Z powodu Zmartwychwstania o Lidii Zamkow
Zaczyna się od sali sądowej, w której sekretarz sądu odczytuje akt oskarżenia: "Dnia 17 stycznia 1895 roku w hotelu Maurytania zmarł nagle przyjezdny Fierapont J. Smiełkow, kupiec kurgański. Okoliczności, w których nastąpiła śmierć, nasuwały podejrzenie, że Smiełkowa otruto, aby obrabować go z pieniędzy, które miał przy sobie. Podejrzenie zostało potwierdzone przez wyniki śledztwa..."
Rozprawa sądowa, którą pokazuje pierwszy akt, zajmuje się potwierdzeniem wyników śledztwa. Na ławie oskarżonych siedzą Kartinkin, Boczkowa, Masłowa, trzy na wpół rodzajowe postacie, pozornie otępiałe, nieruchome, ale kiedy mowa o ich udziale w zabójstwie - każde z nich reaguje niepohamowanie, rzucają się na siebie i krzyczą, jak ludzie całkiem prości.
Nawet Masłowa, przecie panna edukowana, próbuje tu, podobnie jak w scenach więziennych, sposobem bycia upodobnić się do otoczenia. Może na solidarności z tymi między których zepchnął ją los, polega jej bunt społeczny? Przyodziana w więzienny wór, co nie zawsze ułatwia jej zadanie, Masłowa występuje tu z woli reżyserki co najmniej w kilku postaciach. Prócz Katiuszy - ofiary systemu i Katiuszy, która w sądzie odgrywa z Niechludowem retrospektywną scenę ich romansowej przygody sprzed lat i jej ciąg dalszy obecnie, jest Ewa Decówna-Masłowa jeszcze kimś w rodzaju konferansjera czy komentatora akcji. Przedstawia i charakteryzuje sędziów w scenie procesu, a potem więźniarki w więzieniu, ponadto zaś - do - spółki z Niechludowem - wygłasza autorski komentarz na temat postaci i zdarzeń, jakie się właśnie pokazuje.
Wprowadzenie autorskiego komentarza do inscenizacji "Zmartwychwstania" nie jest pomysłem Zamkow. W przedstawieniu MCHA-Towskim pełnił rolę komentatora niezrównany Kaczałow; jakby wyłączony z akcji stojąc między widzami dzielił się z nimi uwagami na temat ludzi, będących bohaterami dziwnego zdarzenia, jakie się na scenie rozgrywa. Kaczałow wypowiadał komentarz autora, który w przedstawieniu Zamkow mówią Katiusza i Niechludow.
A swoją drogą przekorny wydaje się pomysł powierzenia roli głównego komentatora postaci najbardziej poszkodowanej i całkowicie nieświadomej głębszego sensu dramatu, którego się stała bohaterką. Zamkow postawiła na Katiuszę: ta prostytutka i alkoholiczka, popisująca się przed więźniarkami swoim powodzeniem u Niechludowa i innych, dźwiga w spektaklu największą ilość autorskich komentarzy, czyli wie o świecie więcej niż "intelektualista" Niechludow, tyle co sam Lew Tołstoj! Ewa Decówna gra obydwie postacie z przejęciem i przekonywająco.
Komentarz Zamkow rozbija melodramatyczną konwencję utworu, "błahe na pozór" przeżycia nabierają dzięki niemu głębszego znaczenia, postacie jak z melodramatu zyskują na powadze, a samo przedstawienie wydaje się bardziej ostre i można by rzec - współczesne. Nie chodzi w nim przecie - jak wydaje się mówić komentarz - o historię w rodzaju "Trędowatej", skoro autor tak szanowny i wielki przypisywał owym przeżyciom tak doniosłe znaczenie i tyle mu one dostarczyły filozoficzno-społecznych uwag. Historia Niechludowa i Kati służy tu - wiadomo - egzemplifikacji mechanizmu, w którym się takie procesy rozgrywają. Mechanizm to prawie gogolowski: w żadnym innym dziele nie zbliżył się chyba Tołstoj tak bardzo do autora "Martwych dusz" i "Rewizora", nie posługiwał się tak satyryczną techniką portretowania postaci w zależności od ich społeczno-biurokratycznej przynależności i funkcji.
Zamkow uwidoczniła ten mechanizm w sposób niezmiernie teatralny, choć wieloraka i bujna teatralność służy tu scenom opartym na znacznej dyscyplinie. Wydaje się, że - świadomie czy bezwiednie, ale chętnie - korzysta Zamkow z arsenału środków teatru politycznego lat dwudziestych; malarskość sytuacji i ostrość ekspresjonistycznych efektów cechowały teatr owych czasów, który najbardziej rzucającymi się w oczy sposobami pragnął wyrazić sprawy najbardziej oczywiste i ważkie.
Zamkow nie boi się scen drastycznych i hałaśliwych, jakich się zwykle unika w modnym i bardziej eleganckim teatrze. W "Zmartwychwstaniu" największe pole do reżyserskiego popisu dawały sceny więzienne. Piętrowe nary ze zwieszonymi rękami nieruchomo spoczywających kobiet ożywały w sposób raptowny jak mrowisko za dotknięciem kija; gnieżdżące się w narach więźniarki urządzały sceny infernalne, pełne szamotania i wrzasku. Efektownie wyzyskano w tych scenach motywy cerkiewnych pieśni i cerkiewnego rytuału, który na roznamiętnione własnymi krzywdami kobiety sprowadzał jak gdyby ukojenie: pod pozorami modlitwy organizowały więźniarki swoją naiwną, więzienną konspirację.
Nawet w scenografii (Jerzy Moskal) tych obrazów, mającej formę tryptyku, zachowano styl rytualny, jakby dla zaznaczenia faktu, że takiemu społecznemu porządkowi patronowała cerkiew. Złociste drzwi pośrodku, niby skrzydła zamkniętego ołtarza, służyły z wyraźną drwiną zarówno scenom więziennym, jak i tym, których akcja rozgrywała się w sferach arystokracji i wysokich urzędników. Do krzyża odwołuje się ostatni obraz "etapu": dziwna, abstrakcjonistyczna figura, jedyny zaciekawiający element dekoracji tej sceny, okazuje się na koniec zwykłym drewnianym krzyżem, który w czasie postoju zesłańcy obwiesili niby wieszak przyodziewkiem. Ten krzyż dobrze harmonizował z kończącymi spektakl słowami Niechludowa, który "wyjmuje z kieszeni małą książeczkę - Ewangelię i czyta": "...Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was mają w nienawiści a módlcie się za prześladujących i spotwarzających was. Abyście byli synami Ojca Waszego, który jest w niebiesiech, który sprawił, że słońce jego wschodzi nad dobrymi i złymi, a deszcz zrasza sprawiedliwych i niesprawiedliwych".
W tym bardzo reżyserskim spektaklu wielką zasługą aktorów wydaje się być karność i zaangażowanie, z jakim wykonują swe role, wymagające wiele wyrazu i ekspresji. Ofiary i ciemiężyciele, postaci salonowe i kryminaliści, prawie wszyscy, z wyjątkiem figur centralnych, zostali ukazani w sposób nieco rodzajowy i przesadny, przypominający właśnie zwyczaje ekspresjonistycznego teatru. Zwłaszcza w półświatku, z którego wywodzi się Katiusza, narodziła się mała galeria charakterystycznych sylwetek: Kartinkin (Misiurkiewicz), Boczkowa (Sabina Chromińska), kapitalna "Madame" Kitajewa (Janina Burke), no i gromadka więźniarek bezosobowo personifikujących poszczególne kategorie przestępstw. W towarzystwie salonowym najpiękniej sprezentowała się Bogumiła Murzyńska - dzięki niej epizod Niechludowa i Mariette, rozegrany w loży na proscenium, stał się małym wydarzeniem.
Lidia Zamkow tworzy teatr mocny, brutalny, współczesny. Wybiera z literatury dzieła, w których mówi się o jakichś sprawach zasadniczych i ludzkich, po czym próbuje w ich treściach doszukać się żywego stosunku do spraw właśnie aktualnych. Chętnie korzysta z arsenału różnorakich środków teatralnych, ale teatralizując stare utwory z pomocą nowszych sposobów nie robi tego wyłącznie dla uzyskania efektu, jak się to zdarza reżyserom nieco młodszych generacji. Dopasowuje środki w celach wyraźnie określonych - co nietrudno zauważyć na podstawie uzyskanych wyników. Niekiedy - jak w przypadku niedawnego "Wesela" - mają przedstawienia Zamkow charakter bulwersującego eksperymentu; można go przyjąć lub odrzucić, ale zawsze da się wytłumaczyć, dlaczego i z jakim zamiarem pokazano tu dzieło dobrze skądinąd znane w sposób tak manifestacyjnie odbiegający od teatralnego obyczaju.
Od dramatu antycznego do radzieckiego dramatu rewolucyjnego szlakiem przygód sławnych bohaterów i bohaterek biegną przygody teatralne Zamkow. Można by powiedzieć, że interesują ją sprawy ważne, związane z losem człowieka w zmieniających się układach społecznych i ustrojowych. W dziełach wielkich klasyków odnajduje w zależności od czasu sprawy osobiste i publiczne, osobliwie ze sobą powiązane i godne jej zdaniem uwagi. W zależności od czasu, bo w czasach ściszonych emocji dochodziły chyba wyraźniej do głosu jej zainteresowania kameralne o odcieniach niezmiernie osobistych. Jej Matka Courage i Medea tłumaczyły zapewne więcej właściwościami kobiecej natury bohaterek niż chcieli tego autorzy. Doprowadzona do ostateczności kobieta - taka właśnie drobna lecz mocna jak Zamkow (która grała obydwie te role) potrafi wszystko: zamordować jak Medea własne dzieci mszcząc się na wiarołomnym mężczyźnie i jak Matka Courage stać się wojenną cwaniarą, która w trosce o swe szczenięta próbuje wojnę przechytrzyć.
Zamkow-reżyser potrafi także tak poprowadzić Zamkow-żonę Makbeta, by groźna Lady Makbet okazała się kobietką cichą i pełną kompleksów, która z uczucia do męża, by dopomóc jego ambicjom, bierze na siebie zabójstwo Duncana i wszystkie jego konsekwencje. Organizuje zbrodnię i morduje niby w miłosnym transie, jakby to były czynności podniecające seksualnie. Nawet w scenie obłędu, którą rozgrywa na łożu, nie przestaje być miłośnicą Makbeta: obłęd staje się formą miłości, tak samo jak rodzajem miłosnej prowokacji stają się trzy młode wiedźmy, które niby trzy sobowtóry Lady-Makbet wzięły na siebie znaczną część jej funkcji inspiratorki zabójstwa.
Zamkow - jak to widać może najwyraźniej w "Makbecie" - przenosi wielkie i pełne zbrodni afery, w jakich zwykł się ujawniać problem władzy, ze sfer olimpijskich w rejony zwyczajnie ludzkie. Ukazanie ludzkich powodów, jakie się kryją za zdarzeniami, które okrzepły w legendy, jest niewątpliwie ważną cechą jej reżyserskich inicjatyw. Nie zawsze środkiem uczłowieczającym historię bywa - jak w "Makbecie" - kobieta. Pod tym względem Zamkow przeszła dosyć znamienną ewolucję, którą może najłatwiej zauważyć na przykładzie dwóch utworów antycznych, jakie w odległości paru lat wystawiła: "Medei" Eurypidesa i "Edypa króla" Sofoklesa. O ile w "Medei" ciężar mitu i sens, jaki z niego wynika, wzięła na siebie poszkodowana w swych uczuciach kobiecych i ludzkich kobieta, to sprawa Edypa ma już bardziej rozległą perspektywę i głębsze wytłumaczenie.
We wzajemnym stosunku chóru obywateli tebańskich i napiętnowanego wyrocznią Edypa zobaczyła Zamkow piękno ludzkiego przymierza przeciw niesprawiedliwości bogów. Chór w "Edypie" pełni już funkcję całkowicie odmienną niż owe gimnastykujące się w sposób ekspresyjny kobiety, stanowiące orszak Medei. Tam była to nieco "świetlicowo" pomyślana odpowiedź na pytanie, jak współczesny teatr wyobraża sobie chór antyczny; w "Edypie" było to już zarówno intelektualnie jak teatralnie przemyślane "działanie", którego treści stanowiły o interpretacji utworu. Młodzi Tebańczycy, odziani w rdzawy kolor krwią nasiąkłej ziemi, jakby spieczeni zarazą - to byli rówieśnicy i towarzysze młodego Edypa, którzy na jego dramat reagowali w sposób pełen zaangażowania i emocji. Ich zachowanie było rytualne i ludzkie, nawet jego teatralność - wokalno-taneczne formy, w jakich wyrażali swe uczucia - miała naturalność obrzędu, w którym ludzkie przeżycia wiążą się w jedno z rytuałem, jaki narzuciła tradycja.
Zaimkow przetransponowała, jak się zdaje, na swój sposób propozycje greckiego Pireikon Theatron z Aten, który chyba właśnie w tym czasie - pomiędzy jej "Medeą" a "Edypem" - bawił w Polsce i w którym zdarzył się niby teatralny cud: ludzka potrzeba poetyckiego wyrażania swych uczuć przybrała tu formę spontanicznie organizującego się obrzędu, jakim w pewnych uroczystych sytuacjach staje się ludzkie życie.
Ale odprawiający obrzęd Tebańczycy nie przypadkiem - w spektaklu Zamkow byli tacy młodzi (chórzystów grali studenci krakowskiej szkoły teatralnej). W ich zawodzeniach było przerażenie światem, była niewiara i nieufność, prawie bunt przeciw wyroczni, równie niesprawiedliwej, co niemiłosiernej. Taką gamę uczuć mogą wyrażać tylko młodzi. Tragedia młodego Edypa, który w trakcie dramatu wygrywa uczucia najrozmaitsze - względem boga i ukochanej Jokasty, wobec podwładnych towarzyszy i własnych dzieci - znaczy zapewne co innego aniżeli tragedia starca, który wyrocznię bogów przyjmuje ze ślepego posłuszeństwa, jak starzy przyjmują wyroki losu, chorobę i śmierć. Młodzi Tebańczycy sprawili, że dzieło o praworządnej tyranii bogów stało się hymnem na cześć człowieka i ludzi.
W teatrze Zamkow wszyscy bywają młodzi. Nawet starcy zachowują się jak ów zgięty we dwoje dziad w jej przedstawieniu "Wesela", który we właściwym czasie wypręża się i przeobraża w młodego, mocarnego Szelę. Biologiczna młodość służy dynamizacji postaci i jej aktywizacji - w ujęciu Zamkow pomyślanej wszechstronnie. Bo chodzi nie tylko o aktywność erotyczną, której różne warianty - o podłożu z reguły seksualnym - przedstawiają prawie wszystkie jej spektakle. W parze z podnieceniem seksualnym idzie wzmożona potencja życiowa, wyrażająca się zazwyczaj na niwie spraw publicznych.
Bo sztuki wystawione przez Zamkow nie są - jak już wspominałam - obojętne wobec problemów tego świata. Ich bohaterowie prawują się i cierpią za jakieś sprawy zasadnicze, moralne, polityczne, społeczne. Robią to w sposób rozmaity: z pasją filozoficzną wskazującą na nieprzestarzały charakter zawartych w sztuce problemów, pasją pełna aluzji do doświadczeń współczesnych, jak właśnie w "Edypie", jak w "Makbecie", czy w innym sensie w "Weselu"; albo też z pomocą steatralizowanych ilustracji losu ludzkiego w różnych formacjach i czasach, ilustracji pełnych dynamizmu niby retrospektywnie ujęty akt oskarżenia tego świata. "Matka Courage" i "Ameryka" Kafki, "Na dnie" i "Zmartwychwstanie" - to tylko seria przykładów tej kolekcji której bohaterem jest człowiek-ofiara losu ale losu historycznego. Obojętne, w jakiej postaci - trzydziestoletniej wojny jak w "Matce Courage", kryminalnego procesu obrazującego stosunki w Rosji carskiej u schyłku ubiegłego stulecia jak w "Zmartwychwstaniu", czy Ameryki lat dwudziestych jak w uscenizowanej powieści Kafki - osacza ów los człowieka i czyni zeń swą ofiarę. A z kogóż, jak nie z gromadki takich ofiar, przetrąconych przez życie i mających na swą obronę tylko wątłą filozofijkę - składa się towarzystwo w "Na dnie" Gorkiego, sztuce, która posłużyła Zamkow do jednej z najbardziej zaciekawiających i twórczych inscenizacji.
Jakby na przeciwległym biegunie owych dzieł, których społeczny fatalizm i smętną poezję życia Zamkow teatralizuje wielorako, znajduje się sztuka z innej rzeczywistości społecznej, którą inscenizowała kilkakrotnie, uzyskując za każdym razem odmienne wyniki - "Tragedia optymistyczna". Różnice tłumaczyły się czasami, w jakich powstawały przedstawienia, z których każde miało inne układy sytuacji, inną wymowę zdarzeń. W ostatniej inscenizacji z 1965 roku w Teatrze im. Słowackiego pokazana została rewolucja, której uczestnicy zapragnęli uniknąć błędów, jakie świadomie czy bezwiednie popełniali bohaterowie utworu w poprzednich przedstawieniach. Rewolucję "Optymistycznej" robili w 1965 roku żywi ludzie, błądzący i prostujący własne błędy w walce przekonań i racji, w próbie argumentów i sił. Nawet kobieta-komisarz (Kościałkowska) wydawała się krucha i słaba, bez wigoru i mocy. Była tylko po prostu uczciwa i miała odwagę, by wziąć na własne sumienie ciężary doświadczeń i zbrodni (wyrok na Prowodyra Anarchistów i zaufanie do carskiego oficera), które w tym historycznym momencie trzeba było zaryzykować.
Może to sprawa przypadku - ale chyba nie tylko - że znaczna ilość utworów, którymi interesuje się Zamkow, pochodzi z tej samej epoki, co prawda niezwykłej, bowiem teatralność teatru zbiega się tu w sposób szczególny z teatralnością życia publicznego. Tendencje reformatorskie teatru splotły się jakby z problematyką wielkich reform społecznych, jakie dokonywały się właśnie na znacznych obszarach świata, tworząc tak niepowtarzalne zjawiska, artystyczne, jakimi na różnych szerokościach geograficznych były teatry Meyerholda i Piscatora. Zamkow najwidoczniej urzeka zarówno tematyka, jak poetyka teatru owych czasów; świadczy o tym kolekcja sztuk pozornie tak różnorodnych, jak dzieła Brechta, Wiszniewskiego i Kafki, które stosowana przez nią estetyka jakby włącza do jednej rodziny.
Bo Zamkow tworzy teatr pełen społecznej pasji i ciekawości losu człowieka, który w różnych procesach uczestniczy. Własną pasję poznawczą wspomaga pasją warsztatową. Jej teatr nie boi się żadnej estetyki, nic co teatralne nie jest mu obce. Naturalizm i ekspresjonizm potrafią tu w zgodzie współżyć ze środkami teatru umownego, z teatrem egzotycznym, antymieszczańskim i antyiluzjonistycznym. Pomysły teatralne Zamkow mają pozory przedniej zabawy w teatr; ale na tej zabawie pełnej wizualnych niespodzianek można się nieraz zadumać i zaniepokoić.
Niespodzianką, która wywołała żywe zaniepokojenie (obok żywego zapału), było jej niedawne "Wesele". Zdawało się, że Zamkow popełniła tu podwójne przestępstwo: sprzeciwiła się estetyce dzieła i jego teatralnej tradycji i postąpiła na przekór sobie, swojej reżyserskiej naturze. Ona, która tyle zwykle "wymyśla", żeby było teatralnie i ciekawie, zrezygnowała w tym dziele - jakże teatralnym - ze wszystkich pokus teatralności. Wyrzekła się jego naturalnej i utwierdzonej przez tradycję urody, która tylu już przed nią inscenizatorów uwiodła, nie szczędząc im zazwyczaj sukcesów. Nie ułatwiła sobie zadania - oczyściła przedstawienie ze wszystkich uroków, z tanecznego rytmu, w jakim rozgrywa się akcja, z nastroju i zjaw, jakie ten rytm wyczarował. Pokazała z dużą konsekwencją, jak się to mogło dziać naprawdę na tym niezwykłym weselu. Zracjonalizowała i urealniła akcję, wiążąc w logiczny węzeł jej zdarzenia i wątki. Obnażyła zawarte w utworze społeczno-ideowe konflikty, uwydatniła charaktery postaci, przedstawiła dramat wewnętrzny "Wesela" bez Matejkowskiej tradycji, zmieniła naturę dzieła, zbrutalizowała jak gdyby jego sens.
Czy miała do tego prawo? Zamkow takiego pytania chyba nigdy sobie nie stawia. Ma do dzieła stosunek niekonwencjonalny i intymny; jak w zapamiętaniu miłosnym, w którym obraz osoby kochanej staje się przedmiotem jedynej interpretacji. Zapewne - jest to cecha każdej twórczości, lecz Zamkow narzuca swoją wizję z niekobiecą energią, jakby składając oświadczenie: "Tak ja to dzieło widzę, sprawiedliwi są ci, którzy je widzą podobnie".
Bohaterem teatru Zamkow jest Leszek Herdegen. Na wzór poetyckiego waganta grasuje tu w różnych postaciach, jakby łagodził klimaty i uszlachetniał pejzaże wzburzone ręką Zamkow. Jest zarówno Makbetem jak Edypem, Kucharzem w "Matce Courage" i Mackie Majchrem w "Operze za trzy grosze", jest lumpenproletariackim bandziorem w "Ameryce" Kafki, Aleksym w "Optymistycznej" i Poetą w "Weselu". Łączy jak gdyby te postacie, najbardziej do siebie niepodobne, w jedną poetycką rodzinę, która na wszystkie klęski, wielkie i małe, będące udziałem ludzkiego losu na ziemi ma tylko jedno remedium: poczucie poezji życia.
Jest przecie w cywilu poetą, a w teatrze występuje bez maski; w żadnej roli nie przestaje być sobą, nawet charakterystyczne postacie gra jak gdyby bez charakteryzacji. Jakby każdego z bohaterów obdarzyć chciał właściwościami swej prywatnej ludzkiej natury; sposobem bycia waganta, który na rytmy tego świata reaguje ruchem zwolnionym jak na filmowej taśmie; "filozoficznym" uśmiechem, jakim z jednakowym spokojem kwituje dobre i złe, wesołe i smutne przygody swoich bohaterów. Poezja ozłaca wszystko - wydaje się mówić Herdegen - potrafi łagodzić nieszczęście owiewając je czarem melancholii, niby aurą rzeczy odwiecznych, nieodłącznych od ludzkiego bytowania. Herdegen jest też głównym bohaterem teatru erotycznego, który w twórczości Zamkow wydaje się taki ważny. Jego teatralne romanse, nasycone poezją i seksem, bywają tak niekonwencjonalne, że wydają się chwilami perwersyjne. Nie tylko w "Operze za trzy grosze", gdzie "rozpusta" należy do poetyki dzieła. Herdegen ma swoje wielkie sceny "łóżkowe" w sztukach, gdzie takie sytuacje zależą raczej wyłącznie od inicjatywy reżysera, jak w "Makbecie" i "Edypie". Z wirtuozerią rozgrywa jako Poeta w "Weselu" przepiękną scenę miłosnego przekomarzania się z Rachelą, wygrywa swoje męskie przymioty jako Kucharz wobec Matki Courage, i chyba tylko jako Aleksy wobec Kobiety-Komisarza (w "Optymistycznej") zachowuje uczucia bardziej wstrzemięźliwe.
Nie wspomniałam o aktorze grającym w "Zmartwychwstaniu" Niechludowa, bo w tym właśnie przedstawieniu Niechludowem powinien być Herdegen. Emir Buczacki spełnił swoje zadanie w sposób poprawny, ale teatr Zamkow przyzwyczaił nas do czego innego. W takich spektaklach, rozżarzonych i wynalazczych Herdegen bierze zwykle na siebie funkcję siły harmonizującej dynamikę działań reżyserskich. Jego rola bywa wtedy jak rzeka płynąca przez rozszalały krajobraz, która swoim spokojnym nurtem ucisza i łagodzi jego wybujałą różnorodność.