Artykuły

Piotr Fronczewski kończy dziś 70 lat

Od rana w internecie pojawiają się życzenia urodzinowe dla Piotra Fronczewskiego. Po godz. 7 złożyła je na swoim profilu na Facebooku także Krystyna Janda. Aktorka i dyrektorka dwóch warszawskich teatrów - Polonii i Och-Teatru - napisała: "Piotrze, obyś dostał czego tylko pragniesz i nie bądź skromny jak zazwyczaj. Zasługujesz na wszystkie dobra świata".

Piotr Fronczewski kończy dziś 70 lat

Piotr Fronczewski urodził się w 8 czerwca 1946 r. w Łodzi. Debiutował jako 12-latek w filmie "Wolne miasto" Stanisława Różewicza. Zagrał w blisko 90 filmach, m.in.: "Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy" (1978), "Konsul" (1989), "Ucieczka z kina Wolność" (1990) "Superprodukcja (2002) czy "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" (2011). Ma na koncie wiele ról w serialach, m.in.: "Tata, a Marcin powiedział", "Zamknąć za sobą drzwi" z cyklu "07, zgłoś się" czy "Rodzina zastępcza", a także wiele ról teatralnych. Był aktorem warszawskich teatrów: Narodowego (1968-69), Współczesnego (1969-73), Dramatycznego (1973-83), Studio (1984-87), a od 1991 roku gra w Teatrze Ateneum. Można go tam oglądać m.in. w sztuce rekordzistce. "Kolację dla głupca" Francisa Vebera zagrano już bowiem ponad 850 razy, premiera odbyła się w 2001 roku.

Piotr Fronczewski: Pan Kleks już mnie nigdy nie opuści

Fronczewski bodajże najbardziej znany jest z roli profesora Ambrożego Kleksa. "A wie pan, że niewiele brakowało, a wcale bym Pana Kleksa nie grał? Zupełnie niedawno dowiedziałem się przypadkiem, że pierwotnie Panem Kleksem miał być Janek Kobuszewski. Jak o tym usłyszałem, to aż podskoczyłem na krześle z wrażenia. Nie mam pojęcia, dlaczego w końcu nie zagrał tej roli. Szkoda, bo to był absolutnie zachwycający, fantastyczny, genialny pomysł, którego autorem był chyba Andrzej Wajda. Uważam, że Janek byłby Kleksem idealnym. Ze wszystkich polskich aktorów to on jest najbliższy mojemu wyobrażeniu tej postaci ukształtowanemu jeszcze na ilustracjach Marcina Szancera. Zarówno jego sylwetka i ekspresja cielesna, jak i twarz oraz mimika, w której jest coś anielskiego i diabelskiego zarazem, taka mieszanka psotnej natury i melancholii, czyniły z niego wymarzonego kandydata do roli profesora Ambrożego Kleksa. Mógłby ją grać niemal bez charakteryzacji. Nie to co ja. Mnie przed każdym dniem zdjęciowym trzeba było nakładać na gębę ciężki futerał, pod którym pociłem się potwornie przez cały czas. Peruka, krzaczaste brwi, wąsiska, długa broda, piegi, okulary - codzienne umeblowanie mojej filmowej facjaty oznaczało półtorej godziny mozolnej pracy charakteryzatora.

"Bardzo męcząca była gra z tak ciężką maską na twarzy. Szczególnie w drugiej części, czyli 'Podróżach Pana' które częściowo kręciliśmy w Armenii. To był środek lata, upały panowały nieziemskie. Podczas zdjęć na erywańskim lotnisku na pasie startowym było 50 stopni, a ja w tym dżinsowym fraku, kamizelce i reszcie kleksowego umundurowania po prostu się roztapiałem, umierałem z gorąca" - mówił Fronczewski w wywiadzie rzece, którego udzielił Marcinowi Mastalerzowi i który został wydany w ub.r. w postaci książki "Ja, Fronczewski". Dwa lata wcześniej w wywiadzie dla Onetu mówił melancholijnie: "Ten Kleks, mam wrażenie, mnie nigdy nie opuści, gdyż kinematografia polska nie produkuje dla dzieci. To będzie dyżurny film dla maluchów przez pokolenia".

70. urodziny Piotra Fronczewskiego

Fronczewski ma też na koncie płytę z muzyką - wydaną w 1983 r. "Franek Kimono". Zaplanowana była jako kpina z disco, została jednak entuzjastycznie przyjęta na serio przez miłośników dyskotek (kilka lat później podobnie stało się z piosenką "Mydełko Fa" nagraną przez Marka Kondrata). Franek Kimono był kreacją mężczyzny macho, który kobiety trzymał krótko ("Nie rycz, mała nie rycz - ja znam te wasze numery"), nie stronił od alkoholu ("Po dobrej wódzie lepszy jestem w dżudzie") i zakrapianych imprez ("Jestem menago, Stonesa robię nago"). Po latach Fronczewski wrócił jeszcze raz do roli Franka Kimono, biorąc udział w teledysku do piosenki "W aucie" będącej hip-hopową wersją piosenki z lat 80., nagraną przez grupę TPWC z raperami Sokołem i Pono (o których Fronczewski w swoim wywiadzie rzece mówi "dwaj mili chłopcy"). Piosenka podbiła listy przebojów. W serwisie YouTube teledysk obejrzano ponad 20 milionów razy.

"Nawet nam do głowy nie przyszło z Andrzejem Korzyńskim, gdy nagrywaliśmy dwie pierwsze pioseneczki Franka, że zrobi się wokół tego tyle szumu. Traktowaliśmy to wyłącznie jako zabawę, ale Franek wybił się na niepodległość. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że wymknął się z komórki pod tytułem 'zgrywa' i zrobił karierę" - mówił Fronczewski w wywiadzie rzece "Ja, Fronczewski".

Piotr Fronczewski i jego wyjątkowy głos

Inną postacią nierozerwalnie związaną z Fronczewskim był Grzegorz Poszepszyński ze słuchowiska "Rodzina Poszepszyńskich. Słuchowisko nadawała radiowa Trójka w latach 1972-81. Fronczewski wcielał się w głowy domu, męża Maryli (Hanna Okuniewicz) i ojca Maurycego (Maciej Zembaty). Purnonsensowe słuchowisko było odtrutką na grzeczną i poprawną radiową telenowelę "Matysiakowie". Grzegorz Poszepszyński był konserwatorem maszyn w Zakładzie Oczyszczania Maszyn Do Pisania im. Remingtona. W jednym z odcinków nie krył dumy z osiągnięcia, jakim było zajęcie "kierowniczego stanowiska w zakładowej toalecie". Ale zajmował się także konserwacją dźwigów wysokościowych i produkcją dżemów z odpadków. Fronczewski nadał tej postaci niezwykły charakter, będący mieszaniną nieuzasadnionej godności osobistej, tchórzostwa i wazeliniarstwa. Poszepszyński Fronczewskiego mówił z emfazą, nadużywał zwrotu "w zasadzie" ("W nawiązaniu do wystąpienia Pana Włodka chciałbym, w zasadzie, oświadczyć, że będę kierował toaletą mądrze i sprawiedliwie") i często przekręcał przysłowia ("Myślę, że nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu, gdy płoną lasy").

Piotr Fronczewski i Harry Potter

Jest spora grupa ludzi, dla których Fronczewski jest nierozerwalnie związany z powieściami o Harrym Potterze, ponieważ czytał książki Joanny K. Rowling w wersji audiobookowej. Nagrywanie 704-stronicowego "Księcia Półkrwi" w rozmowie z "Gazetą Stołeczną" wspomniał tak: "To było niewdzięczne i trudne zajęcie. Byłem skazany na długą samotność w dziupli lektorskiej w studiu. To nie jest proza pamiętnikarska czy narracja opisowa, tylko powieść o bardzo wartkiej akcji. Jest w niej wiele bardzo różnorodnych postaci diametralnie różnych typologicznie, charakterologicznie. To wszystko trzeba ubrać w jakiś wiarygodny dźwięk. To ciężka fizyczna praca (...) w sumie nagrywanie 'Księcia Półkrwi' trwało ponad miesiąc. Czytałem oczywiście a vista, bo nie miałem czasu przeczytać książki wcześniej, żeby się do tego przygotować (...) Książka mi się podobała. Tak. Aczkolwiek przyznam szczerze, że nie rozumiem zgiełku i zamieszania wokół tej literatury. Ja się wychowywałem na bajkach Andersena, na literaturze prostszej, mniej skomplikowanej w sensie psychologicznym, gdzie był wyraźny podział: dobre - złe, brzydkie - piękne. Natomiast tutaj jest to wszystko pomnożone przez komplikację, jakiej uległ świat. Może zresztą stąd wzięło się powodzenie cyklu powieści J.K. Rowling. Młodzi czytelnicy traktują je chyba jako pewnego rodzaju ripostę na spłyconą popkulturę".

"Ja jestem inteligencja artystyczna"

Fronczewski w latach 70., 80. i 90. był regularnym uczestnikiem kilku różnych kabaretów. W jego repertuarze powracającą postacią był pan Piotruś, w którego wcielał się m.in. w Kabarecie Olgi Lipińskiej. To był zmanierowany gwiazdor, przekonany o swoim niedościgłym talencie, nieco hipochondryczny. Komizm jego postaci polegał na totalnym niedopasowaniu gwiazdora do podupadającego kabareciku i odrazie, jaką budziła w nim konieczność użerania się w warunkach uwłaczających jego talentowi ("Panie dyrektorze, proszę wytłumaczyć temu chamowi, że ja jestem inteligencja artystyczna").

Fronczewski przewinął się także m.in. przez kabaret Pod Egidą, w którym gościnnie wykonał piosenkę "Ukój moją chuć" (przed zaśpiewaniem której zabawnie się krygował "Co ja tu robię... gdyby mnie moje dzieci zobaczyły...").

Z kabaretu zrezygnował jeszcze w latach 80. W wywiadzie rzece gorzko wspominał gwizdy, jakimi w 1988 r. publiczność "Derbów kabaretowych" w Koninie przerywała występ jednego z najwybitniejszych ówczesnych satyryków - Jerzego Dobrowolskiego. "Te gwizdy mną wstrząsnęły. Do dziś boleśnie wwiercają mi się w mózgownicę. To było straszne. Zresztą, o ile dobrze pamiętam, ja też dostałem w tym Koninie znacznie większe brawa na wejście niż na zejście. To był kubeł zimnej wody na łeb. Wtedy pomyślałem sobie, że trzeba już podziękować za tę zabawę, czas przeprosić za zawracanie głowy i kończyć. Tak to w skrócie wyglądało. Od tamtej pory w przedsięwzięcia kabaretowe nie angażuję się z zasady. Widocznie minął już dobry czas dla tej formy sztuki. Umarło w publiczności zapotrzebowanie na bliski mi rodzaj poczucia humoru. Ludziom potrzeba dziś czegoś innego. Czegoś, co mnie już zupełnie nie interesuje" - mówił smutno Fronczewski w "Ja, Fronczewski".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji