Artykuły

"Niedźwiedź Wojtek" odrzuca polityczną poprawność

"Niedźwiedź Wojtek" Tadeusza Słobodzianka w reż. Ondreja Spišáka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze ks. Andrzej Luter w Laboratorium Więzi.

Tadeusz Słobodzianek w najlepszej formie. Jego nowy spektakl jest gorzki, bolesny, dotykający bez retuszu trudnych "narodowych" problemów.

proszę oddać broń

karabiny wszystko

na pamiątkę

możecie

zatrzymać

churchile

proszę

dowód tożsamości

kartki żywnościowe

widelec łyżka

kubek ręcznik

wasz nowy dom

nazywa się

Winfield Camp

Jezus Maria

baraki gułag obóz

spokojnie panowie

na rany boskie

to nie Związek Sowiecki

to nie Trzecia Rzesza

to Wielka Brytania

(Tadeusz Słobodzianek, "Niedźwiedź Wojtek")

W warszawskim Teatrze Dramatycznym (Scena na Woli im. Tadeusza Łomnickiego) nowa premiera. "Niedźwiedź Wojtek" Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Ondreja Spišáka. Historia syryjskiego niedźwiedzia brunatnego, którego w 1942 roku przygarnęła w Persji 22 Kompania Zaopatrywania Artylerii 2 Korpusu Polskiego. Myśliwi niedługo po porodzie zabili jego matkę. Przywiązali niedźwiadka za szyję, a "mamę obdzierają ze skóry", obcinają głowę, wycinają z niej mięso. Rzucili mu kawałek śmiejąc się, a potem wsadzili go do worka. Polscy żołnierze wykupili od Arabów zwierzaka za dwie konserwy i churchila. Zaopiekowali się bezbronnym szczeniakiem, i tak zaczęła się legenda Wojtka.

Tadeusz Słobodzianek w najlepszej formie. Dramaturg odrzuca wszelką polityczną poprawność, nie ulega polityce historycznej, jest niezależny w swoich poglądach i osądach przeszłości. Spektakl gorzki, bolesny, dotykający bez retuszu trudnych "narodowych" problemów. Autor pokazuje skomplikowane życiorysy, niejednoznaczne sytuacje, a także bezduszność zwycięzców wojny wobec żołnierzy, którzy to zwycięstwo wywalczyli, a teraz, po zakończeniu walk, nie mają żadnego wpływu na swój los. Jednocześnie jest to spektakl do głębi wzruszający; smutek i uśmiech przenikają się niemal w każdej scenie.

Żołnierska spowiedź

Niedźwiedź Wojtek przemierza z "andersowcami" cały szlak bojowy, od Azji, poprzez Afrykę, aż po Włochy. Wreszcie po wojnie trafia ze "swoimi" żołnierzami do Szkocji, Edynburg stanie się dla niego więzieniem. Uczłowieczony miś zmienia stosunki w kompanii; odsłania charaktery; żołnierze "spowiadają się" przed nim; są szczerzy, bo przecież on ich nie rozumie. Wojtek daje radość, pozwala choćby na moment zapomnieć o grozie wojennej. A oni odkrywają przed nim "całe życie swoje", jego najbardziej dramatyczne momenty. Młodzi mężczyźni: samotni, pełni wad, ale wartościowi, mimo różnic lojalni wobec siebie, ale nieszczęśliwi. Pozornie spokojni, niektórzy nawet beznamiętni w czasie swojej "spowiedzi", a jednak drobne gesty, mimika twarzy, nerwowe kroki, zdradzają kłębiące się w nich emocje.

Pierwszy wyspowiadał się Mały, szeregowy, potem kapral, syn oficera KOP-u. Wywieziony wraz z mamą i siostrą na Sybir. Ojciec z wojny nie wrócił. Chłopak wierzy, że tata żyje, przecież przed zesłaniem dostali od niego list z Kozielska. Tato mówił, że najważniejsza jest pierzyna. Mama zamarzła. Poszukiwanie trumny. Potem Mały wykopał grób dla mamy. Kilka dni później siostra też umarła. Z zimna. Chłopak zgłosił się do wojska, powstawała armia Andersa.

Spowiedź Antoniuka. Pochodził z Podlasia, kapral, dowódca oddziału. Wojtek najbardziej go lubił. Bili go w śledztwie. I nie mógł ani leżeć, ani siedzieć, ani chodzić, ani nawet stać. Kłuli igłami za paznokcie. Ugiął się, podpisał, musiał ratować żonę i dzieci. Kłamali. Żonę i dzieci wywieźli wcześniej. Nie wiadomo czy żyją. Wstąpił do armii Andersa. "Od wolności można odwyknąć" - mówi Antoniuk. A jak człowiek może, to tym bardziej niedźwiedź

Grynberg, szeregowy, Żyd z Krakowa, z ulicy Szerokiej. Zdał na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale chce być artystą, najlepiej w kabarecie. Niemcy weszli. Ucieczka do Lwowa. Sowieci. Sybir. Może tam będzie też kabaret. Wszy, wszędzie wszy. Nie było kabaretu, były zasrane kible i rąbanie drzewa w tajdze. Amnestia, armia Andersa jak zbawienie. Dowiedział się, że cała rodzina, czyli: tatuś, mamusia, babcia, ciocie, siostrzyczki i braciszkowie zginęli "pod prysznicem" w Auschwitz.

Terlecki, szeregowy, ateista ze Lwowa. Lewicowy inteligent, który mówił coś Sowietom o wypaczaniu idei komunizmu, a oni nazwali go trockistą, i dlatego powinien zostać rozstrzelany. Ale był za młody. Wylądował w kopalni miedzi w Norylsku. Ojciec był niereligijnym Żydem, matka spolonizowaną Ormianką, katoliczką. On sam był ochrzczony. Ale przed wojną "prawdziwi Polacy" nieustannie podejrzewali go o żydostwo. Getto ławkowe. Zajrzeli mu w spodnie, nie był obrzezany. Miał od tego czasu spokój. Teraz "spowiada" się niedźwiedziowi Wojtkowi w Palestynie, i nie wie "jak się to wszystko potoczy", na tym świecie i w Polsce.

Skwara, szeregowy, lwowski cwaniak, kieszonkowiec z zasadami, katolik. Nienawidzi frajerstwa i frajerów. Lepszymi "fachowcami" od niego byli tylko dwaj kumple: Moryc Szajba i Stasiu Topolski. Żadnych brzytew i chamstwa, tylko psychologia i palce. Przyszli Sowieci, ktoś ich zakapował. Wywózka. Armia Andersa. Iran, Irak, Palestyna. Okrężną drogą do Lwowa?

Maks, szeregowy, protestant z Wilna. Wyznaje Wojtkowi, że jest Niemcem właściwie, bo co prawda ojciec był katolikiem, ale mama protestantką, uważała się zresztą za Niemkę, po babci. Wpisywało się więc w dokumentach różne pochodzenie i wyznanie zależnie od tego, który najeźdźca tych "papierów" żądał. Dla Sowietów wpisywano często: niewierzący Polak. Ale jak Polak może być niewierzący? Niewierzący Polak to Żyd. Maks był na Kołymie, zakopywał rozstrzelanych ludzi. Nie wie co z matką. Amnestia, "narodowość polska" pomogła. Wstąpił do armii Andersa.

Kosma, szeregowy, grekokatolik, Hucuł. Wywieźli go z ojcem na Workutę. Ktoś doniósł. Mróz i głód, ale najgorsza była brzydota, brud i wieczna zmarzlina. Tęsknił za połoninami. Teraz po wojnie, bo jego spowiedź przed Wojtkiem odbyła się już w Edynburgu, wypluwa swoją nienawiść do Szkopów, Sowietów, Polaków, Szkotów, Włochów. Samogon tylko pomaga.

Uchodźcy

Wszyscy walczyli o wolną Polskę, w każdym razie tak mówili, tak im się wydawało. Koniec wojny. Wolny świat. Przypływają "Batorym" do Szkocji. A w Edynburgu koszmar. Antoniuk przeżył to najbardziej. Wysoki Komisarz od Przesiedleń. Kolejka, tysiące ludzi, nocowanie w przytułku, kalecy, bez nóg. Rozpacz. Stupor. Różne narodowości, nie tylko Polacy. Groza życia uchodźców. Psychoanalityk, Cezary Żechowski twierdzi, że "życie uchodźcy to również zmaganie się z niestabilnością i pomieszaniem, długi okres przetwarzania i łączenia, tego co dawne z nowym, poszukiwanie ciągłości w czasie, znalezienie własnego miejsca i ustanowienia nowych relacji z innymi". Tak oto sztuka Słobodzianka wpisuje się w bardzo współczesne dramaty Europy i świata. Bronimy się przed nimi, nie chcemy o nich słyszeć. Ale one prędzej czy później nas dopadną.

Co czeka wojennych uchodźców? Wojtka czeka samotność za kratami ZOO. I nic więcej? Przecież wszyscy będą go podziwiać. Bohater i żołnierz w ogrodzie zoologicznym. Uczłowieczony niedźwiedź. Jaki wspaniały. Brawo, wszyscy biją brawo. A jego życie codzienne? Dzień, noc, spacery, kupka, siku, ktoś rzuci cukierkiem i bananem jak małpie. A co z naszymi bohaterami z 22 Kompanii? Czy wszyscy przeżyją walki o Monte Cassino? Ktoś zapewne wyjedzie do Australii, bo "tam taniej", a może do południowej Afryki? Ktoś zakotwiczy się w Niemczech albo na Uniwersytecie w Jerozolimie. W Anglii można zostać np. budowlańcem. Młody człowiek wychowany na pograniczu kultur i narodów może pod wpływem impulsu wybrać banderowców, bo już wszystkich nienawidzi. Można też powrócić do komunistycznej Polski, ukończyć studia na uniwersytecie i na wszelki wypadek wstąpić do partii. A od czasu do czasu przyjechać do Szkocji, odwiedzić ZOO i przywieźć Wojtkowi piwo, które tak polubił. Takie polskie dzieje.

Spektakl świetnie zagrany przez młodych aktorów! Michał Piela jest wśród nich najstarszy. Wojtek w jego wykonaniu to prawdziwe mistrzostwo, rola życia. Pozostali też znakomici: Sebastian Skoczeń, Marek Gawroński, Kamil Mróz, Kamil Pruban, Kamil Siegmund, Eryk Kulm, Otar Saralidze. Usłyszymy o nich jeszcze nie raz.

Krytykowi melodie się mylą

Trzy dni po premierze czytam "Gazetę Wyborczą" (a ściśle rzecz biorąc - "Stołeczną"). Znajduję recenzję Witolda Mrozka i mam wrażenie, że byliśmy na innych spektaklach. Mrozek przyznaje co prawda, że Słobodzianek tym tekstem wraca do formy, bo poprzednia sztuka, sprzed kilku lat, czyli "Młody Stalin" była rzekomo bardzo, bardzo beznadziejna; i ma to być dogmat niepodważalny. Nie wszystkie dogmaty uznaję, dlatego uważam "Młodego Stalina" za przedstawienie znakomite, a przede wszystkim ważne i prorocze. Ale powróćmy do "Niedźwiedzia Wojtka".

Mrozkowi spektakl, oczywiście, nie spodobał się, co było do przewidzenia. Mrozek pisze na przykład, że "chłopcy malowani" (co za ironia!) mówią o polskich krętych drogach, ale "chodzi o to, że nic specjalnie nowego nam nie mówią, niczym nie zaskakują, o nic się z nami nie kłócą". Z nami? Czyli z kim? Z Mrozkiem i z kim jeszcze? Skąd ten "pluralis maiestatis"? A dlaczego mają się z kimkolwiek kłócić? Nie mam zresztą wątpliwości, że sztuka wywoła emocjonalne polemiki. Mrozek dodaje: "widz jest tu traktowany trochę jak ten siedzący na scenie niedźwiedź, któremu kolejni chłopcy malowani tłumaczą" itd. itd. Rozumiem, że Mrozek czuł się jak niedźwiedź; ale to już jego problem.

Mrozek zauważył, że w tym spektaklu "odbywa się pochwała polskiego oręża na wychodźstwie". W tym momencie przestaję cokolwiek rozumieć z jego wywodów. No, przepraszam, powtarzam - chyba byliśmy na jakimś innym spektaklu. Jest dokładnie odwrotnie. Jest beznadziejna szarzyzna codzienności wojennej, czasami poczucie bezsensu, o orężu nie ma ani słowa. Widzimy tylko miotanie się młodych chłopaków, którzy tak naprawdę tęsknią za innym światem i, gdyby nie Sybir, nigdy nie znaleźliby się w tym miejscu. Nie śpiewaliby "Czerwonych maków na Monte Cassino". Pocieszyć się mogą tylko alkoholem, wspomnieniami, i piosenkami, i rozmowami z Wojtkiem. Ta beznadziejność splątuje się raz po raz z uniesieniami patriotycznymi, które już za chwilę nie mają żadnego znaczenia. Ważna jest każda minuta. Żeby przeżyć.

Mrozek pisze, że pochwała oręża, której w istocie nie ma, odbywa się w rytm powracających piosenek, takich jak: "Pierwsza brygada". No, cóż, znowu mam wrażenie, że oglądaliśmy inny spektakl. Otóż, drodzy czytelnicy - zapewniam was wszystkich: "Pierwszej brygady" w tej sztuce nie ma. Jakim sposobem usłyszał ją Mrozek, pozostanie jego tajemnicą. Krytykowi melodie się mylą, więc chciałem zapewnić i uspokoić wszystkich, że w sztuce jest co prawda kilka pieśni, ale na pewno nie ma "Pierwszej brygady", nie ma też "Roty" Konopnickiej, "Warszawianki", "Pieśni konfederatów barskich", twórcy pominęli też takie przeboje, jak: "Rozkwitały pąki białych róż", "Morze nasze morze", "O mój rozmarynie" i wiele innych. Nie ma też "Bogurodzicy". To wszystko gwoli wyjaśnienia, bo może następnemu krytykowi znowu coś się pomyli.

Jest za to początek, i tylko początek, Mazurka Dąbrowskiego, którego żołnierze zaśpiewali niedźwiedziowi na pożegnanie. Ironia losu! Polski żołnierz stoi przed niedźwiedziem i śpiewa "Jeszcze Polska nie zginęła". Chciałbym pokłócić się z Mrozkiem, tylko nie mam o co; okazuje się bowiem - powtarzam po raz ostatni - byliśmy na dwu innych przedstawieniach, choć w tym samym teatrze, na tej samej sali, w tym samym dniu i o tej samej godzinie.

Tango mało patriotyczne

A z piosenek najbardziej zapamiętałem tango Faliszewskiego "Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie", takie mało patriotyczne. Szczególnie na końcu spektaklu brzmi ono przejmująco, świetnie zaśpiewane przez Kamila Mroza. Dołączam zatem ten przebój. Odgrywa on w spektaklu ważną rolę. Jaką? Przekonacie się, gdy obejrzycie sztukę Słobodzianka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji