Artykuły

Leonardo Moreira o Czechowie, Kantorze i premierze w Studio

- Kocham Czechowa, ale nie czuję potrzeby, żeby go wystawiać. Wolałem zobaczyć tę historię z prywatnej perspektywy aktorów - mówi brazylijski reżyser Leonardo Moreira, który w Teatrze Studio przygotowuje spektakl pt. "Wiosna". Premiera w piątek 4 marca.

Leonardo Moreira to jeden z najgłośniejszych twórców młodego pokolenia w Brazylii. Dramatopisarz i reżyser przygotował w Teatrze Studio spektakl na podstawie własnego scenariusza, który powstał dzięki rozmowom, improwizacjom na próbach. Główną inspiracją dla twórców był dramat Czechowa "Wujaszek Wania" i osobiste wspomnienia, przeżycia aktorów.

Rezydencja Moreiry w Studio była zorganizowana przez Instytut Adama Mickiewicza (culture.pl). W drugiej połowie roku spektakl zostanie zaprezentowany brazylijskiej publiczności.

Izabela Szymańska: Znałeś wcześniej polski teatr?

Leonardo Moreira: W Brazylii znani są Grotowski i Kantor, to są główne punkty odniesienia. Ja też w różnych okresach życia byłem nimi zafascynowany. Gdy studiowałem aktorstwo na uniwersytecie, byłem wielkim fanem Grotowskiego i idei "teatru ubogiego". A kiedy stałem się reżyserem - zakochałem się w Kantorze.

Dlaczego?

- Kantor zainteresował mnie ze względu na pracę z pamięcią. W spektaklach wykorzystywał wątki autobiograficzne, pochodził - tak jak ja - z bardzo małej miejscowości, wracał do swojego dzieciństwa - ta idea była mi bliska. Mam swoją grupę Hiato i razem z aktorami używamy autobiograficznych elementów, to materiał do stworzenia sztuki, którą gramy. Kantor pokazał mi, jak można wykorzystywać pamięć na scenie.

A Grotowskim zafascynowałem się będąc aktorem. Ważny był dla niego sam proces kreowania, uważał, że to już jest sztuka, a nie końcowy produkt.

Inny odnośnik do Polski, jaki mam, to taki, że jedna z aktorek w mojej grupie ma babcię Polkę. Użyliśmy tego biograficznego wątku w spektaklu "Ogród". W Brazylii żyje wielu polskich emigrantów, którzy przyjechali tam po II wojnie światowej. Więc być może to nie jest przypadek, że jestem w Polsce.

Teatr w Brazylii składa się głównie z grup jak twoja?

- Bardzo rzadko zdarzają się publiczne teatry ze stałym zespołem. Nasz zespół Hiato jest znany, doceniony w Brazylii, ale nie mamy stałego wsparcia finansowego. Przy każdym projekcie musimy wymyślać na nowo, jak będziemy funkcjonować, aplikować o granty, szukać koproducentów w innych krajach, jak Belgia czy Niemcy. Przez to bardzo trudno jest utrzymać grupę razem, bo nikt nie może pozwolić sobie na życie tylko z tego. Ale nie mogę narzekać, mamy bardzo dużo szczęścia w porównaniu z naszymi przyjaciółmi z innych zespołów.

Jak opisałbyś brazylijski teatr, co go charakteryzuje?

- To trudne zadanie, bo główną cechą teatru brazylijskiego jest różnorodność. Brazylia jest wielkim krajem. W Sao Paulo w latach 90. mieliśmy wielkie nazwiska reżyserów teatralnych, ale z czasem ta hierarchia z wertykalnej stała się horyzontalna, właściwie jej nie ma. Mamy wiele grup, bo też wsparcie lokalnych władz idzie właśnie dla zespołów. To silne środowisko. Jednak już Rio de Janeiro to zupełnie inna opowieść. Tam mamy wielkich reżyserów, inny, bardzo naturalistyczny teatr.

Moja grupa nie robi typowego teatru - chcę podkreślić naszą nietypowość, bo opieramy się głównie na naszych historiach. Jednak pilnujemy, żeby to nie było narcystyczne. Zastanawiamy się, w jaki sposób można prywatną historią wywołać publiczną dyskusję.

Czyli Szekspira nie wystawiasz?

- Nie, jeszcze nie. Przygotowujemy projekt "Amateurs", występują w nim amatorzy i pewnie użyjemy jakichś fraz z Szekspira, ale po to, żeby poddać analizie nasze spojrzenie na pracę, na sztukę, na to, co nazywamy byciem amatorem. Pomysł przyszedł stąd, że jeden z aktorów amatorów zna na pamięć bardzo wiele cytatów z Szekspira. Na co dzień jest urzędnikiem państwowym i pierwsza rzecz, jaką mi powiedział, kiedy go spotkałem podczas warsztatów, to było: "Zawsze mam więcej lęków niż pragnień, dlatego jestem urzędnikiem", i wtedy zaczął cytować Szekspira. Więc może użyjemy tych fragmentów.

Pracując nad "Wiosną", też skorzystałeś z osobowości aktorów, ale i klasyki, z "Wujaszka Wani"?

- Był podstawą do wymyślenia nowego tekstu. Kocham Czechowa, ale nie czuję potrzeby, żeby go wystawiać. Wolałem zobaczyć tę historię z prywatnej perspektywy aktorów. Mieliśmy cały wrzesień ubiegłego roku na improwizacje, budowanie materiału. Ważne jest dla mnie, żeby aktorzy czuli związek ze spektaklem, budowali osobistą wypowiedź. Oczywiście tu może być pułapka, bo szczerość wypowiedzi może spowodować, że widz cofnie się, zrobi krok w tył.

Nie będzie wiedział, co zrobić z tymi prywatnymi emocjami aktora, które płyną ze sceny?

- Dokładnie. Jednak ja głęboko wierzę, że nawet najbardziej osobista historia, kiedy zaczyna się ją komuś opowiadać, już jest fikcją. Pracując nad "Ogrodem", pierwsze zadanie, jakie dałem aktorom, brzmiało: opowiedz mi swoje życie. Mieli dowolną ilość czasu: godzinę, dwie, dwanaście. Byłem zainteresowany samymi historiami, ale nawet bardziej tym, w jaki sposób je opowiadają. Jakich metod używają? Odtwarzają nagrania, pokazują listy? Czasami ktoś w trzy minuty opowiedział 10 lat swojego życia, a potem dwie godziny opowiadał o jednym miesiącu. Nasza pamięć sama z siebie robi edycję, redakcję naszego życia, wspomnień, co uwypukla, co chowa? To dla mnie ważne.

Pytałeś ich o najcięższe doświadczenie z życia?

- Praca nad "Wiosną" wyglądała inaczej, najważniejszy był osobisty stosunek aktorów do "Wujaszka Wani", improwizowaliśmy, posługując się tym tekstem. Wania cały czas zadaje pytanie: po co jest to wszystko w życiu? Dochodzisz do takiego wieku, że zaczynasz zadawać sobie pytanie: a co by było, gdyby wszystko potoczyło się inaczej? Wiesz, pojawia się ten rodzaj równoległego życia, które toczy się w twojej głowie: wpadasz na lepsze rozwiązanie, decydujesz się na inny wybór w życiu. Stanisław Brudny wspominał wojnę. Powiedział, że to jest taki stan, kiedy nie ma przestrzeni na ten rodzaj myślenia. Nie ma przyszłości, przeszłości, jest tylko teraz. Jak osiągnąć ten stan, gdy jest tylko teraz, takie buddyjskie podejście? My ciągle nie jesteśmy w tym miejscu, gdzie się znajdujemy, cały czas się zastanawiamy, "a co jeśli ". Niedawno zmarł mój ojciec. Ta sztuka też dotyczy śmierci, bo przy niej zawsze pojawia się żal, wiele "a gdyby ", wiele "a co jeśli ". To wyklucza nas z bycia w "teraz".

Co znaczy w tym kontekście tytułowa "Wiosna"?

- Kiedy mój ojciec był chory, ja podróżowałem i nie mogłem przyjechać. Gdy umarł, zdecydowałem, że nie chcę oglądać go w trumnie. Moja mama mówiła: "Lepiej, że tak się stało, że zmarł szybko". Po pogrzebie od razu wyrzuciła wszystkie jego rzeczy, zostawiła tylko jeden płaszcz. Pomyślałem wtedy, że to bardzo nietypowy sposób radzenia sobie ze śmiercią, ale może lepszy niż tkwienie w cierpieniu. Pracowałem kiedyś jako wolontariusz z pacjentami w terminalnym stadium choroby; wiedzą, że umrą, ale naszym zadaniem jest kontrolować ból. Chodziłem tam i myślałem, że jesteśmy bardzo przywiązani do życia. Mówimy: on jest w bardzo złym stanie, ale przynajmniej żyje. Mam poczucie, że to egoistyczne podejście.

Jesteśmy tylko częścią cyklu przyrody. Przychodzi wiosna i odradzamy się na nowo. A przynajmniej mamy nadzieję, że tak będzie. "Wiosna" dzieje się jesienią, bohaterowie powtarzają "przed nami jeszcze zima", czekają, co nowego wyrośnie z tego. To może brzmieć fatalistycznie, ale moim zdaniem to optymistyczna sztuka.

Czas zmian

Każdy z bohaterów przedstawienia czeka na tytułową wiosnę. Maja, młoda dziewczyna, która ma jeszcze wszystko przed sobą, ale uważa, że w jej życiu wszystko jest nie tak, jak by chciała, wierzy, że to będzie przełomowy punkt. - Na wiosnę wszystko rodzi się na nowo i myślę, że dla mojej postaci to jest czas zwrotu, od teraz będzie lepiej - mówi Marta Juras.

- Wypatrywanie wiosny to jest rodzaj złudnego czekania. Każdy to robi. Chcemy, żeby wentyl powietrza związany z nieporadnością naszego życia został spuszczony i by już te nękające nas problemy nie powróciły. Czechow kończy "Wujaszka Wanię" słowami: "Musimy żyć, musimy żyć, bo co nam innego pozostało". Na popełnienie samobójstwa bohaterowie nie mają siły, więc muszą codziennie zderzać się z tym światem. Ale to od nich zależy, jak to zderzenie będzie wyglądało - mówi Łukasz Simlat.

Antoni Pawlicki: - Antek ma w sobie wiarę w to, że każdego dnia może zacząć się coś nowego, ale też poczucie melancholii; wszystko budzi się do życia, a jego życie zmierza w innym kierunku niż przyroda. Jednak jest kilka kroków wcześniej niż bliźniacy, nie uważa, że wszystko jest stracone. W pewnym momencie mówi: "Niedługo przyjdzie wiosna i zaczną się nowe historie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji