POKOLENIE, POKOLENIA
Debiuty z początków lat 60-tych ówczesnych dwudziestolatków były zaskoczeniem. Do literatury wchodzi pierwsze pokolenie, które nie pamięta, lub prawie nie pamięta okupacji i zaczyna od pisania o wojnie. Dlaczego? Pytani, atakowani nawet wtedy, odpowiadali: tak, może nasz obraz okupacji nie jest realistyczny, zgodny ze szczegółami, ale nie o to przecież chodzi. To wy, starsi, przekazaliście nam swoją pamięć, was słuchając, czytając widzimy, że tamten czas się nie zamknął, że jesteśmy chorzy na wojnę, wszyscy, cały naród. Co więcej, pisał Jerzyna w 1964 roku: "Okazało się, że pokolenie, które przeżyło wojnę, zdolne jest jedynie do jej opisu. Dopiero następne pokolenia mogą się pokusić o jej pełną syntezę (...) mogą się tą wojną, już nie tylko fizycznie, przerazić." * Mniejsza o słuszność tego sądu. Okazało się, powiedzmy, że temu pokoleniu nie wystarcza ani Borowski, ani Różewicz, ani Rudnicki, ani Bratny, że szuka ono jakiejś innej prawdy, niewypowiedzianej jeszcze, i szuka jej w tamtych czasach. Tamtej czy własnej? Ich wizja wojny budzi sprzeciw. Pokolenie, pokolenia. I spór pokoleń o prawdę o wojnie, o prawdziwy obraz wojennego pokolenia. Spór uzasadniony, obraz ten ulegał przecież wielu metamorfozom, zmieniała się jego treść i zakres, bo nałożyła się nań przeszłość i przyszłość: literatura i polityka, sytuacja AK po wojnie i tradycja powstańczo-romantyczna. Zaczęło się od "kanonizacji" i protestów przeciw "kanonizacji" "białych polskich świętych", był spór ukryty pod nazwiskiem Conrada. Po "Popiele i diamencie" - "zarażeni wojną", "stracone pokolenie", choć już w 1946 roku ci, którzy przeżyli, zakładają własne pismo Pokolenie, nie wyrażając zgody na to wpisanie ich w rachunek polskich strat. W latach pięćdziesiątych to będą "kolumbowie" lub "pryszczaci". Czy dla pisarzy urodzonych około czterdziestego roku będą jeszcze "pokoleniem wojennym"? Chyba nie. Szukają oni prawdy o tamtym czasie i tamtej generacji jak gdyby nieskażonej czasem powojennym. Ich debiuty zbiegają się - może nieprzypadkowo - z opóźnionym wejściem we współczesne życie literackie warszawskich poetów powstańców, powraca określenie "pokolenie dramatyczne". Z czasem sięga po nie teatr. Różnie: "Dziś do ciebie przyjść nie mogę", i wystawienie sztuki Trzebińskiego, i natrętne aluzje do biografii Baczyńskiego w "Rzeczy listopadowej" Brylla. Od tego "pokolenia dramatycznego", tak związanego z historią, najmłodsi czekają odpowiedzi na własne pytania, wyzwolenia z poczucia swej ahistoryczności. Szukają jakiejś ogólnej, generalnej prawdy dla siebie, prawdy na miarę tamtych czasów - i tworzą legendy na własną miarę. Nie może zresztą być inaczej. Spuściznę tamtych znamy wciąż jeszcze w wyborze, a jest to wybór z wyboru wielu grup działających w Warszawie; zaś sytuacja młodzieży warszawskiej czy krakowskiej była szczególna, uprzywilejowana mimo wszystko (tajne pisma, uniwersytety, spotkania ze starszą generacją literacką, teatry, całe podziemne życie kulturalne). Poza Warszawą, w partyzantce, więcej - w różnych partyzantkach, walczyło pokolenie z tego samego rocznika w innych warunkach, to także prawda, inna. Nie wiemy jednak nawet tego, jaka właściwie była prawda tych najzdolniejszych, którzy przetrwali w słowie, grupy poetów związanych z "Sztuką i narodem". Coraz ostrzej zaczyna się przecież rysować sprzeczność między gorzką legendą heroiczną wysnutą z ich biografii a myślą i twórczością tych czytelników Brzozowskiego, naśladowców Schultza, Witkacego. Ich "czyn" pozornie przeczy ich "słowu", a "słowo" nie pozwala czasem na pospieszną idealizację polityczną; powstanie warszawskie czyni z miłośników Ferdydurke nowych belwederczyków, a ich teksty mówią o tym, że - po Skamandrze - najbardziej w kulturze polskiej nienawidzili fatalistyczno-emocjonalnej postawy wobec historii, tradycyjnej wykładni romantycznego patriotyzmu, obróconej w polską formę, wewnętrznie pustą, i że zdawali sobie sprawę z całej odrębności i nowości własnej sytuacji historycznej. Narastające informacje, publikacje, monografie o nich wskazują, że była to pierwsza polska formacja kulturalna, która przeżyła i zrozumiała totalizm i że była ona wychylona w przyszłość. Legenda spokojnie rośnie obok, sterując w przeszłość, w wiek XIX, krwią poetów-powstańców poświadczając przesłanie romantyczne i podważając jednocześnie jego wysoki patos. Bryll pisze "Rzecz listopadową" przeciw Mickiewiczowi i Mrożkowi zarazem, przeciw ironicznie cmentarnemu fatum polskiej kultury i o tragicznym fatum polskiej historii jednocześnie. Poeci warszawscy są dla niego "legendą o sumieniu" o tym że "my, Polacy, jesteśmy zawsze tacy sami" - choć może nie jesteśmy, bo zostają przywołani jakby dla wstrząśnięcia sumień współczesności, o której już zupełnie nie wiadomo, jak właściwie jest. Poeci są symbolem, najważniejsza jest ich śmierć; co opisali, kim byli, to Brylla nie interesuje.
"Iskrą tylko" wyrasta z tej niepokojącej młodą generację legendy o sumieniu, lecz Jerzyna nie zatrzymuje się na niej, podejmuje nawet jak gdyby polemikę z legendą. Przyjmując wybór nie przez siebie dokonany, chce zrozumieć, co on znaczy. Szuka odpowiedzi na pytanie jacy naprawdę byli tamci. Ukazuje ich młodość, dorastanie, zagubienie, niepewność, strach nawet, codzienną, upokarzającą grozę nie - zawsze tę samą "malowaną piosenkę herosów". Zwykli i niezwykli, młodzi jak my, tacy sami, tacy inni - co nam mówią? Jest to jak gdyby przymierzanie siebie do tamtej sytuacji, obrazy pokoleń Jerzyny i Gajcego przenikają się nieco, zbliżają, oddalają, konfrontują. Niestety, za mało.
Ten poemat dramatyczny składa się z trzech części. Otwiera go prolog, uwertura słowno-muzyczna: grupa młodzieży wydobyta ostrymi światłami, nakładające się śpiewy, słowa - wszystkie chwyty ekspresjonistycznego teatru. Co to za młodzież? Jeden z nich czyta Życie Warszawy, inni przerzucają z rąk do rąk starą, poszarpaną książkę. Poezje Baczyńskiego? Słowackiego? Nie wiemy, być może właśnie o to chodzi. Przez chwilę wygląda jakby to była młodzież współczesna (może to tylko trafna inwencja reżysera, Macieja Englerta), ale słowa, jakie zaraz usłyszymy, są głosem tamtych. Lub raczej mają być głosem tamtych. Jerzyna wybiera jako wzór poetycki Baczyńskiego. Wyraźnie inspirowany jego Dramatem przetransponował dyskusję Jana i Piotra na konfrontację postaw Krzysztofa i Andrzeja. Słusznie: ci dwaj, Trzebiński i Baczyński, byli najbardziej świadomi siebie, dokonali wyraźnych, różnych wyborów. Sam zarys dramatu jako dyskusji i przesłania złożonego ze scen symbolicznych, znaczących, stopniowo odkrywających ważną prawdę, ów kontur wzięty z Baczyńskiego, Jerzynie się sprawdził. Nieco mechanicznie przeniósł jednak stamtąd postać Matki, choć mówi ona własny wiersz Jerzyny drukowany w tomie Realność, co się zemściło na zbyt wyosobnionej z całości i retorycznej roli Ryszardy Hanin.
Współczesny dziennik i stara książka - zawsze "zbójecka" w naszej kulturze - te dwa odwołania, odniesienia z prologu zapowiadają więcej niż zostanie powiedziane. W środku - między przeszłością i przyszłością - oni, z "własnymi imionami, cytatami z własnych tekstów, które Jerzyna parafrazując dopowiada. Wojna, walka, poezja, konspiracja i oni, dojrzewający do historii. Trzy sytuacje. Najpierw ich miłość związana ze śmiercią, pierwsza i często ostatnia. Z wielką delikatnością, czysto rozegrana została trudna sprawa Andrzeja z Anną (Mirosława Krajewska-Kozak), lirycznie a bez taniego sentymentalizmu zagrała Małgorzata Niemirska Natalię. Jerzyna miał rację i miał rację Englert nie bojąc się banału, pokazując poetów z ich dziewczynami. Miłość w ich życiu znaczyła wiele, to właśnie w czasie wojny Baczyński pisał jedne z najpiękniejszych w całej naszej poezji erotyków. Szkoda tylko, że Barbara, Barbara Baczyńskiego - Magdalena Zawadzka - na scenę została przeniesiona prosto z estrady piosenkarskiej. Sytuacja druga to symboliczna akcja tej grupy, kontrowersyjna sprawa złożenia wieńca pod pomnikiem Kopernika. Czyn, czy gest romantyczny? Dla Jerzyny to próg dojrzałości tej młodzieży. Zagubieni w historii, nie wiedząc jak działać, bezbronni, niepewni oceny przyszłych pokoleń, pytając "czy my jesteśmy już dorośli?" - na scenie to ich zagubienie i pytania akcentowane są mocno - postanawiają działać by wejść w historię, by nie być tylko jej przedmiotem. Wchodzą w nią romantycznym gestem, jeszcze dziecinni i niepewni, a okupiwszy to wejście krwią, poznają powagę czynu, odpowiedzialność moralną i historyczną, dojrzewają. Jerzyna opatrzył tę scenę wieloma komentarzami. Wieniec zostaje wniesiony razem z wiadomością o rozstrzelaniu jednego z ich kolegów. Historia się dzieje, oni są bezbronni w nierównej walce, postanawiają jednak działać. Czy to nie jest szaleństwo? Autor każe więc recytować poetom wyznaczonym do akcji monologi wariatów-zbawicieli z Kordiana. Każe się im pytać samych siebie "A cóż wiesz, że nie jesteś jak ci obłąkani?" Po śmierci Wacława Natalia pyta cicho: może to było niepotrzebne? Złożenie wieńca może było "niepotrzebne", opłacone zbyt drogo, zdaje się mówić autor, ale to była cena samoświadomości, odnalezienia własnej drogi. I dodatkowe komentarze: w tym samym mniej więcej czasie Karol - Gajcy pisze wiersz "Do potomnego" i w tym samym mniej więcej czasie, gdy groza i bezbronność wydają się nie do zniesienia, jeden z nich mówi - może jeszcze przyjdą pokolenia, które nam właśnie będą zazdrościć. Czego? Chyba tego, że w działaniu odnaleźli siebie i wartości, których umieli bronić do końca, że je stworzyli w sobie, dali najwyższe świadectwo temu iż mieli własną prawdę i umieli jej dowieść. Jako dojrzali już, "ukochawszy w sobie zwycięstwo" zaczynają powstanie zbrojni w scyzoryki przeciw czołgom. Nieważne, że ten obraz jest uproszczony, że Jerzyna i Englert posługują się już czystą topiką roku 1944, systemem znaków. Ważne jest to, że oni idą spełniać już nie gest lecz czyn historyczny i choć schodzą z barykad w kanały, nie ponoszą klęski. Powstanie to krwawy ślad, który w historii zostanie mimo śmierci czy nawet przeciw śmierci, ślad znaczący. To właśnie jest dla Jerzyny "przesłaniem" pokolenia: wzór osobowy, etyczny, siła dowodzenia czynem własnych myśli i uczuć. Nie same przekonania tego pokolenia, lecz jego "gorącość wewnętrzna" i konsekwencja; nie szaleństwo i fatalistyczne uleganie historii, lecz wybór, przekroczenie siebie. To już jest polemika z legendą tworzoną przez Brylla. W epilogu Krzysztof mówi wprost jak Jerzyna rozumie to, czym ci "umarli świecą" i co "przekazać chcą gwałtownie", by się posłużyć cytatem z jego własnego wiersza. Krzysztof mówi: nie dano nam wypowiedzieć się do końca, sfałszowano nawet nasz głos, ale naszego śladu w historii nikt nie zatrze dlatego, że umieliśmy cenić coś więcej niż siebie. Nasz głos może, musi dotrzeć do was, którzy jesteście pyszni bez powodu, bo zapatrzeni w siebie - siebie cenicie najwyżej, a widząc siebie tylko, nie wychodzicie poza czas.
Głos tamtego pokolenia jest więc dla Jerzyny przesłaniem etycznym. Sprawą najważniejszą - jednak - postawa i los, biografia nie twórczość, słowo, myśl. Jerzyna pytał bowiem "jacy oni byli", chcąc się dowiedzieć jakich wzorów ma szukać jego generacja. Pytał wbrew nim - miał do tego prawo, lecz prawa tego nie dowiódł w "Iskrą tylko". Oni sami sądzili inaczej - nie to jest najważniejsze, jacyśmy byli i co czuli. Pewne rzeczy muszą zostać przemilczane, tylko nasze, przekazać chcemy i musimy tylko wnioski płynące z naszego zrozumienia historii, nie wyrazić siebie - to Trzebiński. Odrzućcie nas razem z naszym nieludzkim czasem, bo byliśmy jego częścią, nim skażeni - zapamiętajcie tylko to, cośmy widzieli, zrozumcie naszą konieczną i tragiczną winę i wiedzcie, że to była wina, choć myśmy ją musieli spełniać "z powinności człowieczej" - to Baczyński. Ci dwaj są głównymi bohaterami Jerzyny: Andrzej - Jerzy Zelnik dał jego sylwetkę żywą, przekonującą psychologicznie w całej komplikacji i Krzysztof - Olgierd Łukaszewicz nieco deklamacyjny, może raczej z winy autora niż własnej. Inni zostali pokazani trochę jako tło dla nich - Wacław (Wojciech Duryasz) i Karol (Maciej Damięcki) zaskakujący jako Gajcy, lecz obdarzony wewnętrzną prawdą i ciepłem. Coś w tym jest, bo choć Andrzej i Krzysztof są głównymi, skontrastowanymi bohaterami "Iskrą tylko", choć ich cytatów i parafraz słyszymy najwięcej, choć wzorem poetyckim był Dramat, nie Widma ani Misterium niedzielne, duchem najbliższy był Jerzynie chyba właśnie Gajcy, tak wychylony w stronę "potomnego" i szukający serdecznych porozumień ze swym nienarodzonym jeszcze czytelnikiem, jak Jerzyna w stronę tamtych, wsłuchany w "mądry prochów szept".
Trzeba bowiem przyznać Jerzynie, że uczciwie i głęboko szukał prawdy o nich, jak trzeba przyznać Englertowi, że zrobił wszystko, nie przebierając zresztą w środkach, by steatralizować ten trudny tekst. Wybór ekspresjonizmu był chyba trafny, udało się w teatrze oddać klimat i napięcie w jakim żyli tamci, choć przedstawienie ocierało się czasem i o akademię żałobną i o szlachetny musical. Klimat, napięcie, wiele prawdy psychologicznej - tylko to. Bo przyznając najuczciwsze intencje autorowi, trzeba powiedzieć, że źle pytał. W postawie, czynie, w biografii szukając ich prawdy, Jerzyna pominął to właśnie, co chcieli przekazać - pierwszą próbę intelektualnego opanowania historii nowoczesnej, zrozumienia totalizmu. Jerzyna pytał "jacy oni byli" nie "co wiedzieli" i pragnąc wyzwolenia z ahistoryzmu otrzymał przesianie moralne i emocjonalne tylko. Co więcej, bezprawnie dal im własne widzenie dziejów, bezprawnie kazał cytować kwestie wariatów-mesjanistów Słowackiego, bo to jego generacja, po Mrożku, choćby nawet przeciw Mrożkowi, może cytować te fragmenty. Oni cytowali inne. Bezprawnie wreszcie pytał czy złożenie wieńca to romantyczny gest, choć może trafnie rozwiązał tę sprawę w płaszczyźnie psychologicznej. Wiedząc mniej o historii niż pierwowzory jego bohaterów stworzył dwuznaczne sylwetki Krzysztofa, Andrzeja, Wacława, nie należące ani do okupacji ani do współczesności. Powtarza za innymi anachroniczne pytanie, poza które tamci już wyszli, bo ten sam gest, spełniony w innym czasie, znaczy co innego. To była odpowiedź na planową, systematyczną akcję niszczenia kultury polskiej, nie po prostu na barbarzyństwo wojenne, lecz na realizację nazistowskiej ideologii, której celem było unicestwić inne narody w ich człowieczeństwie, a więc w ich kulturze. Akcja ta ma tylko kształt romantycznego gestu - w istocie jest akcją propagandową, odpowiedzią na nowoczesną propagandę hitlerowską, została podjęta chyba dlatego właśnie, że ci poeci zrozumieli totalizm, swój czas historyczny, wiek XX. Jerzyna wkłada w ich usta własne pytania i własne niezrozumienie historii, szuka odpowiedzi i odpowiedzi nie znajduje. Metoda parąfraz, interpretujących dopowiedzeń, w których Jerzyna zaciera ślady granic między ich słowem i własnym, jest zdradą wobec nich i wobec siebie. Głosy dwóch generacji przenikają się, plączą, tworzą całość o zamazanych konturach. Ani Andrzej nie mówi w tej sztuce prawdy Trzebińskiego, ani Krzysztof, bo nie ma w nim rozdarcia tragicznego Baczyńskiego, nie mówi także własnej prawdy Jerzyna. Można było pomyśleć taki dramat jako dialog dwóch generacji, można było przedstawić, jak urodzeni w latach czterdziestych próbują odegrać tamtych - widać zresztą lekki zarys takiego ujęcia na scenie, lecz nie zostało ono przeprowadzone, bo nie pozwala na nie tekst. Byłoby to rozwiązanie wtórne, Genetowskie: żeby zrozumieć innych i siebie w związku z innymi, w ich oczach czarni grają białych, pokojówki - panie etc. etc. (z tym, że u Geneta wrogowie grają wrogów, to zrozumienie przez nienawiść, Jerzyna miałby inny problem). W takim ujęciu któraś z generacji powiedziałaby może swoją prawdę. Może nawet taką, że pełne ogarnięcie tamtej drugiej nie jest możliwe i dlaczego; co można, czego nie można zrozumieć. Jerzyna szukał objawienia i przesłania dla własnej generacji, pytał tylko, lecz - nie określiwszy miejsca, z którego pytał - pytał poprzez utożsamienie, ale utożsamienie niepełne i nie dowiedział się nic więcej niż sam wiedział.