Fredro w krainie Forda.
Owacje dla Fredry i aktorów w Kanadzie Jutro powrót do domu
Zespół warszawskiego Teatru Dramatycznego kończy teatralną podróż po USA i Kanadzie z przedstawieniem "Zemsty" Fredry. Od naszego korespondenta Zbigniewa K. Rogowskiego otrzymaliśmy dziś depeszę z Toronto.
"Toronto - happy endem zaoceanicznego tournée "Zemsty". Dwa dni wcześniej znakomite przyjęcie spektaklu w Montrealu. Tamże zespół był podejmowany przez konsula generalnego, Mariana Kruczkowskiego. Aktorzy zwiedzali obiekty olimpijskie. Fredro zawojował Polonię. Powrót do Warszawy w środę. 29 bm."
Obszerną korespondencję zza oceanu red. Z. K. Rogowskiego o występach Teatru Dramatycznego w Stanach Zjednoczonych zamieszczamy -
Nie spodziewałem się, że fredrowski tekst będzie tak świetnie przyjmowany przez polonijną publiczność - zwierzył mi się po kilku przedstawieniach Gustaw Holoubek. - Widzowie reagują na pointy i sytuacje niemal tak samo czy zgoła identycznie,jak w Warszawie.
Idąc w sukurs wypowiedzi scenicznego Rejenta Jan Świderski dodał:
- Powiedziałbym, że publiczność polonijna bodaj mocniej, żywiej kwituje owe szczególnie polskie, narodowe akcenty w "Zemście".
Doskonała komunikatywność "Zemsty" na gruncie polonijnym - a jawili się na widowni przedstawiciele trzech generacji - była zaskoczeniem dla całego zespołu. Również dla piszącego te słowa. Ujmowała mnie owa uroczysta gotowość wsłuchiwania się we fredrowskie strofy. Widz czy to w Bostonie, czy w Nowym Jorku, zdawał się wchłaniać słowa niemal powierzchnią skóry... Bo też rzadko w tym kraju słychać polskie słowa wymawiane tak pięknie, tak wyraziście, tak świetliście, jak po mistrzowsku umieli je przekazać czołowi polscy aktorzy. Mimo woli przychodziła na myśl sentencja Boya: "Pan Tadeusz, który wstał z półki, oblókł ciało i mówił do nas ze sceny najcudowniejszym polonezowym wierszem; to "Zemsta" Fredry".
Komizm dialogu i sytuacji scenicznych wywoływał salwy śmiechu. W Nowym Jorku "Polonusi" przerywali kwestie Cześnika, Rejenta i Papkina frenetycznymi brawami - jak na żadnym chyba innym spektaklu - wyczuwając nieomylnie w tych postaciach kawał historii polskiej, kawał naszego dawnego obyczaju. Bo jak napisał wkrótce po śmierci autora "Zemsty" krytyk Lucjan Siemiński, "Fredro kuł swe postaci z żywiołów swego narodu". W Bostonie trójka młodych ludzi siedzących za mną, w pewnych partiach "Zemsty", wymawiała szeptem fredrowskie strofy, zanim jeszcze rozległy się na scenie. Po spektaklu w Waszyngtonie ambasador Witold Trąmpczyński dziękował artystom Teatru Dramatycznego za prawdziwy koncert gry, specjalnie Magdzie Zawadzkiej(Klara, która - jak to się mówi - "miała swój dzień". Dodajmy, że na widowni w Waszyngtonie (w niezbyt zresztą reprezentacyjnej salce teatralnej Uniwersytetu Clendenen) zasiadło kilku wybitnych przedstawicieli stołecznego świata kulturalnego, m.in. znany w całej teatralnej Ameryce ksiądz Gilbert Hartke. Ten, który jako pierwszy założył na tutejszych uniwersytetach katolickich wydziały dramatyczne. Siwowłosy ojciec Hartke, podobnie jak kilka innych osób ze świata teatralnego amerykańskiej stolicy w rozmowach z Waszym korespondentem podkreślało wysoka rangę aktorską spektaklu. W Waszyngtonie zjawiło się na widowni jakieś trzy czwarte Polonii, która w tym mieście liczy około 800 dusz. Przyjmowała ona bardzo gorąco spektakl. Co osobiście szczególnie mocno przeżyłem na przedstawieniach "Zemsty", to wzruszenie widzów w końcowej scenie, kiedy to Cześnik i Rejent podają sobie ręce na znak zgody. Niejeden raz dostrzegłem wymowny gest ręki podnoszonej do oczu... Scena ta ma chyba szczególną wymowę - wobec wciąż jeszcze tu i tam zwaśnionej Polonii. Tournée z "Zemstą" obejmie 10 tysięcy kilometrów i 16 miast USA i Kanady. W prawie 100 lat po śmierci, Fredro ustami czołowych polskich aktorów wzruszał, bawił i zbliżał kilkanaście tysięcy rodaków za oceanem, wśród których niemało spotkało się po raz pierwszy po latach właśnie na przedstawieniach teatru z Warszawy. Pierwszego teatru z Polski, który zaprezentował dzieło Fredry w Ameryce. (Przed kilku laty Elżbieta Barszczewska i Wieńczysław Gliński, którzy wraz z zespołem Mieczysławy Ćwiklińskiej, odbywającej tournée ze sztuką "Drzewa umierają stojąc", wystąpili w 2-3 miastach nadprogramowo w jednoaktówce Fredry "Świeczka zgasła").
Dobrze się stało, że impresario Jan Wojewódka, po krótkim wahaniu, podjął ryzyko przywiezienia Fredry do Ameryki. Chwała mu za to. Ryzyko finansowe było niemałe. (Prestiżowo już wygrał, a sądzę, że i finansowo nie stracił). Wiadomo, że utwory dramatyczne nadał nie przyciągają zadowalającej liczby widzów polonijnych, którzy w swojej masie preferują "składankowy" repertuar rozrywkowy.
Na szczęście, dość nieoczekiwanie chyba dla wszystkich "Zemsta" (w dodatku sztuka wierszem!) przebiła się przez mur (chciałoby się rzec - mur graniczny) stereotypowych gustów i znalazła drogę do umysłów i serc rodaków za oceanem. Gra o Fredrę powiodła się. Zasługa to samego mocarza polskiej komedii narodowej. Ale także umiejętności artystycznych zespołu Teatru Dramatycznego z Warszawy.