Po wrocławskim festiwalu (fragm.)
Jaka właściwie jest ta nasza współczesna polska dramaturgia? Pytanie koronne, zadawane co roku z okazji wrocławskich festiwali. Przyjęło się, że po tych przeglądach krytycy na ogół wyśpiewują gorzkie żale nad jej stanem. Czy i tym razem nie da się ich uniknąć? Ale nie uprzedzajmy faktów, dopuśćmy do głosu festiwalowe imprezy, słusznie nazwane barometrem bieżącego stanu polskiej dramaturgii. Był to festiwal trzynasty, lecz nie bądźmy przesądni. I rzeczywiście, przeglądając jego program człowiek od razu nabierał optymizmu
- same znane nazwiska i to zarówno jeśli chodzi o autorów jak i o realizatorów. Z tych pierwszych: RÓŻEWICZ, GROCHOWIAK, KARPOWICZ, ABRAMÓW - pióra wypróbowane, niejednokrotnie sprawdzone, prócz tego obiecujący debiutanci: Jerzy SITO i Adam KRECZMAR. A z twórców teatralnych: JAROCKI, KRASOWSKI, WITKOWSKI, MINC, KOŁODZIEJ, WIŚNIAK. Przy tym same prapremiery, sztuki rzeczywiście nowe (nie jak na którymś tam festiwalu: Szaniawski, Kruczkowski a nawet Krasiński i Słowacki) i to nie adaptacje, lecz teksty dramatyczne. A więc stan na dzień dzisiejszy tej części polskiej dramatycznej produkcji, która doczekała się scenicznych realizacji.
Zacznijmy od Różewicza, tego nieomal klasyka, autora, który już dziewiątą sztukę prezentuje na wrocławskim festiwalu. ósmą i dziewiątą, bo dwa teatry sięgnęły po jego najnowsze rzeczy: "Dramatyczny" z Warszawy i "Polski" z Wrocławia. Pierwszy z wymienionych przywiózł jego głośne już w kraju "Na czworakach", wyreżyserowane przez twórcę uznanego jednogłośnie za specjalistę od Różewicza - Jerzego JAROCKIEGO, którego "Stara kobieta wysiaduje" odniosła sukces na festiwalu w 1971 r.
Tym razem Jarocki okazał się również pełen twórczej inwencji, na kanwie tekstu Różewicza zbudował własny spektakl, mieniący się bogactwem pomysłów, efektowny i szokujący, nawiązujący przewrotnie do konwencji operowej 1 nawet cyrkowej, pełen pastiszów i parodii. Był to majstersztyk roboty reżyserskiej, jednak był to spektakl dziwnie pusty. Przedstawiony przez Różewicza żałosny los pogrążonego w twórczej impotencji pisarza, którego społeczeństwo nie bacząc na nic adoruje na klęczkach, brązowi i niejako zamyka w muzeum już za życia - pozostał obojętny widowni, która mimo karkołomnych wyczynów aktorów, grających w większości w pozach całkiem nietypowych (np. stojąc na głowie, czy na czworakach) nie zawsze umiała odegnać nudę. Nie pomogła znakomita gra Zbigniewa ZAPASIEWICZA (pisaliśmy o tym). Bo tak na dobrą sprawę na scenie poza zabawnymi przedrzeźnianiami (w czym Różewicz jest bezkonkurencyjny) poza dialogami, w których dowcipy krzyżowały się jak pingpongowe piłeczki, nic się nie działo, nie padła żadna głębsza prawda. <<<