Artykuły

KRÓL JAN WEDŁUG SZEKSPIRA

Po Dürrenmattowskiej wer­sji "Tańca śmierci" - "Play Strindberg" - zobaczyliśmy w Warszawie następną jego pa­rafrazę, tym razem z Szekspi­ra. Dürrenmatt sprawując przez półtora roku kierowni­ctwo artystyczne teatru w Ba­zylei zajął się przeróbkami. Prócz "Króla Jana" zdürrenmattyzował "Tytusa Andronikusa" Szekspira. Nawet naj­bardziej zagorzali wielbiciele autora "Wizyty starszej pani", z pewną powściągliwością mó­wią o tej fazie jego twórczo­ści.

Dürrenmatt sięgnął do Szek­spira, tak jak ongiś Szekspir do dzieła anonimowego twór­cy - noszącego tytuł "Burz­liwe panowanie Jana, kró­la Anglii". A przy tym za­chowując szekspirowskie po­stacie i główny zarys akcji - odwrócił znaczenia, mówił co innego i inaczej niż jego wiel­ki poprzednik. Ale pozostaw­my Szekspira, stanowi tutaj tylko pretekst, tylko punkt wyjścia. We wstępie do swo­jej parafrazy Dürrenmatt pi­sze: "Postawiłem sobie za za­danie wydobyć klarowniej dialektyką dramaturgiczną ist­niejącego materiału, zachować ustawiczne perypetie, istnieją­ce również u Szekspira i dojść do bardziej eleganckiego fina­łu; skrócić sztukę, zamiast mozolnej walki podjazdowej, przy pomocy której Szekspir i jego poprzednik szli do wy­granej, dać mata kilkoma po­sunięciami, a tym samym uczynić akcje bardziej przej­rzystą. Z udramatyzowanej kroniki powstanie przypo­wieść: "Komedia polityki, pewnej określonej polityki".

Mat w kilku posunięciach to rzecz dobra w szachach, nie­zła - jeśli się uda - w po­lityce, w dramacie rzadko się sprawdza. To Brechtowi uda­wały się sztuki pisane jako ilustracja jednej arbitralnie założonej tezy. Dürrenmatt niejednokrotnie powoływał się na Brechta, tu spróbował po­wtórzyć jego doświadczenia teatru ostro zaangażowanego. Cóż chciał, aby mu z tej "ko­medii polityki" wynikło? Niemoralność władzy sprawowa­nej ponad wolą ludu; mecha­nizm gry politycznej, w któ­rej jedyną liczącą się normą jest wygrana: znaczenie przy­padku zamieniającego we wła­sną odwrotność najlepsze ludz­kie intencje? Nie są to odkry­cia. Już Szekspir był czytel­nikiem Machiavella, a ostatnie czterysta lat niejedno do­świadczenie dorzuciły do wie­dzy w tej materii. Szekspirow­skie "Życie i śmierć króla Ja­na" czytane jako dramat poli­tyczny przynosi więcej mate­riału do refleksji niż transpozycja komediowa. Dürrenmatt chce pomóc widzowi, podaje mu już gotowe wnioski i oce­ny, myśli za widza, unika nie­jasności, maksymalnie uprasz­cza sytuacje, sprowadza do czynników pierwszych elemen­ty gry politycznej. Jest to wła­śnie metoda Brechta, tyle, że o dobrych parę dziesięcioleci późniejsza. Autor "Pana Puntili" i "Artura Ui" pomału przechodzi do historii. Nasza dzisiejsza wiedza o mechaniz­mach polityki i psychologii lu­dzi ją robiących komplikuje się a nie upraszcza. "Naiwny marksizm" Dürrenmatta wście­kłe atakującego kapitalizm jest sympatyczny, niewiele jednak mówi o rzeczywistych kulisach polityki współczesnego świata. Postacie w tej "komedii po­lityki" są kukiełkami z teatru marionetek, białe lub czarne, dobre lub złe. Zło prezentują wszyscy posiadający władzę, lub z nią związani: dobro - człowiek z zewnątrz, niezależ­ny, mądry i ironiczny ba­stard, królewskie dziecko z nieprawego łoża. Krwawemu szaleństwu rządzenia próbuje on przydać racje humanistycz­ne, jego sensowne rady obra­cają się jednak przeciwko nie­mu samemu i przeciwko kró­lowi Janowi, bowiem - jak mówi Dürrenmatt - każda re­forma wywołuje sprzeciw ca­łego systemu, i zawsze jest sprawą karkołomną. Chcąc reformować jakiś system, czy się tego chce, czy też nie poddaje się go w całości w wątpliwość. Z tą ostatnią my­ślą można by się zgodzić, nie­stety została ona powiedziana w autorskim komentarzu do "Króla Jana", niezupełnie na­tomiast wynika ze sztuki. Ludwik René, który ma już poza sobą parę "dobrych" Dürrenmattów, z jego najlep­szego okresu, a więc przede wszystkim pamiętne przedsta­wienia "Wizyty starszej pani" i "Fizyków" - próbował i tę mniej udaną sztukę uratować dla teatru. Zrobił wszystko, co możliwe, żeby przydać jej wdzięku, wydobyć ironię, wycieniować. Natrętną oczywi­stość prawd głoszonych przez Dürrenmatta René zamyka w ironiczny cudzysłów. To błaze­nada odgrywana ku uciesze wi­dzów. Reżyser - jak najbar­dziej słusznie - unika jakich­kolwiek skojarzeń z Szekspi­rem, wydobywa raczej powi­nowactwa z Brechtem. Przed­stawienie jest lekkie, zabaw­ne, trafia do widowni, która żywo reaguje na zręcznie wypointowany dowcip. Ludwik René , specjalista od Dürren­matta, nie dał się uwieść au­torskim napomknieniom o rze­komych głębiach myślowych zawartych w zdürrenmattyzowanym "Królu Janie", traktu­je sztukę we właściwych pro­porcjach; po prostu jako żart zgryźliwego ironisty, żart, któ­rego kołem napędowym jest gra o utrzymanie władzy. Jest w tym przedstawieniu ogólnie dobrze granym, parę ról zagranych znakomicie. A więc przede wszystkim ZBI­GNIEW ZAPASIEWICZ jako Filip Faulconbridge, bastard, nieprawy syn Ryszarda Lwie Serce. Autor obdarzył go ła­ską mądrości, on jeden w tym towarzystwie kukieł walczą­cych o miejsce u władzy ma świadomość konsekwencji szerszych niż doraźny efekt, reperkusji. Jeśli tak można po­wiedzieć: społecznych poszcze­gólnych politycznych pocią­gnięć. To cynik, ale poza tym - postać świetlana. Trochę go­rzej zagrana rola ta byłaby niełatwa do strawienia. Zapasiewicz ani na chwilę nie po­zwala widzowi zapomnieć o tym, że on, aktor, nie iden­tyfikuje się z graną postacią. Osławiony i tylekroć źle poj­mowany (zarówno przez re­cenzentów jak i przez akto­rów) "dystans" do roli tu wprowadza ton nieserio, ton zabawny, demonstracji tezy, nie przeżycia. Bardzo pięknie, z finezyjnym humorem gra MIECZYSŁAW VOIT króla Francji Filipa. FRANCISZEK PIECZKA jako Kardynał Pandulf tworzy ładnie zarysowa­ną komediową postać. A da­lej: JÓZEF NOWAK (Król Jan). WANDA ŁUCZYCKA (królowa Eleonora). BARBA­RA HORAWIANKA (Konstan­cja). MAGDALENA ZAWADZ­KA (Blanka). WITOLD SKARUCH (Chatillon). KRYSTY­NA MACIEJEWSKA-ZAPASIEWICZ (Izabela).

ZOFIA WIERCHOWICZ, sce­nograf szeroko znany, mający za sobą niejeden autentycz­ny sukces, tym razem próbo­wała zrobić pastiche z siebie samej. Z własnych scenografii do Szekspira (to jej specjal­ność!). A więc trochę surowo­ści jak w kronikach królew­skich, przypomnienie, że rzecz się od Szekspira wywodzi i trochę żartu - dla Dürren­matta. Wstążeczki, witrażyki, kolorowe, cyrkowe lampki w scenie, kiedy to po zamordo­waniu jednego dziecka, preten­denta do tronu, pojawia się następne - kolejny preten­dent. Jest w tej scenografii i w kostiumach ręka wytrawne­go artysty. Muszę się jednak przyznać, że mogłabym wymie­nić co najmniej dziesięć prac Zofii Wierchowicz, które bar­dziej przypadły mi do gustu niż ta ostatnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji