Słynna historia
Nowa sztuka Tadeusza Słobodzianka, na której wystawienie publiczność czekała półtora roku ma smak teatru szekspirowskiego. Tak samo dzikie namiętności pokazuje dramaturg, bohaterowie - jednakowo opętani są przeznaczeniem, historia zgniata ludzi, a po tragicznym finale przy życiu nie pozostaje prawie nikt.
Piotr Tomaszuk i aktorzy z podzielonego Teatru "Wierszalin" wybrali tylko niektóre wątki wielowarstwowej sztuki, osnutej na motywach jednego z najważniejszych mitów zachodniej Europy - historii Króla Artura, rycerzy Okrągłego Stołu i poszukiwaczy świętego Graala, kielicha, do którego według apokryfów biblijnych, spłynąć miała krew Chrystusa.
W poprzednich sztukach - "Turlajgroszku", który stał się wydarzeniem zeszłego sezonu teatralnego i w kontrowersyjnym dramacie "Prorok Ilja" Słobodzianek podejmował grę ze Wschodem - jego mistyką, kulturą, językiem. W "Merlinie" gra z cywilizacją i tradycją, która ukształtowała Zachód. Merlin - kapłan i czarodziej podnosi z upadku Brytanię, na tron wprowadza dobrego władcę. Jednak ślepy los i zdrada pogrążają kraj na powrót w chaosie, dzieło Merlina rozsypuje się w gruzy, pod którymi giną rycerze. Opowieść o zagładzie, dana ku przestrodze.
"Wierszalin" jak poprzednio używa i w tym przedstawieniu konwencji gry w żywym planie z lalkami, tu - figurami, wyrzeźbionymi przez Mikołaja Maleszę. Tomaszuk na pierwszy plan wydobył wątek tragedii moralnej - historię ludzi, zmagających się z siedmioma grzechami głównymi: pychą, gniewem, chciwością, lenistwem, nienawiścią, nienasyceniem. Ich los został przesądzony. Przy dźwiękach cytry i głuchych uderzeniach kotła dopełnia się przeznaczenie. Rycerze króla Artura wystrugani z drewna pękają pod ciosami mieczy, scenografia rozpada się i spektakl jak powstał z chaosu, tak pogrąża się w nim na powrót.
Nie jest to w wykonaniu "Wierszalina" rzecz o dramacie Merlina, człowieka, w którym gra Piekło, skąd pochodzi oraz Niebo, na które patrzy. Aleksander Skowroński w tej roli roztacza mistyczną aurę - dostojny, siwy aktor celebruje przedstawienie. Nie gra jednak pożądania do Viviany (Joanna Kasperek), nie bardzo wiadomo więc, dlaczego ta zakonnica przejmuje w swoje ręce losy bohaterów, stając się aniołem zagłady.
Ryszard Doliński gra Króla Artura błazeńsko. W ciasnej marynarce i krawacie wygląda jak urzędnik niższego szczebla. W finale sztuki dopiero zrzuca komiczną maskę i bezradnie patrzy na zagładę swego świata. Są w tym spektaklu doskonałe role drugoplanowe - to rycerze: Lech Olczak (Gowen), Marek Cyris (Keu), Marek Tyszkiewicz (Percewal), Georgi Angiełow (Mordret) i bardzo ciekawy, zagrany dowcipnie Klaudas Pawła Sikory. Warty uwagi jest wyniosły Lancelot Macieja Dłużyńskiego, kochanek namiętnej królowej Ginewry (Katarzyna Mancewicz).
Przed premierą, która odbyła się w sobotę w Poznaniu mówiło się wiele o aktualnych znaczeniach, jakie niesie historia ludzi Okrągłego Stołu. Na szczęście nic z doraźnej publicystyki nie dostało się na scenę. I nic się nie przedostanie, autor nadał bowiem sztuce formę obrzędu. Zdarzenia dzieją się w takt łacińskich śpiewów, dzielących dramat na kolejne odsłony. Niezapomniana jest pieśń Viviany "Dies irae", śpiewana gdy giną rycerze. "Ave", "Benedictus qui venit", "Gloria" - wszystkie części mszy, z podniesieniem ("Agnus Dei") - tworzą ten spektakl - rytuał. I chociaż kościoły w Polsce bywają wykorzystywane do doraźnych celów w tej teatralnej mszy nie ma miejsca na dosłowność. W słynnej historii o Królu Arturze wydarzenia polityczne są małe, przy okrytych chwałą bohaterach.