Wieża Babel
Jest taka scena w warszawskim przedstawieniu "Metra". Scena zatytułowana, za jedną z piosenek - Wieża Babel. Artyści śpiewają o symbolicznej wieży ze Starego Testamentu, którą budują wspólnie ludzie różnych kultur "choć różne słowa, różny kolor skór".
Polska ekipa na Broadwayu pracuje z Amerykanami. Wyraźnie, jak nigdy wcześniej, ta wspólna praca uświadamia, że wciąż mówimy innymi językami. Od pierwszych dni piętrzą się nieporozumienia. Polacy uznają amerykańskie związki zawodowe za precyzyjny odpowiednik partii komunistycznej. Związki aktorów, muzyków, fotografów czy pracowników skutecznie uniemożliwiają swobodną pracę polskiej ekipie. Oni rewanżują się jednak, uznając zespół "Metra" i jego dowódców za szaleńców. "Być może w Europie pracuje się kilkanaście godzin dziennie. My mamy swoje zasady" - mówią.
Ekipa "Metra" to, oprócz zespołu, lekarze, masażyści, fotografowie, kamerzyści, dziennikarze, zaopatrzeniowcy czy wreszcie osoby do zadań specjalnych. Pozostali to Amerykanie.
Polacy zastali w Stanach stalowe zasady. Związki zawodowe z nadgorliwością troszczą się o swoich podopiecznych. Nie ma zatem żadnych możliwości, aby próby przed premierą trwały dłużej niż dwa miesiące, żeby pracowano dłużej niż 6-8 godzin dziennie, 6 dni w tygodniu. Żadnych prób między spektaklami. Za pracę w niedzielę płaci się tu półtorej stawki. "U was być może robi się spektakl tak długo, aż jest gotowy. My nie mamy na to czasu ani pieniędzy. Zaczynamy od drugiej strony. Najpierw ogłaszamy dzień premiery, a potem musimy się zmieścić w tym czasie bez względu na okoliczności."
Jakiekolwiek nagrania czy zdjęcia wykorzystywane w Ameryce muszą być wyprodukowane poza jej granicami. Nawet reklmówka filmowa "Metra" na ścianie jednego z budynków Times Square musi zawierać podpis: "Scenes from the original Warsaw performance" (Kadry z przedstawienia warszawskiego).
Polscy fotografowie nie mogą robić zdjęć w teatrze wynajętym przez Wiktora Kubiaka. Jednym z powodów, bodaj najbardziej absurdalnym, jest troska, by to amerykańscy fotografowie robili zdjęcia artystom, którzy być może kiedyś staną się sławni i za każdy udany portret będzie można zarobić ogromne pieniądze.
Problem jest jednak znacznie głębszy niż sprawy finansowe. Amerykanie mają swoje zasady, na ich terenie wypada ich przestrzegać. Ale etyka zawodowa tu i w Polsce to dwa różne pojęcia. Janusz Józefowicz, pomijając jego bezlitosne metody pracy, jest pasjonatem. Jak wszyscy w ekipie. Nie oszczędzają się, nie śpią, liczy się tylko spektakl. Czy jest dobry, czy może być lepszy. Amerykanów nie interesuje spektakl, ani "Metro", ani żaden inny, przy którym pracują. Są "w biurze" w określonych godzinach. Być może, gdyby przedstawienie zaczęło się później, porzuciliby swoje stanowiska w trakcie jego trwania, bo akurat przypada urzędowa przerwa na kolację czy cokolwiek innego. System hierarchiczny eliminuje jakąkolwiek odpowiedzialność.
To już anegdota, ale symptomatyczna: podczas próby jeden z muzyków mówi do Janusza Stokłosy: "To niedobre brzmienie, można by je zmienić". "Słusznie - przyznaje Stokłosa. - Zmień". "Nie - protestuje muzyk, choć ta operacja wymaga wciśnięcia jednego przycisku. - Musimy poczekać na sound managera. On to zrobi." Sound manager, kiedy dotarł, zmienił brzmienie, ale przecież mógł zawołać general managera.
Obojętność, brak odpowiedzialności i - niefachowość doprowadzają czasem do sytuacji dramatycznych. Podczas prób dziewczyna lecąca na flugu uderzyła o reflektory. W trakcie spektaklu jeden z pracowników nie obrócił na czas sceny, co skończyło się wstrząsem mózgu u aktora.
Józefowicz nie tylko nie mógł zwolnić tego pracownika, nie mógł nawet zwrócić mu uwagi. Takie są przepisy. Mógł jedynie zwrócić się z prośbą do stage manager, by ta z kolei napisała do związków, które rozpatrzą sprawę. Operatorzy świateł, pracownicy zaplecza obalają mit broadwayowskiego profesjonalizmu. Ten mit upada w konfrontacji z "panem Kazkiem" z warszawskich teatrów, z którym, jeśli oprzeć sprawę o bar, to zawsze zdąży obrócić scenę, by przynajmniej aktorom nie groziło niebezpieczeństwo. Kończę, bo piszę w teatrze, a związki zawodowe amerykańskich dziennikarzy...