Metro
O "Metrze" było głośno jeszcze na długo przed premierą i nie jestem przekonany czy ta nadmierna, moim zdaniem, reklama dobrze służy samemu widowisku. Na ten rozgłos nałożył się jeszcze konflikt z dyrekcją Teatru Dramatycznego, gdzie grany jest spektakl. Proponuję jednak wszystkie te z góry powzięte nastawienia zostawić w domu i wybrać się na "Metro" jedynie z nadzieją, że spędzi się atrakcyjnie wieczór. No, może jeszcze nie tak, jak na Broadway`u, ale w okolicy - na pewno.
Jest to pierwszy zrealizowany z takim rozmachem, oryginalny polski musical. Fabuła, jak to zwykle w takim gatunku bywa, nie jest zbytnio skomplikowana. Młodzież przyjeżdża na eliminacje do wielkiej rewii-musicalu (w tym przypadku - wyłonieni też drogą długich i mozolnych eliminacji młodzi wykonawcy grają jakby samych siebie). To dla nich wielka szansa. Ale wszyscy odpadają, spotykają się w metrze i tam pod kierunkiem chłopaka od lat grającego i śpiewającego w podziemiu, robią własny program. Wkrótce jest o nim tak głośno, że nawet boss prawdziwego musicalu, który poprzednio ich odrzucił, przychodzi aby zaangażować do swojego programu. W to wszystko jest oczywiście wpleciony wątek pierwszej miłości, dość zaskakująco zresztą zakończony.
Ale nie fabuła i bieg wydarzeń jest w przypadku musicalu najważniejsza. Tu liczy się taniec - dobrze wymyślony i poprowadzony przez Janusza Józefowicza, muzyka - skomponowana przez Janusza Stokłosę według sprawdzonych amerykańskich wzorców i oczywiście efektowna oprawa widowiska jaką w tym przypadku gwarantuje przede wszystkim światło laserowe (tego jeszcze w polskim teatrze nie było) i dobra, funkcjonalna scenografia Janusza Sosnowskiego.
Możemy oczywiście mieć różne zastrzeżenia do przygotowania młodych wykonawców. Rzeczywiście, nie zawsze są oni wszechstronni i jak ktoś dobrze śpiewa, to gorzej tańczy, najsłabiej jest chyba z umiejętnościami aktorskimi. Ale największym atutem jest świeżość, niesłychana dynamika i zapał estradowej młodzieży. Czwórce - Edycie Górniak, Katarzynie Groniec, Wojciechowi Dmochowskiemu i Robertowi Jankowskiemu - można wróżyć całkiem niezłą przyszłość. A spektakl warto zobaczyć, bo być może od niego zacznie się liczyć czas polskiego musicalu, a podobno są już plany wystawienia go we Francji, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych.