Artykuły

"SZTUKA" i "RZEŹNICY"

To, co zamierzałem napisać pod koniec niniej­szych uwag oraz impresji z trzeciej premiery w "Miniaturze" Teatru im. J. Słowackiego, po namyśle postanowiłem umieścić na początku.

Wydaje mi się bowiem, że skoro Mrożek w swojej sztuce Rzeźnia zaczyna od liryki trochę mdłej (choć pozornej) w scenie głupawo-naiwnej gry w miłość podczas duetu Skrzyp­ka i Flecistki, a kończy brutalnie "koncertem na dwa woły, obuch, nóż i siekierę" (czyli w rzeźni sztuki) - to i ja mam prawo odwrócić kolejność refleksji. No więc wyznam, że utwór Mrożka mnie nie zachwycił. Po pierwsze: Rzeźnia jest słuchowiskiem radiowym. Wyni­ka z tego jej przegadanie, oraz - jeśli można tak określić - bieg obrazów związanych z prawami, czy dowolnością raczej, sceny wyobraźni. Po drugie: Mrożek rezygnuje tu świadomie z przekornego dowcipu - co nie znaczy, że z groteski tak­że! - i stara się filozofować na ponuro, straszliwie serio a nawet próbuje nas wprowadzić w swój teatr okrucieństwa. Tymczasem nie jest to jego teatr-okrucieństwa, tylko na­śladownictwo. Naśladownictwo zaś pozbawione charaktery­stycznego stylu parodii, karykatury lub tylko znanej Mrożkowej drwiny - choćby nie wiadomo jak wykrętnie usiłowało narzucić nam wrażenie oryginalności "wszechludzkiej" - pozostaje zjawiskiem wtórnym. Po trzecie: już w założeniu, pomysł wywindowania w utworze dramatycznym sztuki, jako absolutu a więc jedynej prawdy życia "zabijanej" przez oprawców i rzeźników, będących przedstawicielami natury, zwierzęcego instynktu tkwiącego zawsze w ludziach - jest motywem co najmniej wątpliwym. Dyskusyjnym. A na pewno naciąganym. Jeśli jeszcze owo naciąganie odbywa się bez ironicznego dystansu, w tonie swoistej logiki poddawa­nia się nieodwracalnemu procesowi okrucieństwa (czytaj zbydlęcenia) jakie gotuje człowiek człowiekowi, czyli sobie samemu - wówczas ta zabawa w teatr prowadzi do całkiem niezabawnego absurdu. To prawda, że między pierwszymi a ostatnimi scenami Mrożek chcąc-nie-chcąc pokazuje język prześmiewcy, lecz w ostatecznej wymowie pragnie być Kassandrą. Na koturnach Bez mrugania okiem, bez cienia gorz­kiego nawet uśmiechu. Bez pozostawienia złudzeń, że koń­cowe jatki (ucieczka w śmierć samobójczą fanatyka-artysty-rzeźnika) to tylko chorobliwe szyderstwo, gdy głupota prze­biera się w szaty mądrości. Oczywiście, upraszczam. Tak, jak uprościł sobie Mrożek sprawy ostateczne naszego świata, na­szej kultury - wydźwignąwszy je na pomnik. Z przesadą. W śmiertelnej powadze kapłaństwa sztuki.

RZEŹNIĘ w warszawskim Teatrze Dramatycznym, po skrótach i w konwencji makabrycznego dowcipu-snu, wyreżyserował ongiś Jerzy Jarocki. I to przedstawienie: chłodne, wykalkulowane - miało swe absurdalne podteksty ośmieszające postawy wszelkich fanatyzmów. Było teatrem drwiącym z oszustwa, podszywającego się pod prawdę. Ton serio był tylko ramą sceniczną. A ponadto spektakl był wy­bornie obsadzony aktorsko (Skrzypek - G. Holoubek, Dy­rektor Filharmonii - A. Szczepkowski, Paganini-Rzeźnik - Z. Zapasiewicz, Matka - W. Łuczycka, Flecistka - J. Tra­czykówna). Krakowska zaś "zminiaturyzowana" inscenizacja, pomijając pomyłkę w obsadzie głównej roli, poszła śladem dość taniego okrucieństwa ze scen studenckich, happeningowych, z drugiej ręki - i do niewiarygodności sporych partii tekstu dodała fałszywe barwy egzystencjalne. I co dalej? Nie ma żadnego ciągu dalszego. Kto by tak bardzo wierzył w absolut sztuki, gdy ma jakie takie poczucie rzeczywistości? Rzeczywistości, a nie kokietowania obsesjami, które w sposób wydumany tworzą tzw. sytuacje ostateczne. Bez wyjścia. Prócz, naturalnie - wyjścia z teatru. Trudno zatem - przyjmując nawet poprawkę na znalezie­nie w tym anty-Mrożku przewrotnej wyobraźni, cichcem chichoczącego zza masek postaci scenicznych autora Tanga, Garbusa, Emigrantów - z dosłowności tekstu, niedoświad­czona młodego reżysera i równie młodego wykonawcy, pod­stawowej roli dla sztuki, zbudować spektakl konsekwentny w swojej wymowie dla widowni Taki, który by wywołał autentyczne wzruszenia. Wzburzał, zachęcał do przemyśleń, czy śmieszył swą napuszoną grozą. Nie tylko epatował echem mód i módek teatralnych.

MR0ŻEK z Rzeźni - w przeciwieństwie do swych po­przednich utworów - topi akcję w gadulstwie. Na dobrą sprawę cała ta sztuka - czyli słuchowisko radiowe jest wielkim monologiem Skrzypka, rozłożonym tyl­ko na głosy jego wyobrażeniowych postaci. Bo wszystko tu dzieje się w wyobraźni Skrzypka. Z niej rodzą się poszcze­gólne wątki, ona powołuje przed oczy sceny, sytuacje oraz osoby, kieruje swoistą maszynerią rozumowania i tokiem skojarzeń. Oto dorosły, a przecież utrzymywany przez matkę w stanie "czystego" dzieciństwa Skrzypek - chowany od kołyski z po­piersiem Paganiniego w pokoju - ma zostać wielkim solistą. Wirtuozem. Mimo braku talentu i przy wzrastającej nienawiści do muzyki. Matka jak straszliwy anioł-stróż nie zezwala sy­nowi na żadne samodzielne próby działania. Na miłość do Fle­cistki także. I choć sama nie wierzy w przyszłego Artystę, pragnie go zachować wraz z przeświadczeniem, że będzie kapła­nem sztuki - wyłącznie dla siebie. (Kłania się Witkacy). Skrzypek po pewnym czasie wywołuje ze swej wyobraźni wiecznego dziecka postać Paganiniego. Sprowadza go z pomnika - na zie­mię. Po to, żeby - pożyczywszy niejako genialność od mistrza i patrona - skierować ją przeciw matce. Stać się geniuszem dyktującym prawa otoczeniu. Wyjść z klatki własnej zwykłego człowieczeństwa i niezwykłego dzieciństwa, w jakim zam­knęła go matka. Ale powołując pomnik Paganiniego do życia, musi wejść w układ z geniuszem. On mu pokaże artyzm, Skrzypek zaś pozwoli byłemu geniuszowi za­pomnieć o legendzie, związanej z jego osobowością artystyczną, pozwoli mu być przeciętnym człowiekiem, zaprzeczeniem sublimacji, istotą bliską zwierzęciu. Czyli - nawet rzeźnikiem Dla kontrastu. A kiedy spotkają się znowu (oczywiście w wyobraźni-jawie), Skrzypek jako nowy Paganini hołubiony przez dyrektora Filharmonii i były Paganini a obecny Rzeźnik - doj­dzie do absurdalnej sytuacji. Oto w świat kultury przewrotnej,do niby-cyrku prowadzonego przez Dyrektora, wtargnie ...rzeź­nia. Wtargną głosy zwierząt, które "pochodzą z ludzi". Jak po­wiada Mrożek (prywatnie) - przebóstwienie kultury, kultura jako wartość absolutna, nadrzędna, spowoduje krach po kon­frontacji z życiem, śmiercią, cierpieniem, zabijaniem. Skrzypek wypowie to brutalniej: "Gwiżdżę na ludzkość. Skoro posłysza­ła byle ryki i wrzaski (...) już przestała słuchać mojej muzyki... Ale ja do ludzkości nie mam pretensji. To sztuka jest pomyłką i oszustwem". Więc - prawda okazała się nieprawdą. Prawdy będzie szukał Skrzypek w tym, co silniejsze od sztuki. W rzeźni. Tam, gdzie COŚ się dzieje bez fikcji. Gdzie się zabija. A Dyrek­tor i Rzeźnik połączą swoje przedsiębiorstwa. Przy zachowaniu specjalizacji obu "sztuk". Powstanie NOWE... "Muzyka może być, rzeźnia być musi". Wywód, jak wywód. Ale ta metafo­ra naginana na siłę do bełkotu wyobraźni! Niby demonizm egzy­stencjalny, a właściwie efekciarstwo. Pustka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji