligencję, dążyć do wrażliwości i intelektualizmu. Jednak miałem świadomość, że robiąc taki teatr w szkole i wykorzystując odważne środki, jechałem po bandzie. Ewę Rowińską wspominam jako bardzo mądrą dziewczynę, była - można rzec - swego rodzaju "Don Kichotem". Jeszcze po zakończeniu szkoły chciała brać udział w moich realizacjach, planowaliśmy wystawić sztukę Ajschylosa, miała w niej zagrać rolę Klitajmestry.

Co miało największy wpływ na Twoją twórczość?

- Generalnie nigdy nie uważałem się za twórcę awangardowego. Jak zacząłem tworzyć "Kółko Teatralne 96", to miałem poczucie obciachu, że tworzę jakąś "farsę" i "banał". Zawsze ceniłem prekursora awangardowego teatru - Tadeusza Kantora oraz "Teatr Osobny" Mirosława Białoszewskiego. To są moje wzorce i inspiracje.

A więc masz swoje ikony teatru?

- Impulsem jest również dla mnie teatralny nurt Krzysztofa Warlikowskiego, stosowanie przez niego światła jak w malarstwie Caravaggia. Ekscytujące jest u tego reżysera rzeźbienie światłem. Oczyszcza on scenę ze zbędnych rekwizytów, a przestrzeń sceniczną buduje poetyckim światłocieniem. Warto zwrócić uwagę na "filmowość" w jego inscenizacjach. Ale tak jak już wspomniałem, inspirowałem się przede wszystkim Białoszewskim i Kantorem. Fascynowało mnie tworzenie żywych obrazów z przedmiotów gotowych: na przykład szafa jest interesującym przedmiotem - otwierasz ją, wchodzisz do niej i w zasadzie masz już gotową scenę. Czy zwykła prozaiczna czynność jak wieszanie prania, używanie przedmiotów codziennego użytku... Białoszewski napisał "Obroty rzeczy". Kantor tworzył teatr totalny, oparty na byciu tu i teraz. Nadając naszej teatralnej grupie nazwę "Kółko Teatralne 96" zastosowałem autoironię. Sama nazwa "kółko" jest deprecjonująca, przywodzi mi na myśl czasy PRL-u i jakiś totalny banał. Inspirowałem się jeszcze trochę teatrem "Zielona Gęś". Kiedyś zrobiliśmy też "Odyseję" wg Parandowskiego, spektakl, w którym różne rzeczy zrobione były z gotowych przedmiotów, żeby mitologiczną rzeczywistość przenieść do Dąbrówki. Było to dla nas spore wyzwanie, jak stworzyć Morze Śródziemne w szkole - dzieci z fragmentów folii zrobiły fale morskie.

Oglądała was stała publiczność?

- To bardzo ważne pytanie. Tak. To byli absolwenci mojego kółka i byli uczniowie. Oni tworzyli bardzo inteligentną widownię, kupowali wszystkie moje teatralne "grepsy". Świetnie się z nimi dogadywałem. To była niesamowita współpraca, zgrany zespół, zupełnie jak Legia i jej kibice (uśmiech). Łączyła nas zażyłość. Jedna z moich najstarszych absolwentek, Dominika (grała w "Dziadach") poprosiła mnie nawet, bym został ojcem chrzestnym jej córki, Helenki. Oczywiście się zgodziłem, wciąż utrzymujemy kontakt. Ważną osobą jest też absolwent Paweł Frąckiewicz. Po skończeniu szkoły współpracował z moim teatrem. Wykonywał plastyczne rekwizyty. W sztuce "Bobo" zagrał szatana. Zaraziłem go bakcylem teatru, sam zaczął tworzyć teatr Kontrapunkt. Inscenizacje jego autorstwa wykorzystują te same środki ekspresji, które gościły w moim teatrze. A więc aspekty wizualne tworzone są za pomocą feerii barw, kontrastu, ciepłych i ekspresyjnych kolorów. Są lekko przesadzone, kiczowate, postmodernistyczne, wyrażają wiele emocji. Ja sam np. chłód wyrażałem poprzez zieleń i błękit. Smutny i nostalgiczny nastrój budowałem często za pomocą muzyki Beth Gibbons.

Poprzez wystawiane sztuki chciałem dzieciom powiedzieć, czym jest antyglobalizm, anarchizm. Klaryssa zarzucała mi wówczas konserwatyzm - wtedy miałem prawicowe poglądy, głosowałem na PiS. Mawiała: Muszę ten pana konserwatyzm rozgryźć. Dziwiła się, że ktoś, kto głosuje na PiS, jest w stanie robić takie oryginalne, nieokiełzane w formie spektakle. Bardzo dużo zawdzięczam moim absolwentom i mogę powiedzieć, że ich kocham. Dzieci potrafią grać groteskę naturalnie i to było w moim teatrze bardzo istotne.

Jakie środki wyrazu artystycznego wykorzystywałeś w swoim teatrze najczęściej?

- Mój teatr miał charakter industrialny. Moje tendencje plastyczno-muzyczne są bliskie twórczości Krzysztofa Warlikowskiego, który również fascynował się kontrastem światła, a jego inscenizacje mają niezwykły emocjonalny i ekspresyjny charakter. W spektaklach wykorzystywałem silne światło halogenowe przepuszczane przez kolorowe filtry oraz światłocienie. Fascynowała mnie materia światła i malarstwo Caravaggia. Jeśli chodzi o dekoracje, kostiumy, charakteryzację i plakaty, to bardzo pomagali mi absolwenci i rodzice.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji