Artykuły

Głos z widowni

GOŚCINNE występy zespołu Teatru Dramatycznego z Warszawy stanowią zawsze wydarzenie w życiu kulturalnym Wybrzeża. Skalę tego wydarzenia bez wątpienia podnosi również fakt, że w sezo­nie letnim występy te stwarzają dla ogromnej rzeszy wczasowiczów z całej Polski - dodatkową okazję wej­ścia w kontakt z jedną z ważniej­szych scen Polski. Zespołowi Teatru Dramatycznego z Warszawy należy się uznanie, że w doborze sztuk dla Gdańska nie kierował się schematycznie i płytko pojmowaną dewizą, przyświecającą wielu organizatorom imprez arty­stycznych w miesiącach letnich, że widz oczekuje rzekomo w tym cza­sie wyłącznie utworów "lekkich, łatwych i przyjemnych". Wybrano repertuar zróżnicowany - i tak: od 1 do 8 lipca prezentowany jest dra­mat Eugene 0'Neilla "Przyjdzie na pewno", natomiast od 9 do 15 lip­ca - komediofarsa Alana Ayckbourne'a "Wesołych Świąt". Na początek więc poszedł 0'Neill i jego "Przyjdzie na pewno".

Jest to sztuka, zawierająca wiele wspólnych cech całej niespokojnej twórczości tego amerykańskiego pi­sarza. Jej pojawienie się na sce­nach tuż po wojnie, wzbudziło wiele kontrowersyjnych opinii. Jak zróż­nicowane były to - i są nadal - opinie, niech choćby poświadczy fakt, że Halina Filipowicz-Findlay, autorka pracy "Eugene 0'Neill" uważa ją za "największe dzieło tego dramaturga" i dodaje, że takie jest również zdanie wielu krytyków oraz samego autora. Wystarczy jed­nak zajrzeć do "Dziejów Teatru" Allardyce Nicolla, aby przeczytać tam, że sztuka stanowiła dla wi­downi "wielkie rozczarowanie" i jest bodaj najgorszą sztuką tego autora". Prawda leży więc gdzieś pośrodku. Utwór powstał w klimacie spotę­gowanego zwątpienia, rozczarowania i pesymizmu, od którego nota bene 0'Neill nigdy nie mógł się napraw­dę uwolnić, nawet jeżeli w najbar­dziej mrocznych zakamarkach ludz­kiej świadomości odnajdywał nie­spodziewanie kryształy autentyczne­go humanizmu, a na dnie upadku - nie zniszczoną godność. Tak jest i w tej sztuce. Nie wiem kto pierwszy z amery­kańskich dramaturgów wykorzystał knajpę, jako idealną okazję do sa­dzania obok siebie ludzi sobie ob­cych i prowadzenia dialogu o życiu. Kto z nich pierwszy uczynił z baru coś w rodzaju konfesjonału. Kto - "napój prawdy" ze średniowiecz­nych legend zastąpił szklanką whi­sky. W każdym razie metoda ta jest już dziś ograna i nużąca. W czasie gdy teatr na Broadwayu znalazł się u szczytu powodzenia - metoda ta stała się nawet obowiązująca. Sztu­ka "Przyjdzie na pewno" narodziła się przed artystycznym prosperity Broadwayu, ale widzów współ­czesnych ten powielany dziś w ty­siącach sztuk i filmów stereotyp, na pewno nie bulwersuje. W dodatku 0'Neill sadza w knajpie gromadkę "ludzi marginesu", życiowych wykolejeńców, których rysunek osobo­wości pozostawia aktorom. Dialogi, jakie służą wzajemnej prezentacji są sztuczne, z wysiłkiem dołączone do akcji, której w gruncie rzeczy w całej pierwszej części w ogóle nie ma. Ta sieczka postaw i wymądrzeń okazuje się jednak potrzebna, aby tym jaskrawiej zabłysnął moment wejścia komiwojażera Hickeya (Gu­staw Holoubek), od którego zaczyna się właściwa - jeżeli tak ją można określić - akcja.

Hickey zjawia się w ukazanym tu barze w pewnych odstępach czasu, urządzając "pensjonariuszom" szyn­ku pijatykę. Ale obecnie Hickey oświadcza że przestał pić, a w dodatku usiłuje nakłonić wykolejeńców żyjących iluzjami do przekroczenia granicy tych iluzji. Dawnemu cyr­kowcowi, który jest szmatą ludzką, ale mimo to opowiada, że mógłby jutro wrócić do pracy - radzi wła­śnie jutro iść do cyrku. Delirykowi, który studiował prawo na Harvardzie i opowiada o możliwościach powrotu jutro do palestry - każe tak­że uczynić to samo. Podobnie na­mawia i innych uczestników libacji. Ma natomiast tyle autorytetu, że istotnie rozpędza nazajutrz całe to­warzystwo. Ale ludzie ci wrócą na swoje dawne miejsce w barze, po­nieważ jest oczywistą prawdą, że tamte ich możliwości były tylko iluzją. Jakby na marginesie tej historii, rozgrywa się paralelnie drugi dramat między młodym Parritem (Marek Kondrat) i anarchistą Larrym Slade (Andrzej Szczepkowski). Parrit chce Slademu opowiedzieć prawdę o sobie, prawdę która wiąże się także z życiem Slade'a, ale Slade domyśla się tej prawdy i nie chce jej usłyszeć, a tym bardziej uwierzyć w nią. Woli iluzję, bo wie, że prawda niekiedy zabija. Tym samym jest przeciwieństwem Hickeya, który uważa, że prawda może wyciągnąć z marazmu całą ferajnę nocnego baru. Hickeya prezentuje Holoubek, tworząc postać daleko przekracza­jącą ramy nakreślone dla niej przez autora. Obok bowiem bogatego ry­sunku samej postaci, która w spo­sób naturalny pozwala wybić się na czołowy plan wśród zgrai "ludzi marginesu", reprezentuje postawę nie tak zdecydowaną wobec świata iluzji małej knajpy - jak chciałby to widzieć autor. W jego tyradach przekonujących kompanów o konieczności zrealizowania już jutro swych możliwości - egzystujących tylko w marzeniach - brzmi nuta przekory. Wydaje się, że 0'Neill chciał jedynie ukazać postać żałos­ną - człowieka, który uwierzył, że życie bez iluzji może być szczęśli­we. W kreacji Holoubka, Hickey wie o klęsce czekającej jego kompanów. ale nie próbuje im jej oszczedzić. Poza tym - Hickey za­bił żonę i napisał list do policji, aby aresztowano go właśnie w tym barze.

Sztuka jest nierówna dramatur­gicznie, dialog zmienia się w gada­ninę, a sam monolog Hickeya w czasie libacji do współbiesiadników jest pełen filozoficznych zawiłości. Prawdę mówiąc niewiele do końca wiemy co było mechanizmem postę­powania Hickeya - dlaczego w końcu zamordował żonę - rzeczy­wiście z miłości, aby oszczędzić jej rzekomo cierpień i iluzji, czy z nie­nawiści... A co w gruncie rzeczy oznacza zburzenie klosza marzeń, pod jakim żyli jego przygodni kompani? Że człowiek nie może żyć bez iluzji?

Reżyser Jerzy Antczak - mimo całego szacunku wobec utworu i pieczołowitości z jaka otoczył insce­nizację sztuki, mimo zadbania o każdy szczegół i wyważenia akcen­tów dramatu, aby nie zgubić dwóch równolegle sygnalizowanych drama­tów - młodego Parrita i zgorzkniałego komiwojażera Hickeya nie dopomógł widzowi w prześledzeniu głównych idei utworu. Przeciwnie - nadał utworowi taką wieloznacz­ność, że w końcu dramaty ludzkie stały się symbolami dramatu. W oglądaniu sztuki i śledzeniu jej skomplikowanej fabuły, dopo­magają walnie aktorzy, którzy wy­korzystali te możliwości, które przy modelunku postaci zaoferował im autor. Wierzymy więc postaciom 0'Neilla, że mają one za sobą wiel­kie dramaty, zanim znaleźli się w tej mrocznej jaskini nad szklanką whisky, choć sam autor mówi nam o nich niewiele. A jednak fascynuje nas - właś­ciciel baru (Zbigniew Zapasiewicz), eks-cyrkowiec (Mieczysław Milecki), były oficer policji (Zygmunt Kęstowicz). deliryk-prawnik (Marek Bargiełowski), były korespondent wojenny (Czesław Lasota), były właściciel domu gry (Karol Strasburger), anarchista (Zbigniew Koczanowicz), obaj - tak różni od siebie barmani "nocny i dzienny" (Ryszard Pietruski i Piotr Fron­czewski) oraz dziewczyny uliczne (Małgorzata Niemirska, Grażyna Staniszewska i Magdalena Za­wadzka). Na koniec zjawiają się dwaj policjanci - postacie jakby wyjęte z opowieści detektywistycz­nych, dwie figury w melonikach (Henryk Czyż i Maciej Zaremba).

Jerzy Masłowski stworzył sce­nografie dostosowaną do całej atmosfery widowiska, osadzając za pośrednictwem rekwizytów całą akcję na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

Tytuł oryginału amerykańskiego brzmi "The Iceman Cometh". Tłu­maczono ten tytuł już w różny spo­sób "Śmierć nadchodzi", "Zimna śmierć nadchodzi" czy wreszcie "Przyjdzie na pewno". Kłopoty te są dość typowe przy przekładzie większości tytułów utworów 0'Neil­la, podobnie jak różne istnieją in­terpretacje konfliktów wyrażonych w jego sztukach i jak różny kształt, maja inscenizacje tego wielkiego dramaturga, apologety ludzkiego cierpienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji