Artykuły

Iskrą tylko...

Pokolenie Baczyńskie­go, pokolenie tragiczne, pokolenie poetów, któ­rych Kazimierz Wyka nazwał "brylantami, którymi naród polski zmuszony był strzelać do wroga" - to temat, któ­ry jak dotąd nie doczekał się jeszcze należytego opracowa­nia literackiego. Dlatego otu­chę budziła próba, podjęta przez Zbigniewa Jerzynę, aby w formie poetyckiego drama­tu zawrzeć syntezę tragicz­nych i bohaterskich żywotów tych wspaniałych młodych ludzi, pełnych ognia podwójne­go: patriotyzmu i ognia naj­czystszej poezji. Nie raz, nie dwa zastana­wiano się, do czego by doszli, kim by w literaturze zostali Baczyński, Gajcy, Trzebiński - gdyby przeżyli "ten mrocz­ny czas". Jałowe to rozważa­nia. Ich życiorysy to - nies­tety - rozdziały zamkniętej książki. I ta książka nie ma nic wspólnego z hagiografią. Usiłowanie przedstawienia tych młodych ludzi nie jako ludzi, lecz jako "poetów jako takich" - trąci fałszem. Jak mało jest patosu w ich wier­szach, jak ludzka jest ich po­ezja poprzez prostotę, poprzez odmierzanie rytmu historii bi­ciem własnego serca. Dlatego w wierszach Jerzyny, które padają ze sceny, tak razi nad­miar wzniosłych sformułowań. Rozumiem - ten patos jest wynikiem dystansu. Jakże in­na była sytuacja ich - w konkretnym, historycznym momencie, podejmujących trud tego momentu opisania, a jak inna jest sytuacja po­ety współczesnego, który za­mierzył sobie pisanie o nich. Trudno nam dziś spojrzeć na świat ich oczami. Oczami tych, którzy wśród nocy oku­pacji starali się stworzyć świat ludzki, ocalić piękno i miłość - to, co według nich miało przetrwać, to, dzięki czemu miał się odrodzić czło­wiek, kiedy noc minie. Dlate­go dalecy byli od okolicznoś­ciowego patosu, dla nich wojna była chorobą, weszli w nią nieukształtowani jeszcze i to ona ich naprawdę kształtowa­ła, chcieli ją przeżyć, wierzyli w to i snuli plany przyszłe­go życia. Nieraz w tych ma­rzeniach pobłądzili, ale nawet w rozterkach, w błądzeniu po omacku, nigdy nie było nic z gry, nic z wyrachowania, był tam tylko rytm gorącego ser­ca. I Jerzyna pisze w odautor­skim komentarzu, zamiesz­czonym w programie: "bo marzyłem sobie, by w tym dramacie zabiło niespokojne młode serce". Zapomina tyl­ko, że ich serca były nauczone nie przekazywać ustom i piórom wszystkiego. Ich na­uczono - może zbyt boleśnie - wagi słów. I byli spokojni, czasem aż dziwi nas ich spo­kój, kiedy - chłopcy - udawali mężczyzn - poprzez milczenie.

"Iskrą tylko" - utwór Zbi­gniewa Jerzyny - postawił sobie za cel, jak wspomnia­łem, ukazać ich sylwetki psychiczne, nie zaś historyczne życiorysy. Tym bardziej dziwi wielość uproszczeń, jakie po­eta zastosował w odniesieniu do spraw nieprostych. Nies­tety, przez zalew zbytniego upoetyzowania Baczyński, Trzebiński, Bojarski i Gajcy - bohaterowie dramatu - nie stali się ludźmi bardziej, niż mogli być po lekturze ich utworów. I one same mówią o nich więcej i piękniej, choć o tyle prościej. Przecież nie może to być zarzut. I nie jest. Zarzutem może być jednak, że dystans materii poetyckiej między bohaterami i twórcą dramatu jest za duży.

Maciej Englert wyreżysero­wał "Iskrą tylko..." Jako serię obrazów, niekiedy pięknych i głęboko dramatycznych w swojej teatralnej wymowie, ale znów za bardzo patetycz­nych, zbyt pomnikowych, okolicznościowych, akademij­nych. Szczególnie razi to w poszczególnych sekwencjach kolejnych śmierci poszczególnych bohaterów, które to sce­ny były bardziej z ducha uroczystości "ku czci" niźli z ducha poezji Baczyńskiego czy Gajcego. Ja myślę, że ci poeci - wszyscy poeci zaprezento­wani w dramacie - nie zas­tygli chyba jeszcze w żywych obrazach. I długo nie zastyg­ną. Aktorzy grali na miarę wierszy. Jak mogli zrobić ze swoich postaci żywych ludzi pełnych ognia, kiedy mieli do mówienia wiersze, pełne słów? A przecież nie byli to byle jacy aktorzy, ani nie zabrakło im zapału ni talentu. A przecież mogli zagrać tylko, jak wyobrażają sobie Baczyń­skiego (Olgierd Łukaszewicz) czy Trzebińskiego (Jerzy Zel­nik), a nie jak te postacie funkcjonują w ich wyobraź­niach i wrażliwościach. W tym widzę słabość spektaklu. Tak samo Matka z tej sztuki (Ryszarda Hanin) jest "Mat­ką jako taką", a nie "tą mat­ką", tak samo ma się sprawa z ukochanymi poetów. Nie jest to przecież wina aktorów i trzeba po prostu powiedzieć, że ich talenty i zapał nie zna­lazły odpowiedniego, ujścia. A w pozostałych rolach wystąpi­li: Magdalena Zawadzka. Mi­rosława Krajewska-Kozak, Małgorzata Niemirska, Maciej Damięcki i Wojciech Duryasz.

"Jeśli testament, to z liści, a pomnik jeśli - z płomie­nia" - pisał Baczyński. W Teatrze Dramatycznym nie udało się jakoś wystawić jemu i jemu współczesnym pło­miennego pomnika. Iskrą tyl­ko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji