Artykuły

Artysta, który tworzy mity

Andrzej Wajda, najbardziej polski z polskich reżyserów, kończy 90 lat

Trudno sobie wyobrazić nasze kino bez Andrzeja Wajdy. Ale dzisiaj, w czasie jubileuszu wielkiego artysty, trzeba powiedzieć więcej: trudno wyobrazić sobie Polskę bez filmów, w których przypominał o naszych korzeniach i zadawał pytania: „Kim jesteśmy?", „Skąd przyszliśmy?", „Dokąd idziemy?"

„Myślę po polsku, więc mówię po polsku" — powiedział w Los Angeles w 2000 roku, odbierając Oscara za całokształt twórczości. Byli tacy, co się śmiali: „Pokolenie dorastające w siermiężnym socjalizmie, na bakier z językami obcymi". A jednak to zdanie miało głęboki sens.

Dzisiejsi młodzi reżyserzy nie wiedzą, czym są granice. I dobrze. Wyrośli w kraju bez cenzury, podróżują, na Facebooku rozmawiają z połową globu, angażują do filmów francuską gwiazdę i rumuńskiego operatora, wysyłają scenariusze do amerykańskich script doctorów. Są obywatelami świata. Generacja wielkich mistrzów kina XX-wiecznego była głęboko zakorzeniona we własnej kulturze. Bergman najlepiej czuł się w Szwecji. Trudno sobie wyobrazić De Sicę czy Felliniego odizolowanych od włoskiej rzeczywistości. A Kurosawa bez tradycji japońskiej? Tarkowski bez uwikłań rosyjskich? Resnais bez zaplecza francuskiego? Wszyscy oni uniwersalizmu szukali na swoich podwórkach. Wajda zaś był szczególnie wrośnięty w narodową tradycję. Bo musiał jej bronić.

Cienie wojny

Andrzej Wajda i inni najbardziej znaczący twórcy jego pokolenia z wczesnej młodości wynieśli traumatyczne wspomnienia wojny, a potem w nowym ustroju narzuconym ze Wschodu próbowali zachować własną tożsamość i wartości. Obnażali oszustwa komunizmu, przypominali, że wolność nosi się w sobie. Także dzięki temu polskie społeczeństwo nie dało się przez blisko pół wieku zrusyfikować.

To z filmów Wajdy pochodzą niezapomniane, symboliczne sceny naszego kina. Kieliszki wódki płonące na barze jak znicze za tych, którzy zginęli. Maciek Chełmicki konający na śmietniku historii. Powstańcy dochodzący kanałem do zakratowanego włazu, za którym majaczy Wisła — ze stojącymi przecież na drugim brzegu radzieckimi czołgami. Korczak prowadzący dzieci na śmierć — parami, jak na wycieczkę. Młoda reżyserka biegnąca po telewizyjnym korytarzu i rzucająca na szalę wszystko, by odkryć prawdę o kawałku polskiej historii. Kilkunastominutowa, wstrząsająca sekwencja mordowania oficerów w Katyniu.

Andrzej Munk, Kazimierz Kutz, nawet Wojciech Has polemizowali z polskimi mitami. Andrzej Wajda je tworzył.

Wykorzystywał polityczne odwilże, by w czasach komunizmu zapełniać kolejne białe plamy historii. W wolnej Polsce, po roku 1989, nie musiał zakasywać rękawów i zaczynać od podstaw. Po prostu dalej opowiadał o dziejach kraju albo próbował mierzyć się z nową rzeczywistością. Tak powstawały ważne dzieła: od rozliczeń szkoły polskiej — Kanału czy Popiołu i diamentu, przez Popioły, Człowieka z marmuru, ...z żelaza i ... z nadziei, aż do Katynia i Wałęsy.

W latach komunizmu świat był ich ciekawy.

— To było tak, jakby w murze berlińskim zrobiła się szczelina, przez którą kontaktowały się dwa światy — powiedział mi kiedyś Wajda. — A Zachód chciał wiedzieć, co się dzieje za żelazną kurtyną.

Potem też polski mistrz nie stracił swojej pozycji. Pamiętam szok, jaki na festiwalu w Berlinie wywołał Katyń. — Nie pytaj mnie, czy to jest dobry film — powiedział mi niemiecki krytyk, sekretarz Fipresci Klaus Eder. — To jest ogromnie ważny film.

Andrzej Wajda żartuje, że gdyby jego Popiół i diament został wypuszczony na festiwale zagraniczne, to on byłby pewnie dzisiaj reżyserem hollywoodzkim. Ale jednocześnie autor francuskiego Dantona przyznaje: — Na Zachodzie byłem człowiekiem z innego świata. To tutaj miałem swoje porachunki i swoją publiczność".

Jak sam mówił: „rozmawiał z Polską". Ponad głowami cenzorów. A gdy przyszedł Sierpień '80, stoczniowcy zaprosili go na Wybrzeże. Zrobił Człowieka z żelaza. Został senatorem w pierwszym wolnym Sejmie.

Gdy chciał odpocząć od polityki, ekranizował prozę Iwaszkiewicza, Reymonta. Pokazywał potem naszą literaturę światu. To prawda, były lata, gdy po transformacji ustrojowej Wajda z trudem nawiązywał kontakt z nowymi, młodymi widzami. Ale potem znów złapał wiatr w żagle. Zrobił ważne filmy o najnowszej historii. I wzruszający Tatarak, nagrodzony na festiwalu w Berlinie za innowacyjność. Bo choć w tym filmie o odchodzeniu były mądrość i cierpienie człowieka doświadczonego, jego języka nie powstydziłby się żaden poszukujący twórca młodego pokolenia. Dziś kończy film Powidoki o Władysławie Strzemińskim. I już myśli o następnej produkcji.

Głos Spielberga

Andrzej Wajda ma Oscara za całokształt twórczości, cztery nominacje do tej statuetki w kategorii filmu nieangielskojęzycznego, Złoty Glob, canneńską Złotą Palmę, berlińskie Złote i Srebrne Niedźwiedzie, weneckiego Złotego Lwa, francuskiego Cezara, brytyjską BAFTA i wiele innych nagród. Martin Scorsese powiesił w swojej montażowni plakat Popiołu i diamentu, Steven Spielberg w 2000 roku w liście do Amerykańskiej Akademii Filmowej pisał: „Ludzie kochający kino uważają go za jednego z najważniejszych reżyserów w historii filmu. Próbując ukazać najjaśniejsze i najciemniejsze strony europejskiej duszy, zmuszał nas do refleksji nad siłą naszego własnego humanitaryzmu. Wajda należy do Polski, ale jego dzieła są częścią kulturalnego skarbu całej ludzkości. Przypomina nam, filmowcom, że historia może czasem żądać od nas odwagi. Że nasi widzowie mogą oczekiwać duchowego wsparcia. Że bywają sytuacje, w których trzeba zaryzykować własną karierę, aby bronić praw ludzi". Piękne słowa wielkiego artysty o innym wielkim artyście.

Ale jest coś jeszcze: Wajda należy do pokolenia, które wierzyło, że sztuka może zmieniać świat. Nas jego filmy naprawdę zmieniały. Wychodziliśmy z kina silniejsi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji