Zapachniało Broadwayem
O "Metrze" słyszy się same pochwały, że muzyka, że choreografia, że scenografia, że wykonawcy. I wszystko to prawda. Kolejne sceny nagradzane są oklaskami. Pierwszy to chyba musical zrobiony zrobiony z rozmachem, bez kompleksów, pachnący Broadwayem.
Najważniejszą osobą osobą spektaklu jest, nie jak dawniej reżyser, lecz człowiek, który sfinansował całe przedsięwzięcie, polski biznesmen Wiktor Kubiak. To znamienne, że po premierze prasowej, zespół klaszcząc wołał: Wiktor, Wiktor! Bohaterem musicalu jest choreograf i reżyser Janusz Józefowicz, współtwórca takich hitów jak "Brel', "Hemar" i "Wysocki". Zaangażował do "Metra" nieopierzonych artystów oraz amatorów. I wygrał! Z prawdziwą przyjemnością słucha się Katarzyny Groniec, Edyty Górniak, Wojciecha Dmochowskiego, Roberta Janowskiego. Z zapartym tchem obserwuje się również popisy akrobatyczne m.in. malutkiej Kamili Zapytowskiej śmigającej po scenie i metalowej konstrukcji obrazującej różne poziomy tytułowego metra. Najsłabszą stroną spektaklu były sceny mówione, a więc wymagające aktorskiego kunsztu
Muzykę do "Metra" napisał Janusz Stokłosa, znany kompozytor, aranżer i pianista, człowiek malowniczy, tworzący dla takich reżyserów jak Wajda, Prus, Warmiński. Prawdziwa to uczta dla melomana.Są utwory mogące istnieć jako osobne przeboje, jest trochę jazzu i trochę dyskoteki, są pieśni z łezką i solówki pełne życia. Słowem nie sposób nudzić się na "Metrze". Doskonała jest również scenografia Janusza Sosnowskiego, który ma za sobą takie filmy jak "Kingsajz" i "Przesłuchanie".
Ogromnie efektowna jest oprawa świetlna i laserowa. Na początek płynący nad głowami bajecznie kolorowy napis "Metro", a w finale laserowa orgia barw. To naprawdę trzeba zobaczyć!