Artykuły

Nadzieja

Przedstawienie sztuki 0'Neilla "Przyjdzie na pewno" w warszaw­skim Teatrze Dramatycznym wciąga bez reszty swą atmosferą gęstą, przygnębiającą - stworzoną na sce­nie z bezbłędną precyzją. Oto wy­izolowany świat przegranej, upadku, rządzący się swoimi prawami, swy­mi własnymi złudzeniami. Sceno­grafia Jerzego Masłowskiego ukazu­je wnętrze baru - będącego dla bohaterów jednocześnie azylem i dobrowolnym więzieniem - obszer­ne, brudne, spowite szarym świat­łem. Bohaterowie wydają się nazna­czeni; jeśli nie nędzą, to pospoli­tością. Ich kostiumy zżerają liszaje brudu, a tandetna elegancja robi jeszcze bardziej rozpaczliwe wraże­nie. Upadek, odczłowieczenie bohate­rów ilustruje początkowa scena z Willie Obanem (Marek Bargiełowski). W niepewnym świetle maja­czą twarze bywalców baru. Wśród tego tłumu pogrążonego w gorącz­kowym, alkoholicznym śnie, zaczy­na jakby odżywać szary tłumok le­żących na podłodze. Ta dziwna rzecz okazuje się człowiekiem. Człowie­kiem sprowadzonym do poziomu rzeczy. Człowiekiem, który nie ma nic - prócz złudzeń. Willie w interpretacji Bargiełowskiego to postać dotknięta rozpa­dem psychicznym wyrażającym się poprzez bezład gestów; tiki, nie­możność panowania nad własnymi ruchami. Chęć zachowania godności przypomina tu wybuchy gorączki; Willie nie jest w stanie przekonać nawet samego siebie. W scenie prze­łomu deklaracje o generalnej zmia­nie życia przypominają skargę dziec­ka. Równoległym wątkiem przedsta­wienia wydaje się być Cora w in­terpretacji Magdaleny Zawadzkiej. Rola przeprowadzona bardzo kon­sekwentnie; nic, co byłoby ponad postacią, jej kondycją społeczną. Jednocześnie jednak naturalna sło­dycz barwy głosu - nawet miota­jącego wyzwiska - dziecięca ufność w oczywistość sytuacji... wszystko to sprawia, że Cora staje się sym­bolem sponiewieranych wartości, ofiary ponoszonej nieświadomie.

0'Neill zdaje się być zafascyno­wany upadkiem swoich bohaterów; można by sądzić, że poniżenie, cierpienie jest wyróżniającym ich stygmatem, daje im wiedzę umożli­wiającą zbliżenie się do krawędzi poznania najbardziej przerażających prawd ludzkich. Do takiej interpretacji upoważnia kluczowa postać sztuki i przedstawienia - Hickman Gustawa Holoubka. Aktor nie re­zygnuje z realizmu, a nawet rodzajowości budując ją. Więcej nawet, potęguje je - jak gdyby prezentu­jąc widzom, w jaki sposób Hickman stara się ukrywać swoje prawdziwe oblicze. Poprzez te wszystkie zwy­czajne gesty, słowa, przesącza się coś, co można nazwać tylko demonizmem. Zbrodnia z miłości, ze współczucia wobec tak zagranej pos­taci, wydaje się czymś prawie na­turalnym. Oto odkupiciel godny te­go świata, biorący na siebie winę, dążący do samozniszczenia. Jeśli więc pragnie on ocalić bywalców baru, to w sposób nie mający nic wspólnego z potocznym pojęciem o dobroci. Harry Hope - Zbigniew Zapasiewicz zdaje się wiedzieć to wszys­tko i chce o tym zapomnieć. Ta postać zdaje się mieć pewien rys szubienicznego humoru; tak jakby Harry Hope posługiwał się własny­mi złudzeniami, aby oddalić od sie­bie prawdę. To złudzenia umożliwiają nadzie­ję; one ożywiają wszystkie postaci. Rocky Pioggi rozpaczliwie chwyta się złudzeń o zachowaniu godności, o uczciwym zawodzie. Ryszard Pietruski charakteryzuje go za po­mocą cwaniackiej brutalności. Jed­nocześnie jednak zdumienie na wia­domość o zachowaniu Parritt (Marek Kondrat), jego intonacja: "zostawił - matkę?" pozwalają domyślać się człowieczeństwa zapomnianego, pogrzebanego. Złudzeniami Larry'ego (Andrzej Szczepkowski) jest z kolei brak złu­dzeń. Wszyscy żyją złudzeniami, wszyscy mają nadzieję. Ale nadzieją bohaterów okazuje się śmierć.

Przedstawienie zawierające takie przesłanie jest trudne, męczące. Nie­łatwo wyzwolić się spod jego at­mosfery. Nie sposób go zapomnieć. Trzeba je zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji