Artykuły

Zachować miarkę

"Miarka za miarkę" Williama Shakespeare'a w reż. Oskarasa Koršunovasa w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Renata Lipińska-Kondratowicz w Tygodniku Ciechanowskim.

Chwalę się tym, bo teraz jako emerytka bywam rzadko. Nie należę do ludzi, którzy ronią nostalgiczne łzy za czasem minionym, ale parę rzeczy mi się w nim podobało: tanie książki, kino, teatr... Potrafiłam jako studentka specjalnie jechać do Warszawy, aby obejrzeć Łomnickiego w "Królu Ubu" czy Hanuszkiewicza w "Zbrodni i karze". Później, gdy kontynuowałam studia w Warszawie, widocznie nie stanowiło to większego problemu finansowego, aby bywać w teatrach nawet dwa razy w tygodniu. Na teatralne wyjścia miałam wtedy gotową kreację, czyli czarną sukienkę z białym koronkowym kołnierzem. W codziennym sweterku czułabym się źle, bo każde takie wyjście było świętem.

Tak więc ubrana i teraz odświętnie, ponieważ zafundowano mi bilet, udałam się do Teatru Dramatycznego, który wbił się w moją pamięć świetnymi rolami Świderskiego czy Zapasiewicza. Na pierwszy rzut oka niby wszystko tak samo: ta sama kawiarnia w holu z socrealistycznym wystrojem, ta sama widownia, ten sam gwar głosów, gdy zmierzałam do swojego fotela... Jednak Szekspir zupełnie nie do poznania. Litewski reżyser Oskaras Korśunovas, podobno nagradzany w licznych miejscach, postanowił bowiem sztukę "Miarka za miarkę" uwspółcześnić, czyli nam przybliżyć.

No i przybliżał, uciekając się do stroboskopowych świateł, pantomimy pełnej niby to alegorii oraz odzierając aktorów z historycznych kostiumów. Główna persona dramatu, czyli książę Vincentio, odziany w szary garnitur wydawał się jeszcze bardziej szary i nijaki, podobnie jak i reszta. Na głuchotę jeszcze nie cierpię, ale minęły dawno czasy, gdy nawet szept dobiegający ze sceny słyszalny był w ostatnim rzędzie. Teraz, jak zdążyłam zauważyć, aktorzy albo krzyczą ile pary w płucach, albo wcale ich nie słychać. Przyzwyczajeni do gry w telewizyjnych serialach lub reklamówkach, gdzie kamera rejestruje najmniejsze drgnienie powieki, zatracili umiejętność gry teatralnej, a ich ekspresja uwydatnia się głównie w skakaniu po pulpitach.

Szekspira moim zdaniem uwspółcześniać nie trzeba, bo jego dramaty czy komedie zawierają prawdy i problemy uniwersalne, stare jak świat i nawet najbardziej tępa młodzież, która przyjdzie na spektakl, jest w stanie je zrozumieć. Nie zrozumie jednak, na czym polegał teatr w epoce elżbietańskiej.

A w "Miarce za miarkę" mamy problem władzy i moralności. Książę Vincentio, zaniepokojony moralnym upadkiem swoich poddanych, obmyśla przewrotną intrygę: ogłasza wszem i wobec, że udaje się w podróż, a władzę pozostawia w rękach namiestnika Angela. Tymczasem Vincentio przywdziewa szaty mnicha i incognito obserwuje rozwój wypadków. Pod rządami świątobliwego Angelo więzienia zapełniają się skazanymi. Jednym z nich jest Claudio oczekujący wyroku śmierci za spłodzenie nieślubnego dziecka.

I nic to, że namiestnik popełnia podobny, a nawet jeszcze gorszy występek - ze spokojem nakazuje wykonać wyrok śmierci. Na scenie mamy jednak do czynienia z tragikomedią. Wraca książę i sytuacja do normalności. Szekspir pokazał nam jednak demoralizujący wpływ władzy i etyczną hipokryzję. Niektórzy, oczywiście, mogą sobie podkładać pod postać księcia np. Donalda Tuska, a pod postać Angelo np. takiego ministra Ziobrę... Jednak takie zabiegi uznałabym za zbyt prostackie.

Życie w Polsce jest bardziej skomplikowane niż najlepsze dramaty Szekspira...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji