"Express" na próbie w Dramatycznym "Marchołt Gruby a Sprośny" Jana Kasprowicza po raz pierwszy w Warszawie
Reporterzy "Expressu" spędzili przedpołudnie w Teatrze Dramatycznym w Pałacu Kultury. Byli za kulisami, w bufecie, na widowni, na próbie sztuki Jana Kasprowicza pt. "Marchołt Gruby a Sprośny - jego narodzin, życia i śmierci misterium tragikomiczne".
O tej porze nikt nie wchodzi frontem. Wszyscy od tyłu. Przez portiernie. Znają tu każdego. Obca twarz od razu rzuca się w oczy.
- Państwo do kogo?
- My na próbę. Pan reżyser wie. Wpuścili. Zdejmujemy płaszcze w aktorskiej szatni i przez chwile czujemy się przynależni do tego świata. Tajemniczego święta złudy. Rzadko trafia tu "cywil". Przychodzi zwykle innymi drzwiami, gdy wszystko jest gotowe. Na przedstawienie. Winda wiezie nas na czwarte piętro. Gdzie są aktorzy? Na razie wszyscy przechodzą przez bufet...
Bufet teatralny, ten wewnętrzny - od kulis jest miejscem spotkań, oczekiwań, wytchnienia, miejscem wreszcie, gdzie można napić się kawy, herbaty, soku, zjeść kanapkę lub nawet obiad. Aktorzy wpadają tu w drodze na scenę i wprost ze sceny, w kostiumach i w prywatnych ubraniach. Oto Franciszek Pieczka. Zajada swoja porcję szynki, bardzo się spieszy. Za chwilę wezwą go przez megafon na scenę.
- Jak pan się naje w Warszawie? - pytamy aktora, bo właśnie niedawno przeniósł się do Dramatycznego ze Starego Teatru w Krakowie.
-- Doskonale się czuję. Spotykam tu wielu dobrych kolegów jeszcze ze szkoły teatralnej. W teatrze przyjęto mnie bardzo serdecznie. Odwykłem tylko trochę od sceny. Nie grałem dwa lata, muszę się wiec na nowo docierać. "Pancerni" zabrali mi kawał aktorskiego życia. Rola Marchołta interesuje mnie, jest barwna, bogata. Ale mam wiele obaw. Nowy teatr, nowa publiczność, nowy zespół.
- Nie zerwał pan jednak całkiem z "Pancernymi" tu, w teatrze?
- Myśli pani zapewne o mojej partnerce? O Małgosi Niemirskiej? Gdy zaczynaliśmy "Pancernych" Małgosia zdawała maturę. Gdy kończyliśmy film - kończyła Wyższa Szkołę Aktorska. Teraz jesteśmy kolegami w teatrze.
Już wychodzimy z bufetu. Trzeba zejść dwa piętra. Łatwo tu zabłądzić. Jesteśmy przecież w Pałacu. Pełno długich korytarzy, drzwi, sal. Kierujemy się tam, gdzie oni. Wprost na scenę. Próba się jeszcze nie zaczęła. Krążą maszyniści. Coś rozstawiają, przesuwają, przynoszą. Nie ma dekoracji. Tylko parkiet pośrodku jak do tańca. Stoliki, krzesła, trochę gratów. Za kilka dni wszystko to się przemieni w wielka salę jakiejś resursy, niby - kawiarnię, w stylu bogatej secesji. Na razie trudno to sobie wyobrazić nawet, zerkając na projekt scenografii Ali Bunscha. Kilka schodków i ze sceny schodzimy na widownię. Zasiadamy jako jedyni widzowie w pustych fotelach. Tylko tuż przy scenie, podobne do klatki, stoi podium dla reżysera. Niewielki pulpit i lampka.
- Proszę państwa! Uwaga! Zaczynamy druga księgę - mówi reżyser Ludwik René i zwraca się do nas:
- Widowisko składa się z czterech ksiąg i prologu. Teraz próbujemy księgę drugą, opowiadającą dzieje miłości i zaślubin marchołtowych.
"Marchołt Gruby a Sprośny", dzieło Kasprowicza, powstałe w latach 1902-1913, a wydane w roku 1920 aż pięćdziesiąt lat czekało na swoją warszawska premierę. Wystawiano "Marchołta" zaledwie kilka razy, ale w stolicy nigdy.
- Moim dążeniem było - mówi Ludwik René - uzmysłowić widzom. że jest to utwór autoironiczny, stworzony przez poetę, który przeżywał w tym okresie wielkie zwątpienia natury filozoficznej i osobistej. Marchołt zatem jest człowiekiem, którego naiwność i idealizm kłócą się z otaczającym go światem. Utwór Kasprowicza to rodzaj moralitetu, rozgrywającego się współcześnie autorowi. Jako motto całej inscenizacji przyjąłem ten oto cytat ze sztuki:
"Wypowiedział niby mowę,
że ze życia, że ze świata
pospolitą my kawiarnię
niby czynim".
Utwór napisany ośmiozgłoskowcem jest bardzo rytmiczny, uczyniliśmy więc z niego coś w stylu śpiewogry, z tańcami i śpiewkami. Muzykę nowocześnie zaaranżowaną, opartą na folklorze skomponował Tadeusz Baird. Premiera przed połową kwietnia - tyle reżyser.
Tymczasem na scenie już się rozpoczyna akcja...