Artykuły

Kapitalizm, jaki miał być

Młodzież nie ma pieniędzy na "Metro", ale - chodzi i marzy o nim. To właśnie jest sukces. Słabości tego przeboju da się wyli­czać dość długa listą, najsłabszy aktorsko jest akurat reżyser, ale nie to się liczy - powstało, z niczego właściwie, widowisko żywiołowe, scenograficznie i choreograficz­nie (reżyser jest choreografem) oszałamia­jące. Tak, dosłownie. Ta młodzież, pozbiera­na "z ulicy", wyselekcjonowana w bardzo krótkim czasie z najrozmaitszych konkursów i eliminacji toczących się przez cały kraj, urzeka swoją sprawnością i wdziękiem. Ale przede wszystkim - innością.

Na "normalnej" scenie, w "normalnym" balecie nigdy byśmy nie zobaczyli krępej, odrobinkę może nawet i tłuściutkiej panie­neczki, która tańczy z lekkością ptaka, poru­sza się ze zwinnością kota i tworzy kreację charakterystyczną - ach, ten przewrotny uśmieszek widzącego wszystko podlotka! - nie co porównania z niczym. Przy czym ta­kich indywidualności jest tam więcej. Żad­nych wymęczonych, zestandaryzowanych fizycznie i zautomatyzowanych w każdym geście desek do prasowania, które kojarzą się nam z baletem klasycznym: żywe dziew­czyny, piękne i mniej piękne, ale każda inna a wszystkie razem ku zaskoczeniu wi­dza nie napotykają żadnych trudności w ścisłe profesjonalnym baletowym ruchu.

Chłopaki też takie, jak na ulicy, sympa­tyczne i antypatyczne, prawdziwe; kiedy się nauczą mówić tak naturalnie, jak mówią na konferencjach prasowych, kiedy nie będą śpiewać przez nos (bo amerykańskie gwiaz­dy pop wydają się tak śpiewać), zakoszą także.

Ma to być sukces komercjalizacji. Patro­nuje mu niejaki pan Marek Kubiak, polski emigrant ze Szwecji, który powielekroć pyta­ny z nieukrywana ciekawością, na czym zrobił pieniądze, miga się ze zręcznością sło­nia; startował już jako partner do zakupu "Expressu Wieczornego" (powiadano, że ku­pić go chciał dla któregoś z polityków wałęsowskich, ale niekaczyńskich), oferował naj­więcej, ale jak wiadomo dano "Express Wie­czorny" Fundacji Prasowej Solidarności, kryjącej za sobą Kaczyńskich, która w ogóle nie dała nic (próbowałem pomóc wykupić się samemu zespołowi, ale Komisja Likwi­dacyjna stanęła na stanowisku prawa do handlu żywym towarem i darowała gazetę panom politykom; szczęśliwie nie było trze­ciego Kaczyńskiego do posady i na czele Ekspressu Wieczornego stanął jednak dzien­nikarz). Marek Kubiak w tym samym czasie inwestował w musical.

Mówiąc nawiasem, jeżeli to jest komercja­lizacja, to ja jestem cesarz perski. Trzeba mieć szaleńczą, romantyczną zgoła wiarę w jutro, by na samych tylko muzyce Stokłosy (żywej, ale przecie bezszlagierowej) i zdol­nościach Janusza Józefowicza ufundować poczucie szansy i ładować w to pieniądze jak w wielki show. Pomysł dobierania aktorów "z ulicy", bez żadnej gwarancji, że się znajdzie taką plejadę gwiazd, też był ry­zykiem wręcz ujmującym... I potem finanso­wanie dwumiesięcznego, klasztornego tre­ningu, jak w Koszęcinie.

Teraz nasz milioner z re-importu chciałby kupić Teatr Dramatyczny (dokąd wpuścił "Metro" Maciej Prus) i dziwi się, że każdy kulturalny człowiek reaguje na to wstrzą­sem; wyjechał najwyraźniej z kraju w wieku, kiedy jeszcze nie chodził do teatru, i nie ro­zumie, czym była i jest w naszym życiu ta właśnie scena. Ale, Kochani, dajcie miejsce jego fantazji! Nie kosztem "Nieboskiej Ko­medii", ale - dajcie. Bo on, wbrew niewie­rze naszych zgryźliwych pań, doprowadzi ten musical do Broadwayu - trochę udramatyzować fabułę, zadbać o lepsze aktor­stwo całego zespołu, a już zwłaszcza reży­sera i Olafa Lubaszenki, a ten eksplodujący młodzieńczy dynamit wygra swoją świeżoś­cią także na Broadwayu, słowo daję. A na­wet jeśli to nie dojedzie na Broadway, też warte jest radości istnienia.

Mnie jednak w fenomenie ,,Metra" intere­suje coś innego. Pytaniem dla mnie najcie­kawszym jest - czego szuka w "Metrze" młodzież. Bunt naturalności i prostoty przeciw komercjalizacji, zawarty w osnowie dramaturgicznej, naszych młodych ludzi nie dotyczy. "Metro" bierze ich raczej swoją wi­dowiskowością, efektami świetlnymi, bogac­twem i żywiołem tańca. I jeszcze czymś. Znajdują tu jakby - przypuszczam - coś z tego, co było obiecywane jako nagroda po wyzwoleniu od komunizmu. Trochę kapitaliz­mu. Bo przecież miało być lepiej w taki jak­by sposób. Miały szybko wrócić neony, jas­ne czyste ulice, uśmiechnięte kawiarnie i ta­nie restauracje, słowem - miły ludzki kapi­talizm, taki, jak objawiony w ciągu dosłownie miesiąca czy dwóch w Wiedniu 1955 ro­ku, uwolnionym od radzieckiej okupacji...

A mogły?

My wszyscy, którzy od dwudziestu, cza­sem - trzydziestu paru lat, próbowaliśmy podważać miniony system, sugerując, że wszystko da się robić inaczej i lepiej, czuje­my się dzisiaj, niby ojciec Cezarego Baryki, gdyby dożył synowskiego rozczarowania w niepodległej już Polsce. Ileż razy ja sam pi­sałem o tym Wiedniu! Przypominałem o "cu­dzie" Erharda w roku 1948, a prof. Jan Szczepański, tak nieskłonny do entuzjazmo­wania się czymkolwiek, relacjonował cha­rakter tej operacji, wcale nie ograniczającej się do pieniądza.

Wynika z rzeczywistości, że nabieraliśmy publiczność i nabieraliśmy siebie samych. Że to my, realiści, też posługiwaliśmy się marzeniami, budowaliśmy kolejną utopię, która w zetknięcia z praktyką pęka jak bań­ka mydlana. Pani w sklepie cukierniczym pyta z wyrzutem - No i jak wy rządzicie, panie Stefanie?

Tłumaczę, że nie rządzę. Ona, że w każ­dym razie moi znajomi, ludzie, których lan­sowałem. I ma rację. Świadczyłem za tymi, których wybraliśmy w czerwcu 1989, teraz muszę świecić za nich oczami. Za ich " woj­ny na górze", za ich rozbuchane ambicje własne, za ich prywatę, kłótliwość, a co naj­gorsze - za ich amatorszczyznę. Bo te neony i te kawiarnie - mogły przecie być...

Zdzisław Januszewski, wielki Januszew­ski, rysuje dla "Nowoczesności" i od czasu do czasu wymieniamy skąpe gorzkie uwagi - To, co mnie najbardziej denerwuje - po­wraca Januszewski - to bezwstyd. Nikt się nie wstydzi, że jest niekompetentny.

Polityk, który nie ma żadnego programu, minister, który nie ma pojęcia o swoim re­sorcie. Że nie powiem o nikim wyżej...

A ja się wstydzę za to, co obiecywałem. Mam kompleks, ja, nie oni. Nie chciałem żadnych stanowisk, nie chciałem brać udziału ani odpowiedzialności, bo liczyłem, że ci faj­ni ludzie, którzy obejmowali stanowiska, bę­dą się czuli zobowiązani do uzupełniania swoich kompetencji. Ja mam swój zawód i nie mogę pod koniec życia zmieniać spe­cjalności. Ale oni rośli wśród nas i trudno ode mnie oczekiwać, bym zrezygnował z wymagania od nich, żeby umieli to, czym się zajmują.

Mówią mi, że po roku 1918, mimo powrotu tylu fachowców, też przez długie lata hulały jak po klepisku, bez umiaru, politykierstwo i rozambicjonowana prywata, a dziś jest o ty­le trudniej, że nie ma tych fachowców do wracania (jeśli zaś są to ich właśnie zwal­niają z pracy, jak z ministerstwa przemysłu pana Zdaniewskiego, który dał się po 20 la­tach sprowadzić z USA i teraz okazuje się niepotrzebny). Ale to ja muszę wysłuchiwać potem takich uwag, jak w mojej ukochanej cukierence. - Miało przynajmniej być mąd­rzej, panie Stefanie...

Przyśnić się może. Ojciec Baryki w porę umarł.

W "Metrze" jest trochę kapitalizmu, jaki miał być. Z jego blichtrem, grą pozorowanych elektów, ale - z profesjonalizmem, z poczuciem gry i poczuciem kompetencji. Podczas gdy kolejny przyjezdny polski pro­fesor tłumaczy z ekranu telewizji, że nie handel robi gospodarkę, że trzeba produko­wać, produkować... Pan profesor jest socjo­logiem, nie ma pojęcia, jak widać, o gospo­darce, a słuchacze mu uwierzą, że handel uliczny wart jest kapitalistycznego potępie­nia. To dla mnie kolejna osobista złośliwość losu - za to, że chciałem sprowadzać pol­skich fachowców z zagranicy. Przyjeżdżają, nie od tego, co trzeba, i z pewnością siebie godną prezesów General Motors opowiadają brednie. Już słyszę: - I to ma być ten mądry kapitalizm, pa­nie Stefanie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji