Artykuły

Kłopoty z Szewcami

Gramy wreszcie "Szewców". Już trzy zawodowe teatry dramatyczne mają w repertuarze tę - jak przez wiele lat cichego czytania "Szewców" mówiliśmy i pisaliśmy przy lada okazji - najlepszą sztukę Witka­cego. To już nie przedstawienia studenckie, to już nie owe enigmatyczne "fragmenty", już nie teksty czytane przy stoliku. Premie­ry co się zowie, głośne, bez jakichś wstydli­wych przemilczeń, w przyzwoitych teatrach, z prasą, wywiadami, radiem, telewizją, oficjal­nymi gośćmi, młodzieżą. W Kaliszu "Szewcy" Macieja Prusa otwierali 2 maja Kaliskie Spotkania Teatralne. W Krakowie "Szewcy" Jerzego Jarockiego, na scenie przy ulicy Bo­haterów Stalingradu, są jednym z pięciu gwoździ repertuarowych Starego Teatru. W niecałe sześćdziesiąt dni po premierze ka­liskiej powtórzył Maciej Prus swoją insceni­zację w stolicy, w "Ateneum" na Powiślu.

To na początek wystarczyło. Poczucie, że Witkacy wreszcie zwyciężył, duma i radość z powodu tak triumfalnej rehabilitacji rozpie­rała czynnych i biernych witkacologów. W październiku 1957 roku ta sama sztuka spad­ła z afisza Teatru "Wybrzeże" w dniu pre­miery. Od tego czasu żyliśmy karmiąc się le­gendą. Piękną i pełną obiecujących przypusz­czeń. Co by było, gdyby na sceny zawodowe weszli również "Szewcy"... Jakże inaczej poto­czyłyby się losy Witkacego teatralnego w ciągu owego czternastolecia, gdyby styl Witkacowski był modelowany przez inscenizacje "Szewców"... O ile bogatszy byłby kanon dra­matu narodowego gdyby po "Odprawie pos­łów greckich", po rekonstrukcjach staropol­skich, po "Cydzie" Morsztynowstrtm, Bogusławskim, po "Dziadach", po Słowackim, po "Nie-Boskiej", po Norwidzie, po Wyspiań­skim a przed Gombrowiczem umieścić w nim ostatnie dzieło dramatyczne Witkacego... "Wesele", "Szewcy", "Ślub", "Tango": dopiero z tej perspektywy widać polski dramat dwudzie­stowieczny w całej jego okazałości, dziwności i blasku...

No i mamy "Szewców" na scenie. Dług zo­stał spłacony, dziura załatana, sumienie uspo­kojone. Lepiej późno niż wcale. Tyle że to, na co wszyscy pełni nadziei czekaliśmy, nie stało się. Wieszcz się nie narodził. Rzeczy­wistość teatralna nie dorównała legendzie na­rodowej. Ładne to, inteligentne, ciekawe - ale rangi "Wesela" nie osiąga. Zabawne, żywe, złośliwe - ale dramatem narodowym się nie stało. Co u licha z tymi "Szewcami"? Grać ich nie potrafimy? Serce do nich straciliśmy? Zapał i ochota nam odeszły?

Właśnie. Kiedy marzenie stało się faktem, okazało się, że coś tu nie tak z tym wiel­kim Witkacym, którego obraz idealny hodo­waliśmy w wyobraźni przez cały okres re­pertuarowej nieobecności tej sztuki na sce­nie. Coś tu nie tak z pasowanymi na arcydramat "Szewcami", którzy mieli ukoronować, teraz dopiero, po wojnie i po wyzwoleniu urzeczywistnioną, wielką - i zasłużoną prze­cież - karierę teatralną tego pisarza. Dla­czego "Szewcy" byli wielcy i żywi, dopóki drzwi teatru były przed nimi zamknięte, dla­czego nagle spowszednieli, skurczyli się, utra­cili cały swój gromadzony latami dynamit, gdy sztuka weszła na scenę? W lepszej, dosadniejszej i pełniejszej realizacji - zarów­no, gdy "Szewców" robił w Kaliszu i Warszawie Prus, jak i wtedy, gdy w Krakowie po­kazał ich Jarocki - niż przed laty, w stu­denckim "Kalamburze"? Czyżby czasy aż tak bardzo się zmieniły? A może...

A może - to nam najtrudniej przechodzi przez usta - a możeśmy źle sobie tych "Szewców" wymyślili? Jako summę całego Witkacego, jako testament historiozoficzny tragicznego artysty-wizjonera, jako przepo­wiednię historii i jako rzecz o nas samych, przed wielką przemianą i po spełnieniu pierwszych nadziei? Leżał ten tekst przez lat bez mała czterdzieści, najpierw w ogóle nie­znany, potem od 1948 roku jedynie czytany z cienkiej książeczki krakowskiego "Czytel­nika". Przetoczyła się w tym czasie przez świat historia, chwilami dramatycznie wznios­ła, chwilami jakby natchniona obrazami bez­sensu rodem właśnie z Witkacego. Leżał tekst niegrany i puchł od wpisywanych weń przez potomnych doświadczeń pokoleń następnych, które same nic o sobie w teatrze powiedzieć nie potrafiły. Puchł i ogromniał ponad mia­rę własną, utwierdzając nas w mniemaniu o jego przylegalności do czasów współczes­nych tym niefortunnym faktem, że ciągle cza­sy nie były po temu, aby mógł być grany. Owoc zakazany nabierał smaku coraz inten­sywniejszego, coraz bogatszego. Wyobrażany smak owocu zakazanego - znamy to prze­cież, gdy z lektury tylko poznawaliśmy przez lat kilka "Kordiana", "Wesele" i "Noc listopado­wą", "Dwa teatry" i "Nie-Boską" - zdaje się kryć setki niespodzianek i kuszących obiet­nic. Jak przykre bywają rozczarowania, gdy rzecz wraca do wymiarów zwykłej codzien­ności. Gdy "Szewcy" są już tylko jedną z wie­lu sztuk Witkacego. Kończy się wtedy okres szeptów tajemniczych, zaczyna się kłopot znacznie bardziej przyziemny: kłopot realiza­tora teatralnego, który jako pierwszy stawi czoła wzburzonej rzeszy wiernych. Powiedzą: tylko to śmiał zauważyć w "Szewcach" - ka­baretową parabolę, która może znaczyć nic albo wszystko, kilka budzących chichot aluzyjek, przedrzeźnianie dwudziestolecia między­wojennego, zabawę z językiem i wreszcie apoteozę kobiety fatalnej, małpy bredzącej o czasach nadciągającego matriarchatu ultrahiperkonstrukcji ?

Prus jako autor kaliskiej prapremiery wierzył jeszcze chwilami, że jest coś wiesz­czego w "Szewcach". Że ze sceny padną słowa znaczące, że tekst - przy odrobinie wyobraź­ni, którą teatr ma ledwie inspirować - sam ułoży się w przeniknięte jasną myślą obra­zy sceniczne. Jarocki - to również jest tyl­ko zgadywaniem - złudzeń tych już nie miał, w swoich "Szewcach" bawi nas i fascynu­je już tylko teatrem Witkacowskim, kabare­tową zabawą z głębszymi zapewne, ale wca­le nie koniecznymi podtekstami, rozszyfrowa­niem nie proroctw Witkacego, ale jego - zwyczajnie - sztuki dramatycznej. "Szewcy", zdaje się mówić, są sztuką do grania, a nie objawianiem prawo wielkich. Ale oba burząc legendę (czy mogli jej nie burzyć skoro taka jest miara "Szewców"?) ostatniej sztuki Witkacego, powiedzieli coś bardzo istotnego o teatrze tego autora. "Szew­cy" mogą być nie największym dziełem Wit­kacego, ale przecież są - po doświadcze­niach trzeci ostatnich premier widać to w sposób bardzo dosadny - kluczem do jego teatru, wyzwolonego chyba już ostatecznie z szaleństw absurdalizujących dopowiadaczy Czystej Formy. Wygląda na to, ze owe kło­poty z "Szewcami", którzy wrócili dziś na sce­nę i wrócili do właściwych wymiarów, mogą być wcale pouczające. Grając "szewców" nie można się już tylko ekscytować niecodzienną formą teatralną, pomysłami kostiumowo-dekoracyjnymi, duchami pijącymi her­batę i trupami wygłaszającymi dźwięcznym głosem wielominutowe monologi. Tu teatr ro­dzi się i żyje w planie treści. Słowo, gest, sytuacja są i muszą być elementami znaczą­cymi. Po to, aby z tego coś sensownego wy­nikało, trzeba odrobinę pomyśleć. Okaże się może że Witkacego warto uważnie czytać, w tekście - jakże przecież rozumnym - a nie tylko w znakach teatralnych czy legendzie szukając czegoś istotnego. Jak u Czechowa, Moliera, Zapolskiej? No - prawie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji