Artykuły

Lekko odświeżona bajka o miłości

Turandot w Łodzi to rzadki przypadek wielkiego widowiska, któremu sukces zapewnił dyrygent.

Ostatnią operę Giacoma Pucciniego bardziej wystawia się dla oka niż dla ucha. Wprawdzie jest w Turandot kilka chwytliwych numerów, choćby aria „Nessun dorma", którą ćwierć wieku temu Luciano Pavarotti wprowadził na listy przebojów muzyki pop, ale publiczność oczekuje przede wszystkim efektownej bajki miłosnej.

Taki też styl obowiązuje dla Turandot, czego przykładem jest legendarna, a obecna od dziesięcioleci w nowojorskiej Metropolitan inscenizacja Franca Zeffirellego. Włoch odtworzył na scenie pekińskie Zakazane Miasto, dodając orgię bajecznie kolorowych kostiumów. Próby uczynienia z Turandot współczesnego dramatu psychologicznego skazane są na porażkę i szybko popadają w zapomnienie, jak niefortunna przygoda Mariusza Trelińskiego z tym dziełem w Operze Narodowej.

W Teatrze Wielkim w Łodzi Adolf Weltschek — specjalista od dużych widowisk plenerowych — starał się wybrać drogę pośrednią. Jego Turandot jest tradycyjna, zrobiona z rozmachem, bo oprócz solistów i chóru zatrudniono statystów i tancerzy, ale reżyser chętniej operuje skrótem czy symbolem, niż kopiuje egzotyczne, chińskie realia. W momentach zresztą, gdy sięga po te ostatnie, inscenizacja ociera się o kicz, by wspomnieć pałacowe zabawy mandarynów czy cesarza zamienionego w Piaskowego Dziadka z niemieckiej dobranocki.

Najlepiej wypadają sceny, w których dekoracje Adolfa Weltscheka i Małgorzaty Zwolińskiej jedynie delikatnie sygnalizują miejsce akcji. Cały zaś spektakl jest mroczny, bo przecież akcja głównie rozgrywa się w nocy. Dominują ciemne barwy, z którymi ładnie kontrastuje krwisty strój głównej bohaterki.

Dla łódzkiej publiczności, która w ponad 6o-letnich dziejach swego teatru nie miała okazji zobaczyć Turandot, spektakl będzie wydarzeniem. A w pierwszym spotkaniu z operą Pucciniego widz otrzymuje klasyczną bajkę o księżniczce, która skazywała na śmierć konkurentów do ręki, bo nie potrafili odgadnąć jej zagadek. Aż przyszedł książę Kalaf i Turandot odkryła siłę miłości.

Bajkę ożywiają główni wykonawcy. Wprawdzie na premierze koreański tenor Charles Kim był niedysponowany i jako Kalaf pokazał jedynie cząstkę możliwości, ale za to Lilia Lee i Dorota Wójcik stworzyły świetnie skontrastowane postaci. Pierwsza o głosie mocnym i ostrym jak stal w roli Turandot dominowała nad wszystkimi poza liryczną, przejmującą Dorotą Wójcik, która wykreowała wzruszający portret kruchej, a wewnętrznie mocnej Liu zakochanej w Kalafie.
Jednak bez Antoniego Wita Turandot w Teatrze Wielkim w Łodzi byłaby standardową próbą tchnięcia życia w konwencjonalne widowisko. Tak naprawdę to ten dyrygent, który po 18 latach wrócił do opery, odkrył widzom wartość dzieła Pucciniego i sens jego wystawiania. Pokazał, że poza słodkimi melodiami jest w Turandot dużo oryginalnej i nowatorskiej muzyki, odległej od tego, czego oczekujemy od klasycznej opery włoskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji