Artykuły

Czy Metro dalej nie pojedzie

Skończyła się umowa, na mocy której w Teatrze Dramatycznym wy­stawiany był musical "Metro". Dy­rekcja nie jest zainteresowana jej przedłużeniem. Dwa wczorajsze spektakle - jeśli nie dojdzie do kompromisu - były ostatnimi przedstawieniami tego musicalu w Teatrze Dramatycznym.

Kilka tygodni temu szefowie Studia Buffo, spółki z o.o., Janusz Józefowicz i Janusz Stokłosa, twórcy i właściciele praw do "Metra", dostali od dyrekcji Teatru Dramatycznego list z zawiado­mieniem, że teatr nie jest zaintereso­wany przedłużeniem umowy obowią­zującej do końca 1996 roku.

Nie odbyły się żadne rozmowy mię­dzy Buffo a Dramatycznym; o sprawie zaczęła natomiast pisać prasa.

Teatr Dramatyczny będzie obcho­dził 40-lecie istnienia. Przygotowuje wielką galę i będzie potrzebował du­żej sceny na próby. Taki jest oficjalny powód, dla którego nie chce przedłu­żyć umowy z "Metrem".

Anna Sapiega, dyrektor generalny teatru: - Umówiliśmy się na począt­ku tego roku, że Metro będzie u nas grane do końca sezonu. We wrześniu zgodziłam się przedłużyć termin do końca roku. Mamy własne plany re­pertuarowe, w styczniu nie znalazłby się nawet jeden dzień na udostępnie­nie sali musicalowi. Nie mamy także gdzie trzymać dekoracji do tego spek­taklu.

Spór między twórcami "Metra" a dyrekcją Teatru Dramatycznego za­czął się już w 1990 roku, gdy "Metro" wystartowało z próbami. Premiera, planowana początkowo na otwarcie sezonu zimowego 1990 roku, kilka ra­zy była przekładana. Ćwicząca dniami i nocami młodzież "Metra" zajmowa­ła na próby główną scenę, w związku z czym zespół Teatru Dramatycznego miał kłopoty z przygotowaniem wła­snych przedstawień. Wtedy jednak za "Metrem" stał sponsor Wiktor Ku­biak, i jego pieniądze. Konflikty uda­wało się łagodzić.

Po premierze 30 stycznia 1991 ro­ku najsilniejszym argumentem prze­mawiającym za "Metrem" były kom­plety publiczności na każdym spekta­klu oraz towarzysząca przedstawieniu od początku opinia kontrowersyjne­go, ale niewątpliwie wielkiego i waż­nego wydarzenia w polskim życiu te­atralno-muzycznym.

Po nieudanym wyjeździe na Broad­way pozycja "Metra" była już inna. Wiktor Kubiak ogłosił bankructwo i wyjechał na stałe z Polski. Na "Me­tro" ciągle jednak przychodzili widzo­wie. Taka sytuacja trwała do końca 1995 roku. Wtedy dyrekcja teatru za­powiedziała nieprzedłużenie umowy z "Metrem". Do negocjacji w roli me­diatora włączył się Leszek Mizieliński, wiceprezydent Warszawy, reprezentu­jący organ założycielski Teatru Dra­matycznego. - Uznałem, że skoro spektakl ma wzięcie, to trzeba się po­starać rozwiązać konflikt - mówi.

Ustalono, że "Metro" będzie pre­zentowane na deskach Teatru Drama­tycznego kilka dni w miesiącu. - W praktyce różnie bywało. "Metro" nie wykorzystywało wszystkich termi­nów, które miało do dyspozycji.

W dodatku na tyle późno zwalniało termin, że nie można już było w to miejsce wprowadzić rezerwowego spektaklu. Leszek Mizieliński mówi, że znalazł sponsora, dzięki czemu "Me­tro" nie musiało za wynajęcie sali pła­cić teatrowi, którego, podobnie jak innych teatrów, większość funduszy pochodzi z kasy miasta. We wrześniu 1996 roku znowu renegocjowano umowę. Dyrekcja Teatru Dramatycz­nego argumentowała, że ma coraz więcej własnych produkcji, na zaple­czu jest ciasno, a dekoracje do "Me­tra" zajmują dużo miejsca. Zgodziła się, by "Metro" było do końca roku grane raz w miesiącu, w poniedziałek. W ten sposób "Metro" zagrało jesie­nią jubileuszowy, dziewięćsetny spek­takl.

Wiceprezydent Warszawy sugeruje, aby spróbować przenieść spektakl na inną scenę. W obecny konflikt nie chce się an­gażować. - Bo siłą rzeczy, jeśli będę naciskał na dyrektora Teatru Drama­tycznego, aby przedłużył umowę z "Metrem", to odbieram sobie argu­ment przysługując mi jako organowi założycielskiemu. Później będę słyszał od nich, że tego czy tamtego nie zro­bili, bo im kazałem grać "Metro".

- Zagrano 900 spektakli. I może dobrze by było dla tego spektaklu, aby wrócić do niego za 3 - 5 lat, w nowej aranżacji. Może zamiast bronić "Me­tra" należałoby zdopingować środo­wisko do wyprodukowania nowego musicalu? - zastanawia się. -To jest tak jak ze sportowcem, który kończy karierę. Trzeba wiedzieć, kiedy odejść.

Janusz Józefowicz, reżyser "Metra", przyznaje, że zdarzało się, iż "Metro" rezygnowało z terminów. - Ale tak się dzieje wszędzie - mówi. - Zależy mi na tym spektaklu z prostego powo­du. Nie zrozumiałbym, dlaczego ktoś miałby zdjąć spektakl, który funkcjo­nuje przy pełnej widowni. Jest głównie dla nastolatków. Oni nie mają oprócz "Metra" produkcji dla siebie.

- Oczywiście, iż moglibyśmy grać gdzie indziej - mówi Józefowicz. - Ale dlaczego? Dlaczego w poniedzia­łek, gdy normalnie teatr jest nieczyn­ny, nie mogę wynająć sali i zagrać przedstawienia. Zwłaszcza że wynaj­mujemy salę na zasadach komercyj­nych. Nieważne, czy od nas, czy od sponsora, ale teatr dostaje za wynaję­cie sali dla "Metra" pieniądze. To tyl­ko ambicja dyrektora, i nie ma żadnych dyskusji. On nie chce "Metra" w Teatrze Dramatycznym i koniec. Nie chodzi mi o efektowne zejście ze sceny. Chcę, aby spektakl był grany dopóty, dopóki będą przychodzili na niego ludzie.

Józefowicz zapowiada, że nie po­zwoli wyrzucić "Metra" z Teatru Dra­matycznego: będzie wystawiał spek­takl na schodach teatru, ogłosi strajk okupacyjny, zorganizuje kilka tysięcy fanów. A Janusz Stokłosa, twórca mu­zyki do "Metra", dodaje, że rozważy "spalenie sobie kudłów".

- Trudno mi to komentować. To wolny kraj - odpowiada dyrektor Anna Sapiega. Zapytana, czy w 1997 roku nie będzie "Metra" w Teatrze Dramatycznym, mówi: "nie wiem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji