Publiczność klaszcze, krytyka chlaszcze
W czwartek wieczorem w Nowym Jorku odbyła się premiera polskiego musicalu "Metro". 1600-miejscowa sala Minskoff Theatre na Broadwayu była pełna, publiczność nagrodziła przedstawienie rzęsistymi oklaskami i owacją na stojąco, natomiast krytycy teatralni nowojorskich gazet skrytykowali spektakl w sposób niemiłosierny.
"Metro" wykonywał ten sam zespół, który debiutował w styczniu ubiegłego roku w Warszawie. Wśród wielu dostojnych gości na premierze był prof. Zbigniew Brzeziński, który powiedział, że przedstawienie "było cudowne, było wspaniałe".
Producenct Wiktor Kubiak, który zainwestował w "Metro" ponad 8 mln dolarów oświadczył, że jest pewny sukcesu.
- "Jak się mówi fiasko po polsku? Jakkolwiek brzmi to słowo, to nawet ono nie oddaje tego wyjątkowego doświadczenia, jakim jest warszawski musical" - tak zaczyna się wyjątkowo złośliwa recenzja Franka Richa w "New York Timesie".
Przygnębiające i poszarpane Metro chwilami wydaje się wzorować na dziesięć razy kopiowanej nielegalnie kasecie filmowej wersji broadwayowskiego prototypu (Richowi chodzi o słynny musical "Chorus Lane"), do której zaplątała się przez pomyłkę szpulka z Hair" - pisze recenzent. Jeśli "Metro" jest charakterystyczne dla przenikania odpadków naszej masowej kultury do nowej Europy, Ameryka powinna ponosić odpowiedzialność nie tylko za europejski Disneyland" - pisze Rich.
Recenzent "New York Daily News" Howard Kissel obszedł się z przedstawieniem nieco lepiej, choć też postawił zarzut, że "Metro" jest wtórne wobec ,,Chorus Line" i "Hair".
Również recenzentka dziennika "Newsday" Linca Winer zarzuca przedstawieniu, że jest wtórne, "zarazem przygnębiająco znajome, jak niespójnie obce". - "W Metro są znaki "Wyjście" w różnych językach. To przynajmniej rozumiemy" - konkluduje recenzentka. (Jacek KALABIŃSKI, Waszyngton)
Na Broadwayu poda większość przedstawień, a amerykański styl recenzowania nie polega - jak często w Polsce - na owijaniu w bawełnę. Mimo to pasjo nowojorskich krytyków bardzo mnie śmieszy. Okazuje się, że trafieni zostali w słabiznę, gdy ktoś obcy spożytkował amerykański kanon rozrywkowy. A "Metro" rzeczywiście jest wtórne, bo zasadą, musicalu jest powielanie kanonu. Wstrętni recenzenci zrobili swoje, ja trzymam z wyrzuconym z pałacu Kopciuszkiem. Nie dlatego, że polski, ale, że się nie bał. (Jacek RAKOWIECKI)