Artykuły

Małgorzata Pieńkowska: Zyskałam twarz dzięki Marii z "M jak Miłość"

- Aktorstwo to trudny zawód. Ale czy są łatwe? W aktorstwie, bez względu na poprzednie zasługi czy sukcesy, za każdym razem wszystko zaczyna się od nowa. Za każdym razem zdaje się egzamin - mówi aktorka Małgorzata Pieńkowska.

Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych aktorek w Polsce. Pochodzi z Olsztyna, do którego zawsze przyjeżdża z przyjemnością. Ostatnio była na konkursie monodramów, który wygrała. Przyznaje, że dzięki roli Marii Zduńskiej w serialu "M jak Miłość" zyskała twarz.

Pochodzi pani z Olsztyna i rozmawiamy w Olsztynie. Bierze pani udział w IV Olsztyńskich Spotkaniach Jednego Aktora Solo (konkurs odbył się w poprzedni weekend). Przyjechała pani z monodramem "Zofia". Proszę opowiedzieć o swoich związkach z miastem. Uczyła się pani w IV Liceum Ogólnokształcącym...

- ...i w Szkole Podstawowej nr 2.

Co ważnego dla pani przyszłości wydarzyło się w Olsztynie?

- Olsztyn to moi rodzice, znajomi, którzy mieli na mnie wpływ, i nauczyciele. Ze szkoły podstawowej pamiętam kilku, którzy byli dla mnie bardzo łaskawi.

Dobrze się pani uczyła?

- Miałam przedmioty, z których byłam bardzo dobra. Ale mama zawsze mówiła, że jak ktoś ma same piątki, to znaczy, że ma jakiś problem ze sobą.

A pani z czego miała piątki?

- Zawsze był to język polski, matematyka i fizyka.

I skoro grała pani w koszykówkę, to rozumiem, że lubiła pani wuef.

- Nie. Lubiłam tylko koszykówkę. W moim domu i domach moich rodziców, jak mi opowiadali, sport był traktowany na równi z nauką.

Kim są pani rodzice?

- Mama była profesorem fizyki na ART (Akademia Rolniczo-Techniczna, włączona 17 lat temu do UWM - red.), tata również.

Ścisłe umysły. To jak pani trafiła do teatru?

- Wszystko dzięki mamie. W szkole średniej miałam fantastyczną nauczycielkę języka polskiego panią Wandę Popko. Bardzo dużo jej zawdzięczam. Dzięki niej przeczytałam całą literaturę podziemną. Mój ukochany biolog, nazywany Melchiorem, też miał na mnie ogromny wpływ, podobnie jak moi przyjaciele - Hania, Piotr i Ewa. Z treningów koszykówki pamiętam Danutę Roztropińską i trenera, nieżyjącego już pana Grzegorzewskiego, fantastycznego człowieka. Był też mój ukochany ksiądz Tadeusz Borkowski, do którego wpadałam o każdej godzinie. Przyjaźnił się też z moimi rodzicami. Chętnie do Olsztyna przyjeżdżam. I pamiętam jeszcze czyny społeczne w Kortowie. Miałam wtedy z sześć lat i sadziliśmy park. Teraz jest już wielki. W liceum brałam udział w konkursach recytatorskich i wstąpiłam do zespołu, który realizował przedstawienie "Włosy błazna" w reżyserii Andrzeja Fabisiaka z udziałem m.in. Ireny Stróżyńskiej. To był jednorazowy wybryk, ale spektakl podobno był dobry.

I podjęła pani decyzję o studiowaniu aktorstwa?

- To się działo samo. Złożyłam papiery do szkoły aktorskiej, zdałam egzamin i się dostałam.

Trafiła pani we wspaniałym momencie, miała pani mistrzów takich jak Jan Englert.

- Nie tylko on. Był jeszcze Andrzej Łapicki, Tadeusz Łomnicki, Gustaw Holoubek czy Ryszarda Hanin.

Czy to prawda, że pani ulubiona rola to Liza w sztuce "Mutanci" Siemiona Złotnikowa? W Teatrze Telewizji wyreżyserował ją Tomasz Zygadło. Widziałam to przedstawienie. Świetny tekst, taki Czechow na koniec XX wieku.

- Tak. Zagrałam w "Mutantach" złą kobietę, ale tak naprawdę bliską Marii Magdalenie. Reżyser był wybitny, wystąpili świetni aktorzy, tacy jak Jan Peszek, Anna Seniuk, Władysław Kowalski i debiutujący Piotr Adamczyk.

Ale przede wszystkim jest pani znana z serialu wszech czasów, którzy oglądają chyba wszyscy.

- Tak, to niesamowite. Serial ma oglądalność na poziomie ponad 7 mln. To jest jedyna produkcja - i jeśli chodzi o telewizję publiczną, i stacje prywatne - która przyciąga taką liczbę widzów. Inne seriale ogląda około 4 mln widzów. Nam udało się coś niezwykłego.

Emisja "M jak miłość" rozpoczęła się w 2000 roku.

- I nikt się nie spodziewał, że serial będzie emitowany tak długo i z takim powodzeniem.

Jak się pracuje w takim filmie? Dzieci występujące na planie dorosły, jak Ula i Natalka.

- Ja nie mam takiego oglądu. Czasami sobie uświadamiam, że jednak minęło dużo czasu. Ja też się przecież zmieniam. Jak się pracuje? Wbrew wszelkim pozorom trzeba się wykazywać wielką dyscypliną, żeby nie dać się zjeść (śmiech). Chodzi o to, by się chciało chcieć, żeby rola, którą gram, nie spowszedniała mnie samej.

Macie wpływ na los swoich postaci?

- Dostajemy scenariusze odcinków z dużym wyprzedzeniem. Mamy możliwość rozmowy ze scenarzystą na temat postaci, tego, co robi i dlaczego. Jest możliwość zmiany jej postępowania. To jest fajne, bo współtworzymy serial, a to jest przecież, ze względu na otwartą formułę, żywa materia.

Lubi pani Marię?

- Jasne, że ją lubię. Dzięki niej zyskałam twarz. Czy ktoś pamięta moje Teatry Telewizji?

Ja!

- Ale jeden. A wystąpiłam w ponad trzydziestu. Taka jest specyfika zawodu. Jesteśmy ludźmi do wynajęcia. Chodzi o to, by to, co robimy, robić dobrze.

Czy Maria jest podobna do pani prawdziwej?

- Nie. To, że gram monodram "Zofia", nie znaczy, że jestem podobna do tej postaci. Kiedy go robiliśmy, uparłam się, że będę miała pomalowane paznokcie. Nie dlatego, żeby ładnie wyglądać.

A dlaczego?

- Żeby podkreślić dystans miedzy mną a tą postacią.

O czym jest ten monodram?

- Impulsem do napisania przez Annę Wakulik tekstu były losy wszystkich kobiet, matek polskich, które ucierpiały przez historię. A osobą, na której próbowaliśmy się wzorować, była Zofia, matka Jana Rodowicza Anody, żołnierza AK.

Niektóre z tych matek żyły bardzo długo po śmierci swych dzieci, opuszczone i zapomniane. Ich los jest nieopowiedziany.

- I tego dotyka ten monodram. Jest mi szalenie bliski. Kiedy go przygotowywaliśmy, myśleliśmy o matkach żołnierzy z powstania listopadowego, styczniowego, matkach zesłańców i żołnierzy z I wojny. Były i są samotne matki i żony kolejnych pokoleń emigrantów. To nie jest łatwy monodram, ale ja się cieszę, że nie jest on łatwy. W tym zawodzie jest tak, że niektóre rzeczy w nas uderzają bardziej, inne mniej. Ja staram się robić wszystko najuczciwiej jak potrafię, i cieszę się, że mam możliwość pracy z tak dobrym zespołem. Cieszę się, że spotkałam Anię i Beniamina Bukowskiego, reżysera "Zofii". Kostiumy do przedstawienia przygotowała Elżbieta Radke. Zadbała o to, że kurtka Anody, którą wyjmuję z walizki, jest prawdziwą kurtką z lat czterdziestych XX wieku, podobnie jak płaszczyk, w którym występuję. To wszystko jest bardzo ważne w spektaklu. Ja go lubię, choć jest bardzo smutny.

Zofia mówi w pewnym momencie, że zazdrości Szwedkom Sztokholmu.

- Zofia bardzo często mówi o architekturze, bo jej syn miał zostać architektem. A Sztokholm jest przepięknie rozrysowany.

Skoro mówimy o matkach i dzieciach, to chciałam zapytać o pani córkę Inkę. Czytałam, że miała nie być aktorką i wybrała dziennikarstwo.

- I zrobiła licencjat z dziennikarstwa, i dostała się do szkoły teatralnej.

Czyli jednak jabłko upadło blisko jabłoni. W jednym z wywiadów czytałam, że wolałaby pani widzieć córkę gdzie indziej niż na planie czy na scenie.

- Bo to jest ciężki zawód. Ale czy są łatwe? W aktorstwie, bez względu na poprzednie zasługi czy sukcesy, za każdym razem wszystko zaczyna się od nowa. Za każdym razem zdaje się egzamin.

Jakie ma pani plany artystyczne? Rozumiem, że ukochany serial widzów "M jak miłość", mimo internetowych plotek, nie zniknie z ekranu.

- Oczywiście, że nie. A teraz przygotowuję recital i jadę do Olgi Szwajgier na warsztaty głosowe. Premiera recitalu odbędzie się za rok. Po "Tańcu z gwiazdami" stwierdziłam, że bardzo chcę coś takiego przygotować.

"Taniec z gwiazdami" to był wyczyn.

- Tak, to było rzeczywiście wyzwanie. Nie wiedziałam, że jest to tak ciężkie fizycznie zadanie. Mordęga! Ale dałam radę, choć w pewnym momencie marzyłam, żeby odpaść. Udział w programie dał mi jednak poczucie mocy. Tańczyłam obok dziewczynek młodszych od mojej córki. I miałam kapitalnego partnera.

A co planuje pani po recitalu?

- Mam też plany filmowe, ale dopóki nie podpisuje się umów i nie ruszy produkcja, nie ma co się chwalić. Jestem w takim momencie życia, że gdy mam wolny dzień, to bardzo się cieszę.

Ma pani swoją ulubioną sentencję, złotą myśl, którą pani sobie czasami powtarza?

- Kiedy tylko czuję się gorzej, mówię do siebie: "W życiu jedyną pewną rzeczą jest zmiana".

Można to powiedzieć także wtedy, gdy człowiek jest szczęśliwy.

- Tak, ale wówczas o tym się zapomina (śmiech).

***

Małgorzata Pieńkowska

jest absolwentką IV Liceum Ogólnokształcącego w Olsztynie. Ukończyła PWST w Warszawie. Jej występ w dyplomowym przedstawieniu "Czyste szaleństwo" został nagrodzony na IV Ogólnopolskim Przeglądzie Spektakli Dyplomowych Szkół Teatralnych w Łodzi. Za debiut w Teatrze Telewizji w sztuce "Księżyc świeci nieszczęśliwym" w reżyserii Jana Englerta otrzymała nagrodę TVP. Występowała w warszawskim Teatrze Polskim i Ateneum. Od 2000 roku (z krótką przerwą) gra w serialu "M jak miłość". Wciela się w Marię Zduńską. W ubiegłym roku Małgorzata Pieńkowska zajęła czwarte miejsce w "Tańcu z gwiazdami". Jej partnerem był Stefano Terrazzino. Podczas IV Olsztyńskich Spotkań Jednego Aktora Solo Pieńkowska, która wystąpiła w monodramie "Zofia", otrzymała Nagrodę Prezydenta Olsztyna oraz dwie nagrody indywidualne od jurorów.

Na zdjęciu: Małgorzata Pieńkowska w monodramie "Zofia"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji