Artykuły

Halina Kwiatkowska skończyła 95 Lat

Jubileuszowe spotkanie w szkole teatralnej było ciepłe, serdeczne, utopione w kwiatach i pełne humoru, którego nigdy nie brakowało jego bohaterce. Najlepiej świadczy o tym humorze jej brawurowe wystąpienie, w którym zamieniła całe swoje życie zawodowe w... zestaw liczb.

Wspaniała Dama polskiego teatru, krakowska aktorka teatralna, filmowa i kabaretowa, ukochana przez studentów pedagog Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, właśnie w Szkole obchodziła swój wielki jubileusz, wzbogacając go promocją piątego już wydania swojej najsłynniejszej książki "Wielki Kolega". To fascynujące wspominanie 72-letniej znajomości i przyjaźni z Karolem Wojtyłą, po raz pierwszy pojawiło się na półkach księgarskich w 2003 roku. Promocja tego pierwszego wydania odbyła się w kwietniu 2003 r., w sali Hołdu Pruskiego, w obecności kardynała Franciszka Macharskiego. A przyjaźń Haliny Kwiatkowskiej (z domu Heleny Królikiewiczówny) z Lolkiem, potem księdzem Karolem, biskupem Wojtyłą, a wreszcie papieżem Janem Pawłem II, która ciągnęła się od lat uczniowskich, od gimnazjum w Wadowicach, przez studia polonistyczne, okupacyjny teatr w Krakowie i przetrwała do końca życia papieża. Dobrze więc, że książka żyje nadal i wciąż jest potrzebna i bardzo czytana.

Jubileuszowe spotkanie w szkole teatralnej było ciepłe, serdeczne, utopione w kwiatach i pełne humoru, którego nigdy nie brakowało jego bohaterce. Najlepiej świadczy o tym humorze jej brawurowe wystąpienie, w którym zamieniła całe swoje życie zawodowe w... zestaw liczb. Czyżby rację mieli pitagorejczycy i Stefan Schabenbeck, autor filmu "Wszystko jest liczbę1"?

Byliśmy, wszystko słyszeliśmy, miód, wino i tort pochłanialiśmy, a co usłyszeliśmy - to przytaczamy:

*

A teraz, proszę państwa, wygłoszę sprawozdanie z mojej działalności teatralnej. Sprawozdanie suche, okraszone liczbami.

Kolebką mojego aktorstwa był Teatr Rapsodyczny, który stworzył w czasie okupacji Mieczysław Kotlarczyk. Cieszyliśmy się, że w jakimś stopniu walczymy tymi naszymi tajnymi występami, podczas których mówiliśmy polską poezję. Po wojnie jeszcze byłam w tym teatrze przez 2 lata. I to razem było lat 7.

Przeniosłam się do krakowskich teatrów i miałam szczęście, bo szła za nami wspaniała opinia z Teatru Rapsodycznego. Trafiłam wtedy do Starego Teatru, który uchodził za najlepszy teatr w Polsce. Reżyserowali mnie Konrad Swinarski, Jerzy Jarocki, Andrzej Wajda, Bronisław Dąbrowski, Władysław Krzemiński, Zygmunt Hubner. Wszystkich ról w tym teatrze miałam 56.

Ale ani właściwie Szekspir, ani Słowacki, ani Czechow, ani Beckett nie zostawili tak czułego wspomnienia, jak 2 role: pierwsza, w spektaklu "Zmierzch" Izaaka Babla, reżyserowanym przez Jurka Jarockiego, gdzie grałam paskudną, starą pannę, Żydówkę Mojrę, która biegnie za miłością niespełnioną. Ta moja rola miała zaledwie 8 zdań, ale Jurek Jarocki ją rozbudował, nie dopisując ani jednego słowa, jak robią reżyserzy dzisiejsi, ale dając mi szansę na wzbogacanie uczuć. Za każdym razem miałam możność ogromnego przeżycia tej postaci i czułam, że to przeżycie jest odwzajemnione na widowni. I to jest cenne spełnienie, to jest skarb aktorski. Druga rola, to też była stara panna, ale zupełnie inna. Była to sztuka angielska, nazywała się "Czarna komedia", i grałam osobę, która była przywiązana cały czas do butelczyny alkoholu. Ale to było zabawne! I tak było komediowo rozegrane, że towarzyszyły mi na widowni huragany śmiechu. I ja po dziś dzień ten śmiech słyszę i to było, proszę państwa, moje drugie spełnienie.

Ostatnia moja rola w Starym Teatrze była w "Tartuffie" Moliera, reżyserowanym przez Mikołaja Grabowskiego, gdzie grałam panią Pernelle, sceniczną matkę Krzysia Globisza. Jeszcze graliśmy to niecałe 3 lata temu. A wcześniej też 3 lata, z ogromnym powodzeniem. No i tak się na razie skończyła moja aktorska bytność w teatrach krakowskich, ale znowu policzyłam sobie lata i tych lat było 65.

W międzyczasie pracowałam - choć to złe słowo - raczej brałam udział przez równe 20 lat w kabarecie Jama Michalika. Trzech krakowskich literatów pisało teksty, a sam kabaret był taki polityczno-literacki, ambitny bardzo. Mieliśmy ogromne powodzenie, w Jamie Michalika zawsze brakowało miejsc w kawiarnianej widowni. Przez te 20 lat brałam udział w 11 programach. To nie były żadne składanki, jak to bywa w kabarecie, tylko takie osobne spektakle. O powodzeniu naszego kabaretu niech świadczy takie wspomnienie, że nasz program, który się nazywał "Trędowaty", a to było takie swoiste a rebours Mniszkówny, graliśmy aż 502 razy!

Równocześnie pracowałam jako pedagog równe lat 40, tu, w tej szkole, gdzie wszyscy się dziś spotkaliśmy. Bardzo kochałam ten mój zawód, ale powiem o nim za chwilę.

Teraz powiem jeszcze o tym, że wymyśliłam sobie taki monodram, który się nazywa jak późniejsza książka, "Wielki Kolega", o mojej 72-letniej przyjaźni z Karolem Wojtyłą, potem papieżem Janem Pawłem II. I ten monodram zwiedził ze mną wszystkie ważniejsze sceny polskie. A było to półtorej godziny tekstu, mówionego przeze mnie "z głowy". Potem Ministerstwo Kultury wysłało mnie z nim do Stanów. Grałam to w Nowym Jorku, w Waszyngtonie, byłam z tym monodramem też parę razy w Londynie, a teraz, niedawno, dwa i pół roku temu, zostałam zaproszona przez Polonię do Kanady. I do dzisiaj gram, niedawno w Polsce występowałam - i w sumie zajęło mi to lat 14.

Teraz wrócę do Szkoły. Byłam tu 40 lat. Pierwsze 20 lat moim przedmiotem była piosenka. I nie chodziło mi o to, żeby student śpiewał "ładnie" i zgodnie z akompaniamentem zaśpiewał piosenkę do mikrofonu. Mnie szło o to, żeby on zrobił to "po aktorsku": z gestem, z ruchem, z tańcem, z rekwizytem, a przede wszystkim z wewnętrzną prawdą, która jest największym skarbem aktorskiego dokonania. I robiłam wszystko, żeby to znowu nie była żadna składanka, tylko żeby to miało charakter całości. A więc była to Osiecka, był to Młynarski, był to Bułat Okudżawa, był Kabaret Starszych Panów, a na III roku, to już były musicale: "My fair Lady", "Skrzypek na dachu", "Jesus Christ Superstar", gdzie tak cudownie arię "Panie oddal ode mnie ten kielich goryczy" zaśpiewał Jacek Wójcicki. Po dziś dzień mnie wzrusza wspomnienie jego występu. I te spektakle studenci powtarzali na naszej scence przy ul. Warszawskiej, w wieczorze dla widzów z zewnątrz, a więc z miasta. A niektóre z tych spektakli były także w krakowskiej TV, np. "Młynarski - W co się bawić".

Ja potem na parę lat przerzuciłam się na inny przedmiot, na wiersz, bo przecież z wiersza urodziło się to moje aktorstwo. I robiłam dużo współczesnej poezji, ale zdarzyło mi się też robić "Pana Tadeusza". Było to na III roku - widzę, że siedzi tu Kasia Gniewkowska, ówczesna Telimena, mieliśmy taki mały sukcesik, bo "Pana Tadeusza" zaprosiła krakowska telewizja. Ale największym sukcesem był mój inny przedmiot, też prowadzony przeze mnie przez kilka lat, to była proza. Jak przyszłam na ówczesny III rok, to zobaczyłam, że studenci są na bakier z literaturą, z czytelnictwem. I postanowiłam ich zachęcić do czytania. Wobec tego wymyśliłam monologi z najwspanialszej światowej literatury. Wyciągnęłam je z tekstów Prousta, Hemingwaya, Manna, Joycea, Bułhakowa, Iwaszkiewicza. I studenci to tak ładnie rozegrali, że zaproszono ich do telewizji ogólnopolskiej. Pojawiliśmy się w programie poniedziałkowym, a pamiętamy, jakie dobre były wtedy te teatry, gdzie grali tylko zawodowi aktorzy, a tu studentów zaprosili z tymi monologami. To był nasz wielki sukces!

I tak zbliżyła się moja "80-ka", gdy wiadomo, że musi się odejść ze szkoły. No i ostatnie 6 lat, które spędziłam przed tą "80-ką", to był przedmiot, który sama wymyśliłam. Nazywało się to "Współczesna kultura bycia". Na I roku. I był to nie tylko savoir-vivre, ale była to też etyka studenta szkoły teatralnej, a głównie późniejszego aktora teatru. I tu powiem jedyną anegdotę w tym dzisiejszym moim wystąpieniu: mianowicie w mojej sypialni, na ścianie, wisi duży gliniany dzwon, a na nim student I roku napisał: "Dzięki pani profesor po raz pierwszy w życiu jadłem kurczaka nie palcami". Ale stuknęła ta 80-ka i trzeba było odejść. I na ówczesnym pożegnaniu przeczytano mi, że przez te 40 lat miałam 586 studentów. A między nimi znalazły się naprawdę sławne nazwiska: Jerzy Trela, Jerzy Stuhr - najpierw moi studenci, a później moi rektorzy, Krzysiu Globisz, Janek Peszek, Wojtek Pszoniak, Marian Dziędziel, Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Pieczyński, Jacek Wójcicki. I kobiety: dwa lata piosenki spędzone z Ewą Demarczyk, Ania Dymna, Halina Wyrodek z Piwnicy pod Baranami, Ewa Dałkowska z Warszawy, Agnieszka Mandat.

I młodsza gwardia: Marysia Peszek i Maja Ostaszewska. A poza tym są między moimi studentami nazwiska dyrektorów teatru: Krzysztof Orzechowski z Teatru Słowackiego, Krzysztof Jasiński (cały czas Teatr STU), Mikołaj Grabowski, długie lata dyrektor Starego Teatru, i senator Jerzy Fedorowicz, przez parę lat dyrektor Teatru Ludowego. A w Warszawie już nieżyjący dyrektor Teatru RAMPA - Jasiu Prochyra.

Doczekałam się też trzech moich następców od piosenki: Dorota Kolak, bardzo dobra aktorka, która uczy też piosenki w Gdyni; w Warszawskiej Akademii Krysia Tkacz, sama świetna śpiewaczka; a u nas, w PWST, mój student, potem mój asystent, a teraz pedagog i aktor Mieczysław Grabka.

I jak odeszłam z tej Szkoły, to napadła mnie tak straszna depresja, że nie mogłam sobie dać rady bez tej młódzieży, którą kochałam i szanowałam. To trwało długo, nie mogłam się z tego wydobyć, aż nareszcie zdarzył się przypadek, bo ni stąd ni zowąd zaczęłam pisać. I w tej chwili mam, proszę państwa, wydanych 12 książek. A między nimi znajdują się 2 sztuki teatralne, i to grane: "Sytuacja bez wyjścia" w Teatrze Kameralnym, a w Warszawie, w Teatrze Nowym, komedia "Ogłoszenie matrymonialne", w której cudownie, zabawnie, główną rolę zagrała pani Irena Kwiatkowska. A teraz właśnie zaczęłam pisać 13 książkę pod roboczym tytułem "Szkoła - moją miłość".

I to by było na tyle. Dziękuję. *

Nikt nie podliczył tych wszystkich liczb, a przecież wyszłaby z tego prawdziwie wielka suma aktywności: 7 + 56 + 65 + 20..+ 11 + 14 + 40 + 12, a wszystko może i pomnożyć by trzeba przez 586 studentów, bo to przecież 586 oddzielnych losów artystycznych! Tak, Pani Profesor: wszystko jest liczbą!

Kochanej Pani Halinie Kwiatkowskiej życzymy wielu lat w zdrowiu, wiele świetnych pomysłów i wielu książek. Kłaniamy się nisko!

Redakcja Miesięcznika Kulturalnego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji