Artykuły

Remigiusz Brzyk: Teatr jest żywym organizmem

- Ten chaos architektoniczny, który nas otacza, z którego jesteśmy zbudowani, z którego pochodzimy, wpływa na nasze myślenie. Bardziej interesowało mnie, jak to wpływa na poglądy ludzi, których główny bohater spotyka. Myślę, że to się ze sobą łączy - życie w śmietnisku, w przestrzeni porzuconej, improwizowanej, wśród okropnych reklam, dobudówek i sidingów, wpływa na nasz ogląd rzeczywistości. I o tym to będzie - mówi reżyser Remigiusz Brzyk przed premierą "Siódemki" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu.

Naczelna Dyrekcja Bezpieczeństwa Dróg Krajowych i Autostrad ostrzega: wsiadasz na własną odpowiedzialność. Za kółko Opla Vectry i ruszasz w podróż z Krakowa do Warszawy "Siódemką". Nie będzie łatwo, miło i przyjemnie. Pojawią się demony, haluny, poczet królów Polski, a to wszystko okraszone cudami małej architektury. To "Siódemka" Ziemowita Szczerka przeniesiona na deski Teatru Zagłębia przez Michała Kmiecika, soundtrack towarzyszący tej podróży zaprojektował Szymon Szewczyk, który razem z Igą Słupską zbudował również scenografię do spektaklu. Reżyserem jest Remigiusz Brzyk, znany widowni TZ z "Korzeńca" i ostatniego, nagrodzonego Laurem Konrada "Konia, kobiety i kanarka". Opowiada o pracach nad "Siódemką" oraz o tym, że premiera to dopiero początek.

***

Jak pojawił się pomysł zaadaptowania "Siódemki" na deski Teatru?

Remigiusz Brzyk: Pomysł pojawił się rok temu, pracowaliśmy z Michałem Kmiecikiem, czyli dramaturgiem nad tekstem Ziemowita Szczerka "Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" w Lublinie. Pod koniec prac, coś się z tego dobrego ulepiło i doszliśmy do wniosku, że za jakiś czas, sezon później, spróbujemy wziąć się za "Siódemkę", która mniej więcej wtedy została wydana. Zadzwoniłem do Doroty Ignatjew - szefowej artystycznej Teatru Zagłębia i doszliśmy do wniosku, że robimy.

Jak autor zareagował na pomysł adaptacji?

- Był na premierze "Mordoru", gdyby mu się nie podobał, to nie dałby nam praw do "Siódemki".

Pojawi się na premierze spektaklu?

- Będzie, z Krakowa daleko nie ma.

Co zmieni się względem książki? Doszły mnie słuchy, że zmieni się główny bohater.

- Siłą rzeczy. Przy "Mordorze" rozbiliśmy głównego bohatera. To wynika z pisania Ziemowita przez te haluny, jazdy i dziwne koszmary, które wchodzą w jawę. Tam główny bohater był rozczłonkowany, a tym razem podjąłem decyzję, że po pierwsze zmienię sposób narracyjny, bo w książce wymyślony przyjaciel mówi o Pawle w drugiej osobie. U nas takim swoistym narratorem będzie Paweł, którego zagra Edyta Ostojak. A Edyta dlatego by zaatakować figurę kolejnego męskiego bohatera w przestrzeni, w której żyjemy. Dlaczego dziewczyna nie mogłaby z tymi upiorami walczyć?

Myślisz, że język, którym posługuje się Paweł będzie pasował do kobiecej roli?

- Masz na myśli przekleństwa? One są używane w języku, którym na co dzień się posługujemy, a w nim "kurwa" funkcjonuje. A co dziewczynki nie przeklinają?

W Polsce kobiet raczej nie kojarzy się z takim językiem i zachowaniem.

- Żyjemy w patriarchalnej przestrzeni, gdzie kobieta jest postacią, która wiecznie usługuje mężczyźnie. W ogóle mamy problem z równouprawnieniem. Nie widzę powodu, żeby temu stereotypowi ulegać.

Z Edytą Ostojak współpracowałeś również przy spektaklu "Koń, kobieta i kanarek".

- Edyta pojawia się w "Korzeńcu" i "Koniu", bardzo polubiłem sosnowiecki zespół. Każdy tekst wymaga innej obsady i mi wyszło, że Edyta ma szansę w sposób interesujący dobrać się do materiału zawartego w Pawle. Mam nadzieję, że do Łycora dobierze się Zbyszek, czyli dyrektor teatru. To normalna procedura obsadzania, swatania aktora ze słowami, które ma w przyszłości wypowiedzieć.

Jak zbudowana będzie scenografia? Osobiście bardzo wyczekuję restauracji "Rycerskiej".

- Z całą pewnością jest inspirowana "Siódemką", czyli drogą krajową, bo to jest książka drogi, a spektakl jest trochę spektaklem drogi - od przystanku do przystanku, od stacji do stacji. Nie chcę wszystkiego zdradzać, trzeba przyjść i zobaczyć. Jest Siódemka, są różne dziuple, bary i stacje benzynowe.

Ziemowit Szczerek w swojej książce mierzy się również z polską architekturą, kolekcjonuje smaczki takie jak krzyczące reklamy przy drodze czy naszą skłonność do budowania "pałaców".

- Dla nas scenografią główną jest trasa krajowa nr 7, a te szpetoty architektoniczne są zawarte bardziej w języku. Ten chaos architektoniczny, który nas otacza, z którego jesteśmy zbudowani, z którego pochodzimy, wpływa na nasze myślenie. Bardziej interesowało mnie jak to wpływa na poglądy ludzi, których główny bohater spotyka. Myślę, że to się ze sobą łączy - życie w śmietnisku, w przestrzeni porzuconej, improwizowanej, wśród okropnych reklam, dobudówek i sidingów, wpływa na nasz ogląd rzeczywistości. I o tym to będzie.

To ciężki temat, trudno czytać jeden wielki bluzg na Polskę, mimo że większość spraw, które Szczerek porusza jest zgodna z rzeczywistością.

- Dlaczego o tym nie opowiadać? Teatr jest zobowiązany opowiadać, dlaczego tak jest, dlaczego nikt z tym nic nie robi, dlaczego politycy zamiast zajmować się przestrzenią, w której społeczeństwo żyje, zajmują się ideologiami. Nie widzę powodu by tego unikać, wręcz odwrotnie. Teatr musi się temu przyglądać, więc ja w ogóle się tego nie boję. Polska literatura walczy z tymi wewnętrznymi demonami, całe "Wyzwolenie" Wyspiańskiego jest właśnie o tym. To, z czego jesteśmy zbudowani, co nas ciągnie do ekstremalnych poglądów, nasze wybujałe ego jest chyba naszym wiecznym tematem.

Lubimy z siebie drwić, śmiać się z naszej "polaczkowatości".

- W tej książce chodzi o to, jak rodzą się demony, krańcowe poglądy, jak to możliwe, że one mogą mieć miejsce. Jak to możliwe, że w XXI wieku ktoś pali kukłę Żyda na rynku we Wrocławiu? To jest nie do pomyślenia, a jednak się wydarza. Gdzieś to się rodzi, gdzieś to się wytwarza i ktoś to szaleństwo podlewa z góry. O tym trzeba gadać, rozszarpywać to, drążyć, lepiej gadać o tym w teatrze niż na ulicy rzucając do siebie kamieniami albo kostkami polbruku.

Ostatnio polityka wchodzi do teatru, pojawia się niebezpieczna cenzura. Nie boisz się, że interpretując ten tekst na deski teatru możesz się komuś narazić?

- W ogóle o tym nie myślę, jesteśmy w wolnej przestrzeni, uczciwie pracuję, nie należę i nie będę należał do żadnej partii politycznej. Jestem artystą, który ma prawo powiedzieć wszystko, co mu się w głowie urodzi. Gwarantuje mi to konstytucja.

To działa trochę jak bunt?

- Kupiliśmy prawa do tego tekstu w czerwcu, sytuacja w polityce była zupełnie inna, to nie jest teatr "interwencyjny". Generalnie politycy nie są warci opowieści w teatrze, ważne jest opowiedzieć o pewnym zjawisku, o pewnych rakach, które toczą nas w przestrzeni publicznej.

Zmieniając temat na bardziej wdzięczny, jaką muzykę usłyszymy w spektaklu?

- Nie do końca mogę coś zdradzić. Co jest najciekawsze autorem muzyki jest jeden z dwóch scenografów, pracuję z Igą Słupską i Szymonem Szewczykiem. Przy jakiejś okazji w Łodzi, byliśmy w knajpie, tam było jam session. On brał wszystkie instrumenty świata i na nich grał. Doszedłem do wniosku, że chciałbym to sprawdzić, połączyć muzykę i plastykę. Szymon na to poszedł i pierwszy raz w życiu tworzy muzykę. Jestem tym zachwycony. To głównie jego muzyka, skomponowana specjalnie dla tego spektaklu plus dwa cytaty muzyczne, które są zawarte w tekście. Pierwsze inspiracje to muzyka elektroniczna, gdzieś przez swój puls, rytm to służy temu, żeby wywołać w przestrzeni akustycznej drogę. Nad tym cały czas pracujemy, żeby stworzyć wrażenie, że Paweł przemierza tę Siódemkę. Na moje ucho to brzmi nieźle.

Temat podróży aż prosi się by stworzyć towarzyszący jej soundtrack.

- Tak i coś takiego Szymon wprowadza w ten spektakl.

Jak czujesz się przed premierą?

- Pracuję ciężko, tak jak zawsze.

Jak to działa? Jest premiera, pojawiają się różne reakcje. Słuchasz tego, co mówią widzowie jak wychodzą z Twojego spektaklu?

- Próbuję pilnować przedstawień, po premierze zawsze staram się jeszcze nad nimi pracować, żeby ciągle żyły. Tak naprawdę prawdziwy teatr zaczyna się od drugiego przedstawienia, czyli od spotkania się z widzem, dla którego to się robi. Premiera z jednej strony zamyka jakąś przestrzeń, to pierwszy rozdział, ale tak naprawdę otwiera następny. Tu jest fajny, żywy zespół, który można namawiać do pewnego rodzaju modyfikacji, dlatego lubię z nimi pracować. Z całą pewnością ten spektakl będzie pęczniał.

Jakiego rodzaju są to modyfikacje?

- Jeden aktor jest gotowy i potrafi przeprowadzić tematy na premierze, inny jest gotowy dużo później. Kiedy przyjeżdżam po pewnym czasie na próbę wznowieniową, nie boję się modyfikować przedstawień, jeśli dochodzę do wniosku, że jest to niezbędne. Nie ma powodu, żeby tego nie robić, jeśli to pomaga przedstawieniu, żeby było cały czas żywe w kontakcie z widzem.

Niedawno przygotowywałeś wznowienie spektaklu "Koń, kobieta i kanarek".

- To przedstawienie po wyborach i jego percepcja zupełnie się zmieniła. To był spektakl o wyborze kobiety, prawie do wolności wyboru. Dziś miałem wrażenie, że to jest spektakl o niemożności rozmowy na ten temat w ogóle, że teraz taka debata nie jest możliwa. Teatr jest żywym organizmem, ma taką cudowną i wspaniałą cechę, że cały czas styka się rzeczywistością, żeby opowiadać o współczesnym człowieku w prawdziwej przestrzeni. Na pewno kiedy rzeczywistość wokół nas się zmienia, percepcja przedstawień też ulega zmianie. Tak jak książkę Szczerka inaczej czytało się w wakacje, a inaczej czyta się ją teraz. On pewne rzeczy przeczuł - coś, co w tej książce było potencjałem, fantazją - stało się ciałem.

Wykrakał. Można w takim razie na Twoje przedstawienia chodzić po kilka raz i wyłapywać zmiany.

- "Koń, kobieta i kanarek" jest takim przykładem. Nawet ostatnio z kimś gadałem i pytał mnie, czy dużo tekstu zmieniło się po premierze. Akurat teksty nie zmieniły się wcale. Odebrał je inaczej, bo rzeczywistość wokół się zmieniła. Czasem warto wrócić do przedstawienia, szczególnie w teatrze, gdzie o nie się dba. Są zespoły, dla których każdy wieczór jest świętem i budowaniem tego świata od nowa. Tu tak jest. Zmieniła się energia oglądania tego przedstawienia, z czym przychodzę, w jakiejś rzeczywistości żyję, ktoś mnie o coś z tej sceny pyta, pobudza do myślenia, niezależnie czy się zgadzam z tymi poglądami,czy nie . Teatr jest po to, żeby pobudzać do myślenia, do rozmowy, żeby wytrącać widza z tej koleiny myśli. Po to oglądamy filmy, czytamy książki czy oglądamy obrazy, żeby sobie komplikować życie, a nie je ułatwiać. Sztuka jest tym przyciskiem odśwież. Każdy z nas ma tendencję do bycia w koleinie myśli, a ludzie sztuki są od tego żeby to wywalać, podważać, by wywołać dyskusję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji