Artykuły

Publiczność wchodzi z ... futrynami

Bohaterowie pamiętnego duetu radiowego: pani Eliza i pan Sułek, czyli MARTA LIPIŃSKA i KRZYSZTOF KOWALEWSKI mają podobne poczucie humoru, a za sobą trzydzieści lat wspólnej pracy.

Bożena Chodyniecka: Pierwsze Pani spotkanie zawodowe z Panem Krzysztofem to słynny "Ilustrowany Tygodnik Radiowy". Przy radiu w niedzielne przedpołudnia zasiadało wtedy pół Polski.

Marta Lipińska: - Jacek Janczarski i Jurek Markuszewski zaprosili nas do słuchowiska "Spotkanie z przyrodą". Bohaterem był niezbyt rozgarnięty pan Sułek i wpatrzona w niego pani Eliza. Zaczęli od rozmów na tematy przyrodnicze, a potem to tak chwyciło, że dialogi prowadzili już na każdy temat. Nagrywaliśmy te rozmówki do czasu stanu wojennego.

- To wtedy zaprzyjaźnili się Państwo?

- W naszym zawodzie między aktorkami jest taki rodzaj rywalizacji, który przyjaźń raczej wyklucza. Ale między mężczyzną i kobietą przyjaźń jest możliwa. Bo jedno pracuje na drugie. Im bardziej się lubią, tym razem lepiej wypadają. Coś takiego jest chyba ze mną i z Krzysiem. Między partnerami na scenie bardzo liczy się lojalność. Jeśli on mówi na scenie, a ja nie słucham, to ja bardzo obniżam jego siłę, niszczę jego pracę. Aktorowi takich rzeczy nie wolno robić. W naszych relacjach z Krzysiem to się nie zdarza.

- Czy Państwa przyjaźń przeniosła się tez na życie domowe, prywatne?

- Śmieję się, że jestem kobietą pracującą i każdy wieczór mam zajęty! Życie towarzyskie w naszym zawodzie prawie nie istnieje. Ale przed próbą lubimy z Krzysiem ze sobą rozmawiać o wszystkim. Na przykład o kwiatach, bo oboje mamy małe ogródki. I o zwierzątkach - zawsze proszę go, żeby mi opowiadał o swoim kocie. Krzyś tak wspaniale go pokazuje!

- Łączy Państwa poczucie humoru, oceny, gusty?

- Wiem, że jakbym się z czymkolwiek do Krzysia zwróciła, z głupstwem czy z poważną sprawą, to mogę na niego liczyć. I wiem, że nie zaakceptuje czegoś, co jest niefajne. Ja tak samo. Dlatego mamy do siebie zaufanie. Ostatnio w teatrze zagraliśmy w sztuce "Napis". Zarykiwaliśmy się na próbach ze śmiechu. Zabawna rzecz, mimo że strasznie serio to gramy.

- Podobnie jak w "Ja wam pokażę!"?

- W tym filmie gramy rodziców Judyty. To tylko epizody, ale dobrze napisane, więc pracowaliśmy z przyjemnością. Staraliśmy się z Krzysiem, żeby to było zabawne, choć nie zawsze było nam do śmiechu. Późną jesienią w Zakopanem graliśmy pełnię lata. Bardzośmy zmarzli, ale chyba wszystko się udało, prawda?

***

Bożena Chodyniecka: Czy próbował Pan kiedyś liczyć, który to już raz gra u boku Marty Lipińskiej?

Krzysztof Kowalewski: - Nie. A już na pewno nie potrafię wymienić tytułów. Nie prowadziłem żadnych notatek. Ale pewne jest, że sporo tego było...

- Łączy Państwa tylko wieloletnia znajomość czy także przyjaźń?

- Niewątpliwie jesteśmy zaprzyjaźnieni. Jesteśmy w jednym teatrze lata całe. Marta zawsze była we Współczesnym, to znaczy od ukończenia szkoły. Ja - od trzydziestu paru lat, czyli też prawie od zawsze. Gramy na ogół tych samych sztukach.

- Czy przez te wszystkie lata spotykacie się Państwo także poza teatrem, poza planem?

Nie mamy na to czasu. Nie dajemy rady. Gadamy sobie prywatnie tylko na próbach. Przynajmniej na razie! Nasze kontakty są przede wszystkim zawodowe. Mam wrażenie, że taki ciepły stosunek do siebie zależy od tego, jaka ta profesjonalność jest. A Marta jest na bardzo wysokim poziomie, jeśli chodzi o uprawianie naszej profesji. Jeżeli ja potrafię do niej dołączyć, to w porządku - mamy płaszczyznę porozumienia. I z takiej znajomości możemy wciąż czerpać korzyści. Spotykaliśmy się w telewizji i w filmie. A w latach 70. robiliśmy razem "Sułka" - słuchowisko radiowe.

- Chyba fajnie jest powspominać tamte czasy?

- Bardzo fajnie. Tak żeśmy w to wleźli, że nieraz nagrywaliśmy audycje bez pierwszego czytania. A Jacek czasem coś tak napisał, że trzeba było przerwać nagranie, żeby się wyśmiać.

- To był absolutny fenomen! Wciąż miło posłuchać.

- Sułek i Eliza nadal żyją i spotykają się z bardzo dobrym odzewem. Janek Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia, wpadł ostatnio na pomysł, żebyśmy od czasu do czasu czytali te słynne teksty Jacka Janczarskiego na spotkaniach z publicznością. Pierwszy taki wieczór odbył się jakiś czas temu w Sopocie. Miejsce Jacka zajął Adaś Ferency, który czytał komentarz. Podobało się. Publiczność weszła razem z futrynami.

- Bo publiczność wciąż kocha pana Sułka i panią Elizę. Uwielbia też Pana i Panią Martę jako parę sceniczną. Od kiedy datuje się Państwa znajomość?

- Ona zdawała do szkoły teatralnej. A ja, straszy od niej nieco, przez ładnych parę lat byłem w tej szkole asystentem. Marta podeszła do mnie z pytaniem, czy mógłbym posłuchać, jak mówi jakiś wiersz Tuwima. Odpowiedziałem, że mogę.

- Jak wypadła?

- Bardzo przyjemnie. Dostała się zresztą do szkoły za pierwszym razem. Wciąż mam pamiątkę z tamtych czasów. Taki stary, poszarpany tomik Tuwima. Zabrałem go Marcie wtedy i nie oddałem!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji