Artykuły

Disco-polo z Kantem

Tyle jest piękna w człowieku, a nie ma go w spektaklu Krystiana Lupy. Tyle mądrości i dobra, których nie znajdujemy wśród kalekich, prostaczych i krzykliwych postaci na Scenie na Świebodzkim, że nie wiadomo, co właściwie w sobotę zagrano: groteskę {#au#255}Bernharda{/#} czy refreny disco-polo.

W spektaklu bohaterowie płyną do Ameryki. Wśród pokładowych VTP-ów odnajdujemy Immanuela Kanta, filozofa przeniesionego w czasie - jak w science fiction - o dwa stulecia po to, by bohater-legenda filozofów mógł zmagać się ze stereotypami kultury Starego Kontynentu i z trywialnymi mitami kultury masowej.

Kant nie z tej ziemi (Wojciech Ziemiański) - bo i kostium nie ten, i peruczka - chce odzyskać wzrok sprzedając poglądy i moralność. Jest zgorzkniałym podagrykiem tyranizującym otoczenie swoim chamstwem. Ten niegdyś wielki moralista, powiada reżyser, żyje właściwie dzięki papudze, bo Papuga-Fryderyk (Krzysztof Dracz) to jego pamięć i pewność siebie, gdyż w kulturze Europy nie ma nic oryginalnego. Sam Kant jak papuga właśnie powtarza filozoficzne, banialuki z kolorowych gazet: a to że śmierć jest wartością ostateczną, a to że nie ma prawd uniwersalnych, to znów, że każdą nadzieję, wiarę czy miłość można prześmiać. Bo świat według Bernharda-Lupy jest bezbrzeżnie powierzchowny i łatwy.

W tym spektaklu nie ma ludzi, lecz pogarda dla ludzi. Są potwory, manekiny, woskowe figury. Nie ma nawet jak ocenić, kto tu dobrze czy źle gra. Milionerka (Halina Rasiakówna) to słodka idiotka z opery mydlanej, żona (Krzesisława Dubiel) chichocze bez ładu jak Pani Łyżeczka z dobranocek, służący zaś (Henryk Niebudek) to matołek z telewizyjnych reklam. Nawet kardynał (Paweł Okoński) rozśmiesza jak bohaterowie rysunków w tygodniku "Nie". To pewnie dlatego widzowie zaśmiewają się do łez, gdy słyszą w tym spektaklu o cierpieniu, bólu i śmierci. Bo śmierć kukieł może być tylko śmieszna.

Wydaje się, że Lupa chciał pokazać poprzez tekst Bernharda Europę z filmów Felliniego: Europę póz i pychy kultury, ksenofobii i tromtadracji polityki. Tyle, że w filmowych opowieściach autora "Rzymu" za tą pustką i blichtrem stoją żywi ludzie, z krwią tętniącą w żyłach, z sercami pękniętymi z tęsknoty - jak w "La Stradzie" czy "Ginger i Fredzie".

To wydarzenie teatralne zdumiewa. W spektaklu Lupy nie ma miłości, cierpienia ni nadziei. Jest wielki rechot. Można się mu poddać - bo kostiumy w feerii barw, a dialogi o ludziach prawie tak śmieszne jak w komediach Schaeffera - można jednak przy nim ogłuchnąć tak, jak słuchając disco-polo. Upieram się - Kant nie powinien być jak DJ Bobo, nawet jeśli w tej chwili nie ma go na listach przebojów. Kiedyś tam wróci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji