Z czym za ocean?
Mamy znakomity teatr. Nie było przypadkiem, że Teatr Narodów świętował w tym roku swoje spektakle właśnie w Warszawie. I nie ma w tym megalomanii, gdy dyrektor odpowiedzialny za sprawy teatrów w resorcie kultury mówi: "Jeśli chodzi o teatralnych reżyserów, to moglibyśmy wystawić polską jedenastkę przeciwko reszcie świata".
Teatr nasz eksplodował wspaniałymi, liczącymi się na świecie talentami: reżyserskimi, inscenizatorskimi, aktorskimi. Polityka repertuarowa, otwarte drzwi teatrów dla wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia, sprawiły, że krytycy i znawcy teatru odwiedzający nasz kraj "wyjeżdżają pełni uznania i podziwu. Teatr to dziś nasz towar eksportowy ze szczególnym znakiem jakości. W Europie nasz teatr jest znany, wysoko ceniony, wieńczony laurami festiwalowymi. Za oceanem, w Stanach znają Grotowskiego, niedawno był tam Teatr Studio, a teraz właśnie wrócił Teatr Dramatyczny, który normalną drogą, przez PAGART, został wyeksportowany za ocean (a nie na zaproszenie indywidualne jak Grotowski i Szajna). Od wielu lat ten eksport za ocean zasadza się na współpracy z trzema impresariami, z których pan Wojewódka zyskał sobie miano najaktywniejszego i najruchliwszego kontrahenta. Zrobił on nieco (nie bez zysku) dla spraw kontaktu Polonii ze starą ojczyzną, za jego sprawą za ocean wyjeżdżali polscy artyści ze składankami, które były prezentowane w różnych salkach parafialnych, na przedmieściach wielkich metropolii, były to pierwsze kontakty, po wielu latach, z polskim słowem, melodią. Ale to co dobre na początek, nie może trwać wiecznie. Tym bardziej że występy naprędce skleconych trup nie zawsze prezentowały to co najlepsze, że zdarzały się wyjazdy żenujące i zawstydzające dla Polonii, która musiała te gorzkie pigułki łykać i, delikatnie mówiąc, nie odczuwała dumy z powodu tych gościnnych występów. Zwracali na to uwagę wielokrotnie przedstawiciele światłej Polonii, nasi publicyści też próbowali przełamać milczenie, że przypomnę choćby felieton KTT na ten temat, ale niewiele zmieniło się pod tym względem.
Ostatnio pan Wojewódka zaprosił Teatr Dramatyczny z "Zemstą" i starym, wypróbowanym szlakiem - Zachodnie Wybrzeże, Kanada, te same parafialne salki, te same przedmiejskie budynki - zaprezentował Polonii polski teatr. Najpierw były obawy - ponoć poważnie przedstawiane - czy Fredro nie będzie za trudny dla Polonii, czy widz zrozumie akcję i polskie słowo wypowiadane ze sceny. W czasie 28-dniowego tournee okazało się, że publiczność przyjmuje spektakl świetnie i jedyną nieświetną stroną przedsięwzięcia jest to, że teatr występuje w byle jakich salach, bez oprawy i reklamy, że na scenach nie można zmieścić dekoracji i mebli, i że wszystko jest takie ubożuchne. Gdyby nie przyjęcie wydane przez polskiego ambasadora to Waszyngtonie dla krytyków amerykańskich i ludzi teatru, a później spektakl "Zemsty", na który przyszli zaproszeni przez ambasadora goście, amerykańska publiczność nie wiedziałaby nawet, że teatr polski gości w Stanach.
Jeden z wybitnych aktorów powiedział mi:
- Do tej pory woziliśmy dziurawy samowar do Tuły, to znaczy próbowaliśmy z polskimi składankami pchać się do Polaków zamieszkałych od lat w Ameryce i znających dobrze rozrywkowy przemysł amerykański, teatry i rewie Broadwayu; nie mieliśmy czym imponować.
Wiedzą znawcy teatru, że Ameryka ma inny teatr dramatyczny niż Europa, że teatr filozoficzny, metaforyczny jest tam mało znany, że w związku z tym jest szansa dla znakomitego teatru polskiego na przeskoczenie oceanu. Możemy być obecni na amerykańskim rynku i nie polonijnym lecz właśnie amerykańskim, bo mamy się czym pochwalić, istnieje zainteresowanie tego typu teatrem, w jakim osiągnęliśmy i różnorakość i perfekcję; że wreszcie zdanie krytyków w poważnych amerykańskich pismach bardziej jest potrzebne Polonii niż odwiedzające ją trupy artystów prezentujące w parafialnych salkach składane programy. Ale tego nie załatwi pan Wojewódka, bo jest to - bądźmy szczerzy - mały impresario, obracający małymi pieniędzmi i zarabiający małe pieniądze. Teatr polski przeżywa złoty okres i szansę tę warto wykorzystać. Tylko do tego potrzebne są zupełnie inne kontakty, inne organizacyjne posunięcia, ofensywne działania prowadzone z rozeznaniem, reklamą i przez właściwych ludzi i instytucje. W resorcie kultury myśli się już podobno, jakie nadać temu ramy, jakie przedsiębiorstwo nowe powołać, kto się ma tym zająć. Obawiam się, że nim się wszystko przez szczeble administracji przekwasi, przewlecze, może być za późno.
Boom trwa od kilku lat. I nie próbujemy tego wygrać. Niektórzy mówią: Amerykanie lubią teatr realistyczny, nasz się tam nie spodoba, za oceanem nie znają takiego teatru, to specjalność Europy. A życie pokazało, że to co nieznane może wzbudzić entuzjazm, vide Grotowski i Szajna. Przypomniał mi się pewien dowcip; który nie bez związku tu przytoczę. Do Afryki pojechało dwóch przedstawicieli przemysłu obuwniczego, Czech i Polak; po miesiącu przyszły dwie depesze. Polak telegrafował: "Nic z tego, tu wszyscy chodzą boso". A Czech: "Przysyłajcie wszystko, co macie, nieograniczone możliwości zbytu, tu wszyscy chodzą boso".
Właśnie teraz po Stanach odbywa triumfalne tournée Filharmonia Praska, a z prospektów reklamowych wynika, że jest ona najlepsza na świecie.