Artykuły

Uczeń i mistrz

Suchowo-Kobylin żył bardzo długo, dłużej niż Lew Tołstoj, dłużej niż Czechow i Gogol razem wzięci. Czytał bardzo dużo, pisał bardzo mało, odwrot­nie niż Dostojewski. Był arystokratą, studiował He­gla, siedział w więzieniu w związku z tajemniczą śmiercią żony, Lizy Demanche i czekając na in­terwencję dworu napisał z nudów w kryminale "Mał­żeństwo Kreczyńskiego", pierwszą część trylogii, któ­ra kończy się "Śmiercią Tarełkina".

Aleksander Kopkow umierał bardzo młodo, było to w czasach blokady Le­ningradu. Wielotomową ra­dziecka Encyklopedia Tea­tralna z połowy lat sześć­dziesiątych nie przytacza jego nazwiska, mieściłoby się między hasłami Kopećky Jan i Copland Aaron. Ale prace Kopkowa nie były jeszcze wtedy znane. Kopkow pochodził z ro­dziny robotniczej, pracował jako sztukator na budo­wach. Jego życiorys w ni­czym nie przypomina bio­grafii Suchowo-Kobylina, który był mu mistrzem, dobrym duchem i ideowym przewodnikiem. Kopkow znał jego dramaty na pa­mięć.

W Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy gra­ny jest jednocześnie Suchowo-Kobylin i Kopkow. Przez ścianę, bywa że w te same wieczory, na du­żej i małej scenie. "Śmierć Tarełkina" po raz któryś reżyseruje pro­fesor Bohdan Korzeniew­ski, "Słonia" - jeden z uczniów profesora - Wi­told Skaruch. W "Śmierci Tarełkina" gra dziekan Zapasiewicz, a na spektakle przychodzą studenci z PWST i gorli­wie biją brawa sadowiąc się jak najbliżej sceny. W "Słoniu" nie ma pro­fesorów ani dziekanów więc i publiczność bardziej anonimowa, jednakże rów­nież komplementująca i ak­torów, i reżysera.

"Śmierć Tarełkina" po­pchnięta w kierunku bur­leski, zmarnowana została wskutek nadmiaru cyrko­wych grepsów, "Słoń" zaś wyreżyserowany jest je­szcze odważniej, i gdyby choć trochę w nim śpiewa­no, nie różniłby się praw­dopodobnie od operetki. Niemniej jednak rzemio­sło Kopkowa jako rezultat terminu u Suchowo-Koby­lina skrzy się pełnym blas­kiem, choć pamiętać trze­ba i o różnicach między pisarzami. Suchowo-Kobylin był arystokratą. Kopkow zaś pisarzem proleta­riackim. Jest to różnica klasowa. Warsztat Skarucha jako rezultat terminu u profe­sora Korzeniewskiego nie skrzy się pełnym blaskiem, ale też i różnice między reżyserami mniejsze: są to, można zaryzykować twier­dzenie, inscenizatorzy tej samej klasy. "Śmierć Tarełkina" wy­daje się być dość kiepskim spektaklem, a "Słoń" za­chowuje do "Tarełkina" od­powiedni dystans, jako przedstawienie proporcjo­nalnie gorsze, co jest za­sługą Skarucha jako reży­sera i Wiesława Gołasa, który gra postać Guriana Gurianycza. W obsadzie korzystnie wyróżnia się zresztą jedy­nie Małgorzata Pritulak jako Dasza, ale też ma najmniej tekstu, więc i najmniej okazji, aby coś zepsuć.

Skaruch już na początku swojej - kariery, jako aktor w pamiętnym "Nowym Don Kiszocie" Fredry na scenie Teatru Ziemi Mazowieckiej przyjął zasadę skojarzeń prostych, i po "Słoniu" wi­dać, że pozostał jej wier­ny do dziś. Inscenizacja zaczyna się po prostu od pieśni "Wołga, Wołga", bo wtedy każdy widz zrozu­mie, że mieć będziemy do czynienia z grubsza rzecz biorąc z dramatem pisa­nym w języku rosyjskim.

Porewolucyjne drobno­mieszczaństwo doczekało się jako temat arcydzieł pióra Płatonowa, takich jak "Miasto Gradów" i "Osada Pocztyliońska". "Słoń" Kopkowa utrzymany jest w tym samym nurcie, ale Skaruch zdaje się sądzić inaczej, jakkolwiek trzeba zrozumieć jego ze wszech miar trudną sytuację: "Słoń" nie jest utworem do końca realistycznym, w związku z tym nakłada obowiązek interpretowania tego, co w utworze nie zo­stało napisane wprost. Nie wiemy na przykład, skąd się wziął słoń, czyli ważą­ca przeszło pud złota figu­ra zwierzęcia. Chwiejny kołchoźnik Gurian Gurianycz każe nam wierzyć w jakieś bajdy, że niby zna­lazł go na dnie studni. Ale mniejsza z tym, kawał zło­ta jest najzupełniej reali­styczny, a poza tym uru­chomić ma jedynie drobnomieszczańskie emocje wieś­niaków, ich pazerność, chciwość, obłudę i wszyst­ko co najgorsze. Mało kto spośród postaci dramatu nie ulega temu metalowe­mu przeżytkowi, burżuazyjnemu bibelotowi i Kopkow w związku z tym ob­chodzi się z bohaterami bezlitośnie. Skaruch prze­robił ich natomiast na po­staci papierowe pilnując jedynie, aby aktorzy nau­czyli się tekstu, w odpo­wiednich miejscach wcho­dzili na scenę i co się da zagrać na grubo i rubasz­nie - grali folgując do ostatka. Dlatego "Słoń" bu­dzi miejscami nie śmiech, a rechot. Kiedy w finale "Śmierci Tarełkina" Zapasiewicz wkłada sobie do ust kły wampira i mówi "dobra­noc", jest to co prawda niemądre, ale niewinne i jakoś tam śmieszne. Kiedy jednakie Gołas spada ze słoniem na knu­ra, a potem opowiada, jak to go ziemia przyciągała - zupełnie nie jest to śmiesz­ne.

Po prostu uczeń nie zaw­sze przejść musi mistrza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji