Sukces!Sukces?
Twórcy "Metro" w swój sukces nie wątpią. Podjęli ogromne ryzyko, w przedsięwzięcie włożyli masę pieniędzy i wysiłku, ale - opłaciło się! Powstał znakomity musical. Publiczność oblega kasę. Obecnie trwają przygotowania do występów na Broadwayu. Tyle wynikało z konferencji dla dziennikarzy, która odbyła się po - mocno spóźnionej - premierze prasowej.
Wrodzona nieufność kazała mi jedną z tych informacji sprawdzić. Udałam się do Teatru Dramatycznego w czwartek po południu. Przed okienkiem stało kilkanaście osób, ale wciąż jeszcze były w sprzedaży bilety na następny dzień. Sukces kasowy, powiedzmy, względny...
A sukces artystyczny? Podobnie.
Na "Metro" oczywiście warto się wybrać. Przede wszystkim po to, by obejrzeć imponujące efekty, jakie pozwala uzyskać na scenie technika laserowa. Po drugie - żeby posłuchać muzyki Janusza Stokłosy i popatrzeć na układy choreograficzne, opracowane przez Janusza Józefowicza. Co, niestety nie oznacza, że wieczór będzie wyłącznie pasmem przyjemności.
Chwilami będzie po prostu... nudnawy, ponieważ taki właśnie jest scenariusz musicalu. Nie ma w nim cienia dramatycznego napięcia, nie ma też właściwie bohaterów, między którymi takie napięcie mogłoby powstać, ledwie naszkicowane sylwetki protagonistów giną w tłumie.
"Metro" prezentuje środowisko młodzieży zbuntowanej przeciwko komercjalnej kulturze, ale jest to prezentacja rozpaczliwie powierzchowna, okraszona tyleż naiwną co pretensjonalną refleksją o postawach moralnych.
Całości dopełniają nieśmieszne dowcipy. Śmieszy natomiast rymotwórcza nieudolność w tekstach piosenek: "Tak się kończy jego droga. Już zobaczył Pana Boga" - śpiewa chór po samobójczej śmierci głównego bohatera. Najczęściej zresztą tego co śpiewa chór, nie sposób zrozumieć, ponieważ dykcja wykonawców pozostawia wiele do życzenia.
Trudno się temu dziwić. Józefowicz zrealizował "Metro" z zespołem amatorów, których poddał intensywnej edukacji. Zważywszy, że jest to ich debiutancki występ, osiągnęli niemało: tańczą znacznie lepiej niż aktorzy naszych teatrów, śpiewają dobrze, słychać kilka świetnych głosów. Natomiast umiejętności aktorskich jak dotąd nie posiedli. Gdy ze sceny rozlega się dialog lub co gorsza - monolog, lepiej go, z życzliwości, nie słuchać.
"Metro" pod wieloma względami stanowi próbę pionierską. Na pewno dostatecznie udaną, by wróżyła jak najlepsze nadzieje na przyszłość. Ale dzisiaj o spektakularnym sukcesie mówić jeszcze nie można. Toteż zamiar podbicia Broadwayu mądrzej by chyba było hmmm... odłożyć na później.