Artykuły

Dzika Kaczka po latach

Idąc w Krakowie do Teatru Poezji na przedstawienie "Dzikiej kaczki", nie przesta­wałem zadawać sobie pytania, czy nie po niewczasie odkopujemy dziś tę sztukę, przez tyle lat skazywaną na zapomnienie?

Bynajmniej nie bezpodstawne to były oba­wy. Po pierwsze, do "wyjątkowych wyjąt­ków" należą dzieła, które i po latach po­trafią zachowywać świeżość (najczęściej: względną), a po wtóre, nie można nie pa­miętać, że Ibsen niemal że każde swoje dzie­ło wiązał z jakimś bieżącym problema­tem, a co bieży, to po jakimś czasie... znika. "Nora" doczekała się czasów, kiedy część pu­bliczności nie po jej stronie staje lecz po stronie jej "tyrana" Helmera; nie bez słusz­ności zauważono, że salwarsan wielu pacjen­tom pomógł, ale zaszkodził "Upiorom", bo bolesny los bohatera, jako ofiary nieuleczal­nego cierpienia, nie jest już tak nieodmien­ny przy dzisiejszym postępie medycyny. Czy zachodzi coś podobnego z "Dziką kaczką"? Nie zapominajmy, że utwór silnie się wiąże z za­sadniczymi hasłami epoki, która już minęła, z hasłami epoki pozytywizmu, z hasłami: w nauce nic poza faktem, w moralności nic poza prawdą; - pozytywizm dziś dla nas to już tylko temat badania historycznego, - nie byłoby nic dziwnego gdyby "Dzika kacz­ka" podzieliła z nim jego los. Czy więc "Dzika kaczka" ma szansę interesować dzisiejszego widza? Nim na te pytania odpowiemy mu­simy się przed tym rozpatrzyć choćby nie­zbyt sumarycznie w treści i sensie utworu.

O czym nas powiadamia "Dzika kaczka"?

Małżeństwo niejakich Hialmara i Giny Ekdalów kilkanaście lat przeżyło w zgodzie i we względnej - z atelier fotograficznego dochodach - pogodzie bytu, ze swoim "pro­mieniem słonecznym" w postaci uroczej czternastoletniej córeczki, Jadwini. Niewąt­pliwie i nadal w takim samym szarym szczę­ściu popłynęłoby im istnienie, gdyby nie zja­wienie się przyjaciela Hialmarowego, nie­jakiego Gregora Werle. Gregor ów dowia­duje się, że przed wyjściem za Hialmara Gina była czyjąś kochanką i że Jadwinia jest owocem tego występnego związku. W imię jak najlepszych intencji Gregor po­wiadamia Hialmara o tym wszystkim. Hialmar nie tyle z żywiołowego popędu ile dla zadośćuczynienia "zasadom" zamierza porzu­cić żonę i brutalnie odtrąca od siebie "pod­rzuconą mu córkę". - Nieszczęsna Jadwi­nia odbiera sobie życie.

Oto historia, którą Ibsen ofiarowuje nam niejako... na odczepne. Tak jest, na odczepne, bo to, cośmy powyżej streszczali, to tyl­ko cząstka wrażenia jakie odbierać mamy ze słuchania sztuki. Nie mówiąc już o po­stępku Gregora i motywach tego postępku, zagadnienia, które się doczekało całej lite­ratury, - stwierdzić należy, że nie linia akcji lecz "dodatki" do niej złożyły się na kościec poetycki dzieła. Czy to w postaci metafory, czy w trybie dosłownym - ileż pobocznych wątków wrasta w organizm "Dzi­kiej kaczki"! Choćby ta - zarówno auten­tyczna jak i symboliczna - dzika kaczka, tkwiąca za sceną, a nieustannie wdra­żająca się w przebieg wydarzeń. Zraniono ją w skrzydło, gdy na nią polowano na morzu, na wolnych przestworach. Cho­wa się na ciemnym strychu u Hialmarostwa Ekdalów, stała się ukochaniem Jadwini, obrosła tłuszczem od zasiedziałości, przemawia do nas coraz to innym znacze­niem, rysuje się coraz to inną aluzją, - co­raz to inne zdarzenie czyni ją swoją ale­gorią, coraz to ktoś inny z bohaterów upodobnia się do niej, czy do jej losów. - Tylko przenośnia w stosunku do figur w sztuce działających, a jednak, gdyby zapy­tać, kto tu w sztuce postacią najważniej­szą, - nie wiele pomyli się ten, kto odpo­wie: "ona, ta przenośnia!" Nie tylko symbo­lizuje tu ona sytuacje i bohaterów, ale po­nadto dramatyzuje dzieło. Z miłości bowiem dla niej, dla dzikiej kaczki Jadwinia odbiera sobie przecie życie.

Oto jeden z tych przejmujących "dodat­ków do akcji".

Od dawna wiadomo: nie dosłucha się ca­łego Ibsena, kto w jego sztukach uwagą swoją podąża tylko za biegiem wydarzeń i spiętrzaniem konfliktów. Porówni z tymi elementami kompozycji przemawiać do nas powinny szczegóły odśrodkowe, że je tak nazwiemy, - momenty treści, które utwór przerzucają w dalsze horyzonty, które go napełniają poezją, lub które mu gwaran­tują oryginalność artystyczną. - Ot, choćby ta najobszerniejsza choć nie najważniejsza w sztuce rola: Hialmar Ekdal. Krewniak duchowy Peer Gynta. Uroczy nieroba i kla­syczny przeciętniak, żyjący przekonaniem, że los go stworzył do spełnienia wielkich czynów, słabizna duchowa rwąca się do heroicznych gestów, pasożyt przybierający pozy rozkazodawcy - jedna z najkapitalniejszych figur komediowych w europejskim repertuarze - a dla "Dzikiej kaczki" tym znamienna, że Hialmarowi to, tej stupro­centowo komediowej figurze narzuca autor los i ciężar dramatu - i jakże mistrzowsko spaja ze sobą te dwie kontrastowe sub­stancje!

A Jadwinia Ekdal! Może z powodu, że rysów psychicznych dostarczyła tej Jadwini ukochana siostra Ibsena - córka Ekdalów jest niewątpliwie najrzewniejszą postacią, jaka się zrodziła w uczuciach twórczych autora "Nory" - i trzeba zaprawdę siłą woli nad sobą pracować, by nie zbuntować się przeciwko autorowi, gdy w finale sztuki to urzekające dziecko czyni dobrowolną Ifigenią.

A stary Werle? Grzegorz, jego syn mówi mu: "Kiedy spojrzę wstecz na całe twoje życie, wszędzie widzę pogruchotane egzy­stencje ludzkie". Pogruchotane przez niego, przez starego Werlego, możnego przemy­słowca, jednostkę niewątpliwie szanowaną w swojej "sferze", obywatela zaprzyjaźnio­nego z najpierwszymi w kraju osobistościa­mi. Erotoman. W dramacie innego autora nie byłoby to może obwinieniem druzgocą­cym, ale w dziele Ibsena połączyć się mu­siało z cichą zbrodnią: z doprowadzeniem - jak się domyślać można - do obłędu nie­boszczki żony. Zdruzgotał życie żonie, zdruz­gotał życie staremu Ekdalowi, ojcu Hialma­ra. Przed laty wspólnie ze starym Ekdalem nabył Werle na wyrąb jakieś leśne obszary. Dzika kaczka nie precyzuje szczegółów, ale wnosić można, że eksporucznik Ekdal zaj­mował się tylko polowaniem na niedźwie­dzie, a Werle za jego plecami uprawiał transakcje, którymi się wreszcie zajął pro­kurator. Obu ich oskarżono. Werlego unie­winniono, pogromcę niedźwiedzi skazano na karę więzienia. Wystarczy zestawić sobie ich obu, jakich ich poznajemy w sztuce: obrotnego, na cztery nogi kutego Werlego i tego dziś zdziecinniałego, przed laty nie­wątpliwie naiwnego porucznika Ekdala, by przyjść do przekonania, że kto wie, czy wy­rok nie powinien był brzmieć wprost od­wrotnie. Niewątpliwie, że ową spółkę leśną owca zawierała z wilkiem; wilk umiał się zabezpieczyć zapewne już w kontrakcie.

Ale co w tym wszystkim godne jest uwa­gi? To, że Ibsen wcale nie stara się przed­stawiać starego Werlego jako potwora. Gi­nę, późniejszą Hialmarową Ekdalową, uczy­nił swoją kochanką a owdowiawszy, więc mając sposobność ją poślubić, nie uczynił tego? Imieniem całej "użytkowej moralno­ści" swojego środowiska na pewno by nam wyjaśnił: "Gdyby w naszych społeczeń­stwach każdy romans miał się kończyć mał­żeństwem, to filie urzędu stanu cywilnego trzeba by porozmieszczać na wszystkich skrzyżowaniach ulic". Poznajemy Ginę, - ani chwili nie mamy wątpliwości, że żeniąc się z nią, Werle popełniałby mezalians, a me­zalians w jego sferze to nie tylko głupstwo (co by go już dyskredytowało), ale i obraza obyczaju. W r. 1884 nikt z tego powodu ka­mienia z bruku na Werlego nie wyrywał. Swoją metresę naraił Hialmarowi? Zaape­lujmy znów do wyobrażeń ówczesnej epoki i warstwy socjalnej, której stary Werle jest wyrazicielem. Dla tej warstwy potenta­tów finansowych czymże jest jakiś tam drobny rzemieślnik fotograf? W tej war­stwie ani się podejrzewa, by taki Hialmar mógł mieć np. godność czy miłość własną. Jeśli zaś idzie konkretnie o Ginę, to sumie­niu Werlego sprzyja okoliczność, że dziew­czyna zakochała się w Hialmarze a Hial­mar w niej. Postać Werlego dookoła więc obstawiona jest wyjaśnieniami socjalnymi, obyczajowymi, historycznymi. I nie tylko tymi okolicznościami. Baczniejsze wczytanie się w tekst roztwiera przed nami ostateczną intencję Ibsena: rekinem w tej sztuce jest nie tyle sam Werle, jego osobowość, ile je­go pieniądz, jego zależność moralna od własnego bogactwa. Popełnia łajdactwa i podłostki bo stać go na to. Gdyby był niezamożny, to w sprawie o nadużycia przy wyrębie lasów nie uniknąłby zapewne losu starego Ekdala, ale odcierpiawszy karę, nie przestałby być człowiekiem; - majątek po­zwolił mu znaleźć najlepszego adwokata i urobić "wpływy", które na uniewinniający wyrok pośrednio działały. Posiadanie, ma­jątek wspomagały go w tym decydująco, jak wspomagały go we wszelkich innych ma­tactwach. One go ośmielały, one mu pod­szeptywały: "wszystko ci wolno, bo za wszystko zapłacisz!" Pieniądz jest jego uła­twieniem życia i jego przekleństwem, jego dobroczyńcą i jego Mefistofelesem.

Podziwiać należy kunszt z jakim Ibsen opatrzywszy Werlego wszelkimi możliwymi wytłumaczeniami, ani na chwilę nie usprawiedliwia go. Rozumujemy nad nim jako nad produktem swoich czasów, ustroju i wyobrażeń, ale nie zmniejsza to naszego przeciw niemu odporu moralnego. Pozostaje nam krzywdzicielem i niszczyciel­ską siłą.

Warto też może zauważyć, że czego się tknąć w zawiłym splocie "Dzikiej kaczki", wszędzie, w każdym bolesnym szczególe na­trafia się na Werlego i na jego pieniądze jako na praprzyczynę. Jego namiętności, je­go występki, jego ponura przemożność i je­go bogactwa nurtują w sztuce jak nieule­czalna choroba nurtuje w organizmie ludz­kim. Każdy inny majster dramatopisarz - Werlego by uczynił główną postacią sztuki. Jednym z sekretów "metody ibsenicznej" jest, że spiritus movens dramatu często ucieleśnia się w postać poboczną, mało sobą zaprzątającą słuchacza, a czasem nie ma go nawet wśród osób działających jak nie ma np. w "Upiorach" szambelana Alvinga. Minimalnie Werlego mamy na scenie, a bez ustanku nas sobą niepokoi. Z tym niepoko­jem też się musi zżyć widz dzisiejszy, od­wykły w teatrze od dodatkowych, wtórnych prac odbiorczych.

Idąc w Krakowie oglądać tę z letargu obudzoną "Dziką kaczkę", - o co najbardziej się bałem? O ten charakterystyczny dla Ibsena nurt poezji, o tę warstwę pośrednią między jego realistyką, a jego metaforą (tu w "Dzikiej kaczce" właśnie... dzika kaczka jest tą metaforą). Bałem się o te w akcji miejsca, gdzie popod demonstrowanymi zda­rzeniami płynie "podziemny" ich sens, - gdzie to, co się dzieje na scenie, to tylko jakby okienko, przez które można widzieć jakże dalekie horyzonty! - W "Dzikiej kaczce" tym okienkiem to przede wszystkim historia starego Ekdala.

Niegdyś - i zapewne z upodobania - wo­jak, oficer, później przedsiębiorca leśny; niewątpliwie lasy, górska nieprzebyta pu­szcza pociągnęły go ku temu przedsiębior­stwu, pociągnęły jego pierwotną nieukróconą naturę, naturę żądnego niebezpieczeństw Wikinga. Knieje, gdzie nie zabraknie groźne­go zwierza były dlań tym, czym dla poety są obszary marzenia. Nieodrodny potomek skalistych Skandynawów wyżywał na wol­ności swoją potrzebę mężnego czynu. I oto na takiego człowieka spada kara wię­zienia. Niemal że wszystko jedno czy kara zasłużona, czy nie. Najprawdopodobniej ka­ra za lekkomyślność i niedbalstwa. Splamio­ny honor oficerski, złamane życie. Z więzie­nia wychodzi z nadszarpanymi władzami umysłowymi, zdziecinniały. Odpadły zeń wszystkie porywy życiowe, została tylko żył­ka myśliwska. Nie ma już lasów, nie ma bezmiernych przestrzeni, zadowalać się musi groteskowym polowaniem na króliki, hodo­wane na strychu. I to go przyprawia o szczęście. Jego, dawnego pogromcę nie­dźwiedzi! Pomysł ten stwarza niebywałą, na poły fantastyczną jednostkę ludzką, a rów­nocześnie wprowadza nas w jakieś uogól­nienie poetyckie. Jakaś tragiczna humoreska o człowieku jako igraszce losów, jakaś saga o zdruzgotanym olbrzymie, jakaś bolesna zaduma nad dramatem zredukowanych na­dziei, poranionych możliwości życia. Gdy ten wątek sztuki zagra nam teatr należycie, już on sam jeden zdolen jest wypełnić nas sobą.

A teraz zastanówmy się: z kompozycyjnego punktu widzenia stary Ekdal jest fi­gurą jeszcze mniej ważną od Werlego. Ani jeden moment odbywającej się akcji nie powstaje z powodu jego obecności wśród osób dramatu. Ma pewne dla akcji znacze­nie jego przeszłość, jego więzienie itd., ale o nich dowiadujemy się przecie od innych nie od niego. Jest on jeszcze bardziej, ani­żeli Werle, figurą marginesową - i oto z tego arcyepizodu, z tego dodatku do spisu osób, czyni Ibsen postać niewątpliwie naj­oryginalniejszą w "Dzikiej Kaczce", a jedną z najoryginalniejszych w swojej twórczości. To znowu jeden z tych dojmujących spo­sobów ibsenowskiej twórczości.

Nie pamiętam w upewniony sposób, który to był z naszych dramatopisarzów, ale bo­daj że Rittner, gdy się rozmawiało o posta­ci starego Ekdala w "Dzikiej kaczce", powie­dział: "Stary Ekdal potrzebny był Ibseno­wi, by poza Jadwinią ktoś inny jeszcze cho­dził po strychu przy mieszkaniu Hialmarów". To nie było bon mot literackie, nie był to też paradoks. Wypowiadający to zdanie chciał zwrócić uwagę na sugestywną rolę, jaką w sztuce gra strych, gdzie się mieści wyroczna dzika kaczka, - strych, raj dziecinnych uszczęśliwień Jadwini i świadek jej bohaterskiej śmierci... Zda­nie owo wypowiedział dramatopisarz prak­tyk scenicznej mechaniki dramatów, świa­domy tego stanu rzeczy, że skoro ów strych tak ważne spełnia zadanie w sztuce, to mu­si go "nagrać" jakimiś sposobami, musi go raz po raz przypominać wrażeniu słuchacza. Stary Ekdal staje się więc jed­nym z tych sposobów, jedną z tych "nagrywających" sprężyn. - Co w tym jed­nak najważniejsze? Najważniejsze i najbar­dziej "ibseniczne"? Oto ten przedziwny dech poetycki, który nawet użytkową kompozy­cyjną sprężynę potrafi przeistoczyć w czło­wieka. W człowieka, który ze sobą przy­nosi tyle swojego własnego, jakże nieba­nalnego świata.

Przed 50, przed 60 laty sale teatralne wy­pełniały się ludźmi wychowanymi na Ibse­nie, w lot się chwytało jego odrębności ar­tystyczne i zachłystywało się nimi, krok w krok szło się za wszystkimi poskrywanymi intuicjami sztuki, miało się smak in­telektualny niemal że ad hoc dostosowany do Ibsena. Czy wolno nam tej samej czuj­ności, tego samego nastawienia wymagać od trzeciego po tamtych czasach pokolenia? Najnormalniejszym zjawiskiem byłby u dzi­siejszego słuchacza chłód wobec tego wszyst­kiego, co tu w skrócie nazwiemy ibsenizmem, a co było przecie zarówno znamieniem jak i produktem swojej epoki. A jednak...

Okazało się niezbicie, że Ibsen przerósł swoją epokę; panował nad swoimi czasami, starczyło go i na czasy dzisiejsze. Jakże dziś "Dzikiej kaczki" słucha sala w krakowskim Teatrze Poezji! Do wrażliwości widza do­chodziły nie tylko dobitne intencje, ale i niektóre szepty jego zamysłów, owe zwiewne akcenty tak charakterystyczne dla prekursora sztuki symbolistycznej, a więc sztuki dziś już obojętnej widzowi. Toteż nie przejmowano się na sali finezjami tej sztu­ki, ale ją rozumiano, intelektualnie ją ak­ceptowano. Mniej więcej na 80% - powie­działby statystyk - dochodzi do dzisiejszego widza Ibsen artysta.

Na 80% - artysta, co najmniej na "sto dwa" - Ibsen moralista. Tak jest! Nie zdarzyło mi się przed laty być na przedsta­wieniu "Dzikiej kaczki", na którym by sala tak wrażliwie, tak osobiście przejmo­wała się ideą sztuki.

I bodaj że da się temu znaleźć przyczyny. Tu analizą musimy się zwrócić do postaci Gregora, owego przyjaciela Hialmarowego, który w imię wyższych ideałów, w imię za­sady "życia bez kłamstwa" otworzył Hialmarowi oczy, poinformował go o tym, kim była Gina przed ślubem; czyim naturalnym dzieckiem jest Jadwinią. Czymże w "Dzikiej kaczce" jest ów Gregor Werle? Jest on prokuratorem życia dosko­nałego. Moralnie doskonałego. Co on poj­muje jako doskonałość moralną? Prawdę! Usunięcie wszelakiego kłamstwa z dziedzi­ny wzajemnych stosunków ludzkich. Prawda w życiu i szczęście życia to dla niego sy­nonimy. Teoretycznie rzecz biorąc, cóż może być godniejszego nad te zasady? Bieg akcji "Dzikiej kaczki" udowadnia mu, że nawet tak wzniosła zasada, zaaplikowana ludziom, któ­rzy do niej nie dorośli, może ich przyprawić o nieszczęście. Przykład wysnuty z arty­stycznego pomysłu nigdy nie może być ży­ciowo decydującym argumentem, więc też nie w pełni wiadomo kto ma słuszność: Gregor Werle czy zwalczający go w sztuce doktor Relling. Ale też i nie to ważne kto ma słuszność, - ważne natomiast, że dzi­siejszemu człowiekowi "Dzika kaczka" usta­wiła dylemat: czy życie naginać do ideału (jak chce Gregor Werle) czy ideał dostoso­wywać do życia? W latach, kiedy "Dzika kaczka" była nowością repertuarową, zagad­nienie to interesowało ludzi trybem intelek­tualnym, - dziś, jak to się dało stwier­dzić w dochodzących do naszych uszu roz­mowach, a nawet sporach antraktowych, - dziś to już sprawa życia, coś, co nas bez­pośrednio dotyka, co chce być praktycznie rozwiązane, co jest jakimś naszym "być albo nie być". Jeszcze po skończeniu przedsta­wienia na ulicy dało się słyszeć wcale roz­gorączkowane na ten temat rozmowy. "Dzika kaczka" zaznała nowej aktualności.

Sprawą też nowej aktualności jest, że z no­wym zainteresowaniem słuchamy "Dzikiej kaczki"; nowym, odmiennym od tych wzru­szeń, które pod koniec zeszłego stulecia wy­woływało np. legendarne przedstawienie Pawlikowskiego. Wówczas na "sto dwa" przejmowały nas artystyczne elementy dzie­ła, a na 80% idea, - dziś się to odwróciło, diametralnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji