Artykuły

Rodzina STU

Rodziny się ponoć nie wybiera. I dobrze się z nią wychodzi tylko na zdjęciach. Te ludowe mądrości przypomniały mi się przy czytaniu i oglądaniu "Rodziny STU". Podtytuł "Pokrewieństwa z wyboru" zaprzecza pierwszej mądrości. Rodzinę można wybrać, tyle że trzeba mieć dużo szczęścia oraz znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie. No i potrzebny, ba, niezbędny jest ojciec rodziny, który krążące w tym czasie wokół tego miejsca potencjalne potomstwo zgarnie i skupi wokół jakiejś idei - pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Takim ojcem (nazywanym Szefem, Bossem, capo della famiglia) dla STU był Krzysztof Jasiński, którego koledzy z krakowskiej PWST (tacy jak Wojciech Pszoniak czy Nina Repetowska) od początku podejrzewali, że nie aktorstwo mu w głowie, tylko prowadzenie teatru. "Już właściwie wtedy był dyrektorem teatru, głównie własnej wyobraźni" (Nina Repetowska). Urodzony dyrektor to zjawisko nader rzadkie, znacznie rzadsze niż urodzony aktor. Jasiński wykorzystał ten talent, zakładając STU i prowadząc go przez 40 lat.

W "Rodzinie STU" 100 osób wspomina swoje rodzinne związki z tym teatrem. Wspomnienia są dobre, pozytywne, trochę czasami sentymentalne (jak to z okazji urodzin), co nie znaczy, że nudne czy wymuszone. Zdecydowanie nienudne. Wiele jest smacznych anegdot, jak ta Jerzego Treli z samych początków STU, gdy po nocy przegadanej w siedzibie na Brackiej (pokój z kuchnią w oficynie) przysnął, a gdy obudził się nad ranem, zobaczył Jasińskiego stojącego na kupie gruzu i mówiącego "ja tu, kurwa, zrobię teatr!". Czy wyznanie Tadeusza Nyczka, że podczas holenderskiego tournée "Sennika polskiego" przez miesiąc występował w roli aktora, bo ktoś musiał zrobić nagłe zastępstwo.

Anegdoty anegdotami, ważniejsze wydaje się, że poprzez wspomnienia można poczuć klimat tamtego czasu (różnych "tamtych czasów", bo wspominają ludzie różnych pokoleń). Federico Fellini na "Pacjentach" w Rzymie, festiwale w Meksyku, Caracas, Shirazie (z cesarzową Iranu jako widzem). Zabawy, ekscesy, podróże, szaleństwa, wspólna praca bez liczenia czasu, bez podziału funkcji, entuzjazm, poczucie tworzenia czegoś ważnego. "Wspólnota oparta na władzy absolutnej, dzierżonej przez Jasińskiego" - jak pisze Włodzimierz Staniewski.

"Rodzinę STU" można też oglądać jak album rodzinny, nawet jeśli się nigdy do tej rodziny nie należało. Czy ten chudy, krótko ostrzyżony brunet w malowanym trykocie to naprawdę Krzysztof Jasiński? A dziko zarośnięty poważny młodzieniec w okularach to Tadeusz Nyczek? Kim jest ten kędzierzawy cherubin? Ach, Jerzy Zoń... I jeszcze fotografie z przedstawień, plakaty, obrazy z Galerii Wielkich Obrazów, no i mnóstwo grupowych zdjęć (bo ta rodzina dobrze wychodzi na zdjęciach), przedstawiających radosnych, uśmiechniętych ludzi lubiących być razem. I wierzy się, że tak było naprawdę, a nie tylko na fotografii, wbrew drugiej z ludowych mądrości.

"Rodzina STU. Pokrewieństwa z wyboru". Komitet redakcyjny: Edward Chudziński, Krzysztof Jasiński, Franciszek Muła, Anna Stafiej. Kraków 2006

PS Przepraszam Edwarda Chudzińskiego za pominięcie jego nazwiska jako współredaktora książki "Teatr STU" w moim tekście o teatrze STU ("Gazeta Wyborcza", 17 lutego).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji