Artykuły

60 lat dialogu z "Dialogiem"

Dawał się lubić także jako przedmiot, co wcale nie było takie częste w przypadku przaśnych peerelowskich miesięczników, drukowanych na byle jakim burym papierze. To też była cecha, dzięki której, jak myślę, "Dialog" przetrwał wszelkie burze i zawirowania najpierw realsocjalizmu, potem wcale nie łatwiejszych czasów wolności - z okazji jubileuszu jednego z najważniejszych pism teatralnych pisze Tadeusz Nyczek.

Miał i ma poręczny format i objętość. Wynalazek, niby nienowy w prasowym edytorstwie, żeby kolory okładek co roku powtarzały się w tych samych miesiącach, sprawdził się znakomicie. Większość ludzi to wzrokowcy łatwo przyzwyczajający się do stałych sekwencji barwnych. Idę o zakład, że mniej więcej stali czytelnicy "Dialogu" mogą bez trudu wymienić z pamięci kolory każdego z numerów. Z wyjątkiem podwójnych, bo te raczej nie trzymają się zasady i biegają po palecie.

Z latami zresztą widać jawne polepszanie się bazy poligraficznej, co skutkuje nie tylko żywszymi barwami okładek, ale wyższej jakości papierem, także większą liczbą rozmaitego gatunku ilustracji. Tymi ilustracjami, głównie fotograficznymi, "Dialog" powolutku nawiązuje dialog z samym sobą z własnych początków, kiedy to na końcu każdego numeru zamieszczano blok zdjęć z najgłośniejszych albo najbardziej symptomatycznych premier miesiąca. Ten miły zwyczaj po kilku latach upadł z nieznanych mi powodów. Może dlatego, że "Dialog" nie miał tu szans konkurowania ze starszym bratem po fachu, dwutygodnikiem "Teatr", nastawionym na śledzenie bieżącego życia teatralnego. Kiedy "Teatr" po przerwie stanu wojennego wznowiono w formule miesięcznej, szanse się wyrównały, ale zasada różniąca oba pisma pozostała.

O czym ja tu piszę? - powiecie. O jakichś drugorzędnych cechach płciowych, poligrafii, kolorach i zdjęciach, zamiast o istocie rzeczy. Szczerze mówiąc, czuję się zwolniony z pryncypialnego obowiązku powiadamiania PT Opinii Publicznej, z czym w przypadku "Dialogu" mamy do czynienia. Że to jeden z najstarszych i najlepszych periodyków teatralnych Europy, a może i świata? Dzieciom wiadomo. Że to jedyna z prawdziwego zdarzenia baza najciekawszych tekstów dramaturgicznych z Polski i świata? Też oczywiste. Że dopokąd nie pojawiły się uczone "Didaskalia", "Dialog" był praktycznie niezastąpionym terenem intelektualnych dyskusji i eseistycznych refleksji o kulturze teatralnej - także filmowej, później medialnej - w jak najszerszym znaczeniu? Wszyscy wiedzą. Że wychowuje się na nim już trzecie pokolenie ludzi teatru? Rudyment.

Wszystko zatem, co w powyższym akapicie, to czyste banały i ogólniki, a jak pisał niegdyś Miłosz, "prawdziwy wróg człowieka jest uogólnienie". Zejdźmy więc na poziom konkretów.

W paru pismach pracowałem i z parunastoma współpracowałem, ale z "Dialogiem" - jak teraz widzę - najdłużej. Dlatego też, że obaj wciąż żyjemy, wspierając się nawzajem jak para tetryków naznaczonych podobnymi bliznami. Mam jednak i drugi powód usprawiedliwiający zabieranie tu głosu w sprawie młodszego kompana życiowej wędrówki. Jestem mianowicie zbzikowanym posiadaczem kompletu niemal wszystkich numerów pisma. Włącznie z tym pierwszym, z maja 1956 roku, mającym jeszcze podtytuł: "Miesięcznik Związku Literatów Polskich". Ma nietypową niebieską okładkę; nietypową, bo niebieski zostanie później zarezerwowany dla numerów styczniowych (majowe będą zazwyczaj czerwone). No i od początku ma tę szlachetną tytułową czcionkę wziętą z klasycznej, acz lekko zmodyfikowanej rzymskiej antykwy. To się do dziś nie zmieni. Layout okładkowy wytrzyma długo, do lat 90., kiedy to okładki zaczną wariować graficznie.

Pierwsze trzydzieści parę roczników odziedziczyłem po ciotce, maniaczce teatralnej, później sam dokładałem kolejne. Nie da się ukryć, trochę mnie przeraża ta rosnąca ilość papieru zajmująca już sześć solidnych szafek bibliotecznych (pomijam stosunek najbliższej rodziny). Pozbyć się tego nie sposób, bo to już naturalna część domu, a perspektywy tylko gorsze, bo domowi grozi niechybna zagłada. No i nie ma komu przekazać w testamencie: jedno dziecko mieszka za granicą, drugie rozumnie stroni od teatru. Szczęśliwie ten potworny zbiór co i rusz się przydaje. Choćby teraz.

Wyciągam na chybił trafił kilka numerów z różnych roczników.

Numer 5, maj 1957. Wokół polska polityczna odwilż na całego. Pierwszy tekst numeru - sztuka "Płaszcz" Juliana Tuwima z roku 1934 według znanego opowiadania Gogola. Mały szary człowiek wplątany w wielką machinę państwowej biurokracji to był nośny wtedy temat. Nawet stare przedwojenne teksty stawały się aktualne. A "Dialog" zawsze starał się wyczuwać polityczny puls epoki. Tekst drugi równie na czasie. Oto sam Beckett - "Końcówka" i "Akt bez słów". W ogóle zaczęło się od Becketta: we wspomnianym inauguracyjnym numerze, tym niebieskim z maja 1956, opublikowano najsłynniejszy bodaj dramat XX wieku, "Czekając na Godota". Co prawda tylko we fragmentach, ale zawsze. To główna z powinności "Dialogu" - otwartość na wszelkie istotne nowości na polskim i światowym rynku dramaturgicznym. Pozostanie tak do dzisiaj. Poza tym w numerze "Rozmowy o dramacie" (cykl będzie przez wiele lat kontynuowany): o awangardzie rozmawiają Konstanty Puzyna, Jan Kott, Ludwik Flaszen, Julian Przyboś i Bohdan Korzeniewski. Nazwiska daj Boże zdrowie! Wszystkie już encyklopedyczne.

Numer 1, styczeń 1964. Otwiera go "Akt przerywany" Różewicza. Poeta jest już po "Kartotece", "Grupie Laokoona" i "Naszej małej stabilizacji". Do pisania dla teatru namówił go, jak wieść niesie, ówczesny szeregowy redaktor, późniejszy naczelny "Dialogu", wspomniany wyżej Puzyna. Wszystkie swoje następne sztuki Różewicz opublikuje oczywiście również w "Dialogu". W tym numerze także esej Kotta "Tytania i głowa osła", o "Śnie nocy letniej", ze słynnej Kottowej serii szkiców o Szekspirze. Kilka lat później Lidia Zamkow zrobi w nowohuckim Teatrze Ludowym głośny spektakl inspirowany tym tekstem. A z ciekawostek: sławny architekt Le Corbusier w brawurowym eseju-przemówieniu zdradza swoje marzenie o "Teatrze spontanicznym" wplecionym w otwarte architektoniczne przestrzenie. Tyle że od początku uprzedza: "W sprawach teatru jestem zupełnie niekompetentny". "Dialog" zawsze szukał autorów nie tylko z kręgu ściśle teatralnego.

Numer 10, październik 1972. Szefem pisma jest już od paru lat Konstanty Puzyna. Jego poprzednika, Adama Tarna, założyciela miesięcznika, antysemickie wiatry wywiały po Marcu'68 do Kanady. Zastępcą Puzyny zostaje Jerzy Koenig, jedyny partyjny w zespole. Kiedy w swoim czasie będzie chciał oddać legitymację PZPR, Puzyna po przyjacielsku mu zabroni: ktoś musi świecić partyjnymi oczami przed towarzyszami komunistami i bronić pisma politycznie. "Dialog" nadal jest wyczulony na puls czasu. Od dwóch lat w Polsce rządzi ekipa Edwarda Gierka obiecująca socjalistyczny raj i sporo ludzi stara się w to wierzyć, zresztą nie ma specjalnie wyboru. Póki co, Ernest Bryll, modny poeta tych lat, publikuje dramat poetycki "Życie - jawą", lekko szyderczy moralitet o brudach władzy. Willy Brand, kanclerz RFN, ogłasza odczyt pod znamiennym tytułem "Teatr jako sprawa polityczna", a "Dialog" to zdobywa, tłumaczy i drukuje. Puzyna, zaangażowany już wtedy mocno po stronie teatru alternatywnego, coraz częściej będzie włączał pismo w dyskusje o teatrze jako sposobie świadomego życia w opresyjnym społeczeństwie. Estetyczne pięknoduchostwo zostanie za progiem miesięcznika. W sukurs przychodzi Jerzy Grotowski, którego tekst "Co było", opublikowany w tym numerze, będzie jednym z licznych manifestów nowego teatru tamtych lat.

Numer 11-12, listopad-grudzień 1987. Skąd nagle numer podwójny na koniec roku? Zazwyczaj podwójne są numery wakacyjne. Redakcja nic o tym nie pisze, ale spróbujmy ujawnić pewną tajemnicę poliszynela tamtych czasów: miesięczniki, często wypychane na koniec długiego ogona produkcyjnego w drukarniach, miewały stałe opóźnienia w druku. Po drodze jeszcze trzeba było pokonać cenzurę, której ingerencje nierzadko rozwalały poszczególne numery i przychodziło rozpaczliwie lepić wszystko od nowa. Numer styczniowy ukazywał się w lutym albo marcu, wrześniowy najwcześniej w październiku i tak dalej. Kiedy opóźnienia stawały się paromiesięczne, redakcje decydowały się na nadgonienie terminów, łącząc dwa numery w jeden - jak choćby w omawianym przypadku. Mamy tu znów kilka niezłych nazwisk: Agnieszka Osiecka publikuje jedną ze swoich wcale licznych, jak się po latach okazało, sztuk - "Znajomi znajomych". Dziełko, upstrzone piosenkami, kariery nie zrobiło, ale teatralne teksty Osieckiej, zwłaszcza po sukcesie "Niech no tylko zakwitną jabłonie" i "Apetytu na czereśnie", zawsze były mile widziane przez teatry o skłonnościach muzycznych. Zaraz za "Znajomymi" Woody Allen. Wtedy, w 1987, znany był przede wszystkim jako filmowiec, a jego książki i sztuki teatralne dopiero zdobywały sobie - przynajmniej u nas - jaki taki rozgłos. "Bóg", tu drukowany - obok "Seksu nocy letniej" - okazał się największym scenicznym hitem Allena w Polsce. Miał premiery w Gdyni, Lublinie, Zakopanem, chyba gdzieś jeszcze, a w 2008 brawurowo wystawiła go Krystyna Janda w swojej Polonii. Znajdziemy i Thomasa Bernharda - miniaturową groteskę "Pożegnanie z Bochum - przyjazd do Wiednia". Mimo że "Dialog" wydrukował już wcześniej kilka jego sztuk, Bernhard nie był u nas jeszcze "tym wielkim Bernhardem"; do premiery Lupowego "Kalkewerku", od którego wszystko się zacznie, musi upłynąć jeszcze pięć lat. Ale Pożegnanie z Bochum - sam miód. Prawie wszystkim sztukom drukowanym w numerze towarzyszą osobne omówienia, rzecz do dzisiaj przez redakcję kultywowana. Mamy też trzy stałe felietony, które, ze zmiennymi nazwiskami autorów, będą odtąd jednym z żelaznych punktów programu pisma. Tu odnotujmy przede wszystkim Erwina Axera z jego "Kartką z pamiętnika". Po latach uzbiera z nich Axer kilka tomów pod wspólnym tytułem "Ćwiczenia z pamięci". Wychodzące na przestrzeni dwudziestolecia 1984 - 2004 będą należeć do rewelacji wydawniczych i czytelniczych. Felietony dłużej czy krócej pisywali w "Dialogu" także Jan Kott, Sławomir Mrożek, Zygmunt Hübner, Michał Radgowski, sama śmietanka. Dzisiaj ciągną ten wózek głównie Marek Beylin, Tadeusz Bradecki i za przeproszeniem niżej podpisany, do niedawna Piotr Gruszczyński. Powstało z nich parę książek, gdzie teatr nierzadko bywał tylko pretekstem. W końcu, jak mawiał autor "Hamleta", teatr to zaledwie mniejszy model świata.

Numer 5-6, maj-czerwiec 1996. Znów podwójny numer, ale, jak zeznałem wyżej, wyciągałem "Dialog" z półek na chybił trafił. Od siedmiu lat jesteśmy już w nowym ustroju. I od tych siedmiu lat redaktorem naczelnym nie jest już Puzyna, a Jacek Sieradzki, dotąd, tak zwany, młody kolega redakcyjny. Puzyna odszedł nagle, na zawał, z końcem sierpnia 1989. Legenda polskiej krytyki teatralnej i legenda "Dialogu", nieodżałowanej pamięci Ket.

Inna rzecz, że Puzynowy "Dialog" z lat osiemdziesiątych mało już przypominał bojowe pismo z dekady wcześniejszej, kiedy w Polsce i na świecie triumfy święciła teatralna alternatywa, zwana czasem teatrem otwartym, ostatnia miłość znakomitego krytyka-redaktora. Sieradzki odziedziczył pismo w niezwykłym skądinąd momencie - odzyskanej wolności politycznej. Ale i czasach niezłego zamętu, kiedy mało kto wiedział, w jaką stronę się obrócić i na co postawić. Nie dziwota, że i teatr pogubił się równie mocno. Heroiczny romantyzm poszedł do lamusa (odrodzi się dopiero niemal dwie dekady później), główny przeciwnik zabrał swoje ustrojowe zabawki i poszedł do siebie, publiczność rozpadła się na nieprzystające obozy. W dodatku ten numer "Dialogu", o którym teraz mowa, był jubileuszowy. Minęło mu równo 40 lat od debiutu. Ale tak jak przedtem "Dialog" nigdy nie roztkliwiał się nad sobą, tak i teraz poświęcił własnym urodzinom ledwo trzy filuterne mini felietoniki Krawczyka, Beylina i Gruszczyńskiego, pisane wyraźnie na zamówienie, żeby temat załatwić minimalnym kosztem. A w tłustym numerze eseistyka i gadana proza ciekawsze niż sztuki. Co jakoś symptomatyczne: jak wspomniałem, lata dziewięćdziesiąte to nie był dobry czas na teatr, widać, że i na dramat. Jeśli numer zaczyna się odgrzebaną po latach "sztuką kinematograficzną" Stefana Żeromskiego "Wieczna fala" A zaraz potem tylko trochę mniejsza staroć - monodram Lecha Emfazego Stefańskiego z Teatru na Tarczyńskiej, wystawiony tam w roku 1957 Współczesność reprezentują dwie młode autorki, Lidia Amejko i Ewa Lachnit, które z większym (Amejko) czy mniejszym (Lachnit) rozgłosem przemknęły przez polskie niebo teatralne przełomu wieków i zgasły gdzieś za horyzontem. Nazwiska twórców dwóch innych sztuk, Per Olofa Enquista i Ariela Dorfmana, są bardziej znane, ale i oni, jak się wtedy pojawili, tak niebawem znikli. Wspomniałem o eseistyce - na pierwszy plan wybija się blok materiałów wokół Mrożka: wybór listów Mrożek - Tarn (za kilkanaście lat ukaże się całość tej korespondencji), esej Małgorzaty Szpakowskiej o Mrożku opisanym przez Błońskiego, wreszcie meksykańska rozmowa Mrożka z Józefem Opalskim, jeszcze wtedy pozostającymi w przyjaznej zażyłości. Świetny szkic Wandy Zwinogrodzkiej o "Popiele i diamencie" (tu też motywy Mrożkowe) idzie o lepsze z dwugłosem Grzegorz Niziołek-Renata Derejczyk o teatrze Lupy, wielkim już wtedy nazwisku po "Kalkwerku" i "Marzycielach". Kott przysłał z Los Angeles swój przekład ślicznego wiersza Eluarda. Niby chyłkiem, ale wcale porządnie uczcił "Dialog" swoją czterdziestkę.

Numer 11, listopad 2008. Rewolucja w layoucie. Dokonała się już wcześniej, w listopadzie 2003, ale ten numer jest także dobrym przykładem. Tytuł pisma wyraźnie się zmniejszył i uciekł w górę na lewo, tam gdzie przedtem widniał kolejna cyfra numeru miesięcznika i data publikacji; te przeszły na prawą stronę. Kolor zajmuje już tylko 3/4 strony od góry; dołem, na białym pasku, wybite są trzy nazwiska autorów. Innowacja ta przetrwa osiem lat, do kwietnia 2011. Radykalnej zmianie uległa konstrukcja wnętrza. Dotąd było prosto: najpierw sztuki, potem blok eseistyczny, formy mniejsze, bieżąca kronika, felietony, korespondencja. Teraz wszystko pomieszane, choć uporządkowane. Materiały grupują się wedle tematów pod wspólnym tytułem-hasłem, stąd sztuki, komentarze czy felietony znajdziemy rozrzucone po numerze. Tylko żywiołki pomniejszego płazu niezmienne na końcu. Doszedł sympatryczny dział "Z afisza", rodzaj kroniki premier ostatniego miesiąca. I jeszcze: na okładkach pojawiły się każdorazowo inne dekoracje: rysunki, kolaże, zdjęcia, głównie w postaci znaków plastycznych. W tym akurat numerze mamy parę pantofli z ostrogami. Objaw nerwicy handlowej? Próba konkurowania z wirującym kalejdoskopem okładek innych pism? Cicho myślę, że te sztuczki i tak na nic. Sprzedaży nie zwiększą, atrakcyjnością nie przebiją, a tylko dołączą do chóru. A przecież czysta, elegancka i prosta okładka dawnego "Dialogu" znacznie bardziej rzucałaby się w oczy na tamtym rozdokazywanym tle A w numerze? Widać wyraźnie, że od pewnego czasu treści dobierane są według konkretnego głównego klucza tematycznego bądź problemowego. Ten akurat numer ma dominantę chorwacką. Dwie sztuki z tamtego terenu autorów całkowicie nieznanych (u nas), omówienia, rozmowy o współczesnej scenie chorwackiej. Dla równowagi blok poświęcony lżejszej muzie - farsie i kabaretowi. Farsę reprezentuje utwór Dominika W. Rettingera "Psychoterapolityka", przy którym Kiepscy wydają się ostoją powagi i dowcipu klasy co najmniej Monty Pythona. Działkę kabaretową obsługuje recenzja Justyny Jaworskiej z książki "Salon Niezależnych. Dzieje pewnego kabaretu", której autora nie ujawnię z przyczyn etycznych. Felietony, co już wyżej wspomniałem, biegają po całym numerze i raczej nie jest przypadkiem, że znajdują się w tych a nie innych miejscach. Ta dbałość o kompozycję numerów niewątpliwie wyróżnia obecny "Dialog" w porównaniu z dawnym, choć wciąż mam kłopot z przyzwyczajeniem się do nowego ładu tekstów. Z nałogami trudno walczyć.

I na koniec numer jak dotąd ostatni, kwietniowy z tego roku. Jego bohaterką jest reżyserka i pedagożka teatru (cóż za termin) Justyna Sobczyk, laureatka przyznanej po raz drugi Nagrody "Kamyk Puzyny". Rozmowy z nią, o niej, prezentacja jej dorobku, dużo zdjęć. Nagroda ma wyraźny charakter, jest przyznawana ludziom bądź instytucjom (w ubiegłym roku laureatem została warszawska Komuna//Warszawa) nastawionym na silne związki teatru z tak zwanym życiem, dziedzictwo po Puzynie. Pani Sobczyk jest szefową Teatru 21, w którym grają niepełnosprawni, zajmuje się też akcjami performatywnymi. Z okazji tych nagród "Dialog" przedrukowuje jeden z dawnych szkiców Puzynowych, co jest zabiegiem ze wszech miar pouczającym, bo jak wiadomo na tekstach autora "Burzliwej pogody" można się nauczyć więcej niż na lekturze 90% dzieł teatralnych innych autorów. Skoro teatr ma być blisko życia, redaktorstwo opublikowało również bloczek utworów wokół "młodych, zdrowych mężczyzn" - głównie na przykładzie kibiców piłkarskich. Zamieszczono sztukę Magdaleny Drab "Dzielni chłopcy" tudzież energetyczny szkic Kornelii Sobczak "Widma i ciała", który świetnie się czyta, chyba że trafia się na takie na przykład zdania: "Czasem jednak za prokrastynację pisania spotyka nas kara w postaci bolesnego zderzenia z Twardym Męskim Podmiotem, które być może jednak uda się subwersywnie przekuć w puentę". Myślę, że kara w postaci zderzenia jest zasłużona. Inna rzecz, że ostatnimi laty "Dialog" coraz częściej publikuje teksty złożone z takich i podobnych zdań, co może wprawdzie znaczyć, że kultura intelektualna się ogólnie podnosi, ale - jak mawiał Tewje Mleczarz - z drugiej strony... Jeszcze słówko o tak zwanej szacie graficznej, bo ta znów inna. Od kwietnia 2011 przywrócono, słusznie, dawny format okładkowemu tytułowi pisma, pozostawiając go u góry strony. Pozbyto się też (słusznie) ilustracyjek na rzecz czystego liternictwa, wybijając temat numeru pośrodku okładki i nazwiska wybranych autorów u dołu po prawej.

I to właściwie koniec tej lekko chaotycznej, a przy tym jawnie wybiórczej wędrówki po sześćdziesięciu latach "Dialogu". Pisma, bez którego oczywiście nader łatwo wyobrazić sobie przeszłe, obecne i przyszłe życie. Chyba, że odziedziczyło się po ciotce kilka metrów roczników. Albo ma się w sobie ciekawość tego, co wokół teatru, przy teatrze, obok teatru, a także w samym jego środku. Może już niedługo wszystko i tak nam zniknie w Internecie. Jeśli i "Dialog" to czeka, jestem gotów wskoczyć tam za nim.

Ad multos annos, mój "Dialogu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji