Polemika. Zdaniem rzecznika i Pełna samozadowolenia intelektualna próżnia
"Metro" w Nowym Jorku - polemika
ZDANIEM RZECZNIKA
Tekst Pani Zwinogrodzkiej pt "Z samowarem do Tuty" ("Gazeta" nr 94) zachęca do kilku sprostowań. Wiadomo, ze autorka od początku związana była z tymi środowiskami, których stanowisko wobec prywatyzacji Teatru Dramatycznego, pośrednio zaś wobec musicalu "Metro", było jednoznacznie nieprzychylne. Trudno się więc dziwić, że wykorzystała ona nowojorską premierę tego musicalu do wyrażenia raz jeszcze opinii, których nieustanne powtarzanie wywiera coraz bardziej przygnębiające wrażenie na publiczności. Jej sąd i tutaj rozmija się nie tylko z prawdą, ale ze zdrowym rozsądkiem.
Nie dostrzegłem w prasie krajowej tonu urażonej godności. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości - nie jesteśmy obrażeni na nowojorską prasę. Przyjmujemy jej krytykę w dobrej wierze. Natomiast mamy prawo być zaskoczeni tonem recenzji Pana Franka Richa. Nie tylko odszedł on od przyjętych w tamtejszych kręgach dobrych obyczajów (wytknęło mu to wielu amerykańskich publicystów, m.in. Frank Wood), ale również - i to jest najbardziej zaskakujące - od swojego własnego wysokiego poziomu, prezentowanego w poprzednich krytykach. Jest to naprawdę wybitnie uzdolniony recenzent - przez wielu, co prawda, znienawidzony - i powierzchowna recenzja "Metra", wyzbyta jakiejkolwiek szczegółowej analizy, nasycona złośliwościami, wprawiła wielu Amerykanów w osłupienie. Nasz list do Franka Richa był próbą rozładowania niepotrzebnego napięcia, lecz został przyjęty jako próba agresji. Poczucie humoru na pewno nie należy do najmocniejszych stron charakteru tego bożyszcza Broadwayu, czemu dała wyraz również komentatorka sieci CBS, komentując happening "Metra" w redakcji "New York Timesa". Zresztą nie zamierzamy demonizować całej sprawy i twierdzić, że "Metro" padło ofiarą spisku mafii musicalowej. Skłonni jesteśmy przyznać, że anglojęzyczne przesłanie musicalu rozminęło się znacznie z obowiązującymi na Broadwayu standardami.
Pani Zwinogrodzka kompletnie nie zrozumiała celu amerykańskiej krytyki "Metra", jeśli mogła napisać, że "w Nowym Jorku krytycy niżej cenią naśladownictwo w sztuce aniżeli samodzielną twórczość". Jest bowiem wręcz przeciwnie. Podstawowym zarzutem tych krytyków było to, że "Metro" nie dopasowało się do estetycznego mikroklimatu Broadwayu, że raziło anachronizmem filozoficznym i odstręczało niepopularnym etosem lat sześćdziesiątych. Ten sam zarzut spotkał zresztą przedtem wiele produkcji importowanych z Wielkiej Brytanii, np. "Cats" i "Les Miserables", które przeszły na Broadwayu prawdziwe piekło. Musical jest sztuką amerykańską i tylko ci którzy potrafią pogodzić ten rys z własnym nowatorstwem, wygrywają na Broadwayu. Można się było o tym przekonać, oglądając największy sukces ostatnich dni "Guys and Dolls", który jest czwartym już wznowieniem starego hitu i którego "amerykańskość" jest wręcz szokująca.
Fakt, że Pan Wiktor Kubiak postawił na musical, nie wynika z "narodowych kompleksów", o których tak wdzięcznie pisze Pani Zwinogrodzka, lecz z prawdziwej miłości tego człowieka do gatunku. Prowincjonalne i zaściankowe, Pani Redaktor, jest właśnie trzymanie się własnej, mętnej i przesłoniętej małymi prywatnymi interesikami słabości do tego, co "narodowe" (a co właśnie cytowany przez autorkę Gombrowicz wyśmiewał najbardziej). Wrażenie, jakie "Metro" pozostawiło po sobie na Broadwayu, dalekie jest od poczucia klęski. Przeciwnie. Wielu amerykańskich publicystów i ludzi kultury podkreśla brawurę i polot z jakimi Kubiak próbuje wedrzeć się do tej niedostępnej fortecy amerykańskiego show businessu. Wielu z nich, m.in. Marvin Hammlish i Yoko Ono, zapowiedzieli udział w konferencji prasowej, która ma się odbyć w poniedziałek w hallu teatru Minskoff.
Porównywanie "Metra" z tym, co zrobili w USA Grotowski i Kantor, może tylko budzić politowanie. Porównywanie największych nawet artystycznych wydarzeń, które miały miejsce w wyniku pomocy finansowej władz amerykańskich i na zaproszenie amerykańskich fundacji teatralnych, z gigantyczną inwestycją teatralną w samym sercu Manhattanu dowodzi, jak bardzo ograniczona i zacietrzewiona jest Pani Zwinogrodzka.
I żeby rozwiać ostatnią już wątpliwość. Ani realizatorzy "Metra", ani sam Wiktor Kubiak nie mają nic przeciwko klasyce teatralnej, lecz przeciwko jej strupieszałej, lekceważącej widza zmanierowanej interpretacji, za którą tak gorąco Pani Redaktor optuje. Właśnie to zmanierowane i przygnębiające czytanie narodowej klasyki odstraszyło od teatru młodą i nie tylko młodą publiczność, i pozostawiło warszawski zwłaszcza teatr w pełnej samozadowolenia intelektualnej próżni.
Czy to się Pani podoba, czy nie, "Metro" jest jednak ogromnym wydarzeniem w Nowym Jorku i w nie mniejszym niż Kantor i Grotowski stopniu zostanie odnotowane w historii importu europejskiej kultury na rynek Ameryki. (Andrzej WAJS, rzecznik prasowy musicalu "Metro")
PEŁNA SAMOZADOWOLENIA INTELEKTUALNA PRÓŻNIA
Podobnie jak pan Wajs recenzją pana Richa, tak ja jestem zdumiony listem pana Wajsa. List pana Wajsa jest bowiem podobnego gatunku, co recenzja pana Richa, którego pan Wajs posądza o złośliwość. Nazywa się to paszkwilem. Różnica jest tylko jedna. Pan Rich jest - jak pisze sam pan Wajs - wybitnie uzdolnionym krytykiem, choć na pewno nieraz nazbyt ostrym. Pan Wajs jest rzecznikiem prasowym "Metra", czyli urzędnikiem opłacanym za reklamę i obronę jednego konkretnego biznesu.
Rozumiem więc, że właśnie ze względu na swoje obowiązki pan Wajs napisało Wandzie Zwinogrodzkiej, że na temat "Metra" kłamie i go nie rozumie, podobnie jak nie pojęła amerykańskiej krytyki i Witolda Gombrowicza, natomiast "gorąco optuje" za "strupieszałą, lekceważącą widza zmanierowaną interpretacją klasyki teatralnej", a ponadto jest "bardzo ograniczona i zacietrzewiona".
Rozumiem, że bycie rzecznikiem prasowym powoduje ostatnio w Polsce konieczność obelżywego traktowania oponentów swoich pryncypałów. Ale to nie usprawiedliwia pana Wajsa w moich oczach.
Zespół "Metra" napisał do pana Richa, że jest zdumiony, bo w USA spotyka znaną mu postawę: "Pochodzimy z kraju, w którym obrażanie ludzi bez żadnych konsekwencji było zjawiskiem powszechnym". Proponuję, żeby zespół przetłumaczył i wysłał panu Richowi jeszcze tekst pana Wajsa na dowód, że nadal to w Polsce potrafimy.
Jeżeli przynajmniej ostatnie zdanie tego tekstu pana Richa nie rozśmieszy, zgodzę się z panem Wajsem, że pan Rich nie wie, co to jest poczucie humoru. (Jacek RAKOWIECKI)