Artykuły

„Księgi Jakubowe” – bez charyzmy i z zakalcem

Cóż można ugrać w scenach, w których nie chodzi o nic więcej oprócz tego, żeby wyglądać?

Trzeba mieć tupet, żeby zabrać się do Ksiąg Jakubowych, ponad tysiącstronicowej cegły, która przyniosła Oldze Tokarczuk Literacką Nagrodę „Nike” i sprzedała się w niewyobrażalnym dla większości polskich pisarzy nakładzie. Choć sam tupet nie wystarczy, potrzebny jest także błyskotliwy pomysł na teatralną adaptację. Jak to dzieło ugryźć, żeby nic nie uronić i jednocześnie nie zginąć pod ciężarem Jakubowego tomiszcza? Ewelina Marciniak, laureatka tegorocznego Paszportu „Polityki”, wywiązała się z tego zadania średnio.
 

Ponadczterogodzinny spektakl dzieli się na trzy akty. Najlepszy jest pierwszy, który wprowadza (także przy użyciu lalek) w świat frankistów i ówczesnej Rzeczypospolitej. Jego siła opiera się głównie na stronie wizualnej autorstwa Katarzyny Borkowskiej, choć nie da się ukryć, że zrecyklingowała w Powszechnym swój "Portret damy" z Teatru Wybrzeże. Drugi akt, poza świetną otwierającą sceną seksualnej orgii (choreografia Kai Kołodziejczyk), zwyczajnie się rozłazi i jest jednym wielkim dramaturgicznym zakalcem. Akt trzeci – chrzciny frankistów – zdaje się dla reżyserki kluczowy, a dla widowni za długi.
 

Najlepiej w tym wszystkim radzą sobie znakomici aktorzy Powszechnego, którzy robią, co mogą, choć wiele nie mogą, bo cóż można ugrać w scenach, w których nie chodzi o nic prócz tego, że mają wyglądać. Uwagę zwracają szczególnie Mateusz Łasowski jako przekupny karierowicz ks. Kajetan Sołtyk i Eliza Borowska w roli Elżbiety Drużbackiej (idzie w farsę, bawiąc widownię).
 

Największym problemem jest za to Jakub Frank (Wojciech Niemczyk), który powinien być charyzmatycznym, ciągnącym za sobą tysiące ludzi liderem, a jest tymczasem postacią kompletnie bezbarwną. Nie ma co kryć, że reżyserka popełniła tu wielki błąd obsadowy. Dlaczego Franka nie zagrał Mateusz Łasowski albo Bartosz Porczyk? Wie to tylko Bóg wszechmogący.
 

Księgi Jakubowe pokazują po raz kolejny, że Ewelina Marciniak jak mało kto umie robić teatr z imponującym inscenizacyjnym rozmachem, a jej największym problemem jest traktowanie aktorów jak kukiełki mające wykonywać bez dyskusji to, co każe sterująca nimi ręka. Tylko że wtedy znikają wszystkie sensy i zostaje opakowanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji