Książę aktorów
Wszystko, co wydarzyło się w tej inscenizacji było potrzebne i uzasadnione. Geremek, Michnik, Balcerowicz, Mazowiecki, Axer, Wajda, wojewoda warszawski, minister kultury, przedstawiciel prezydenta, wybitni aktorzy i krytycy teatralni. Telewizja i fotoreporterzy. Sala warszawskiego Ateneum wypełniona po brzegi, włącznie z miejscami stojącymi.
Tak było w sobotę, na premierowym spektaklu "Mazepy" w reżyserii Gustawa Holoubka, który również zagrał postać Jana Kazimierza. Po spektaklu - kwiaty, przemówienia, depesze. Jubileusz czterdziestopięciolecia pracy scenicznej Mistrza zorganizowano z rozmachem. Mnie najbardziej spodobała się depesza od profesora Zbigniewa Raszewskiego, wielkiego historyka teatru: "Konradowi - Gustawowi gratuluję, że pokonał Senatora". Ktoś z przemawiających nazwał Holoubka księciem aktorów. Czemu nie.
A sam spektakl? Na pewno godny jubileuszu. Pięcioaktowa tragedia Słowackiego jest bezbłędnie skonstruowana i napisana
(jakże by inaczej) przepięknym, scenicznym wierszem. "Mazepa" to w istocie kameralny dramat romantyczny, fabularnie przypominający operowe libretta, ale te najlepsze. Swoim ekspresjonizmem, beznadziejnym splątaniem ludzkich namiętności przypomina "Mazepa" jednocześnie - a raczej antycypuje - twórczość Strindberga, urodzonego w roku śmierci Słowackiego.
Trafna, imponująca obsada aktorska: Gustaw Holoubek, Piotr Fronczewski, Marek Kondrat, Krzysztof Kolberger i uroczo debiutująca, wielce utalentowana studentka warszawskiej PWST - Magdalena Wójcik, w roli głównej i Bogu ducha winnej nieszczęśnicy dramatu.
Reżyseria, podobnie jak scenografia Marcina Stajewskiego, kostiumy Ireny Biegańskiej oraz muzyka Wojciecha Borkowskiego, złożyły się na spektakl niezmiernie klarowny, pełen - bynajmniej nie martwej - elegancji i dobrego gustu.
Wszystko, co wydarzyło się w tej inscenizacji "Mazepy" było potrzebne i uzasadnione. Książę aktorów, swoim reżyserskim działaniem, nie popsuł własnego jubileuszu.