Kasprowicz podszyty Joyce'em?
TRAGIKOMEDIĘ o Marchołcie naszkicował Kasprowicz około roku 1903, czyli w okresie ofensywnym Młodej Polski. Teatry sięgając do utworów z czasów moderny mogą odświeżać nasze spojrzenia na dzieła przebojowe w swojej epoce. Jak to się dzieje z Wyspiańskim, stale karmiącym nasze sceny, lub z Przybyszewskim niegdyś popularnym, potem zdyskredytowanym, dziś budzącym z dystansu nowe zaciekawienie. Ale mogą także nasze teatry dobierać się do dzieł zaniedbanych w swoim czasie, jak "Bazylissa Teofanu" Tadeusza Micińskiego. Do takich posunięć można zaliczyć pomysł wystawienia Kasprowiczowskiego ,"Marchołta" w Teatrze Dramatycznym.
Sztuka ta blisko się kojarzy z "Zaczarowanym kołem" Rydla i "Weselem" Wyspiańskiego. Skąd więc w tytule tej recenzji Joyce?
"Marchołt", rozpoczęty w pierwszych latach naszego stulecia, uzyskał ostateczny kształt w wydaniach książkowych z 1920 r. i (pośmiertnym) z 1930 r. Pomiędzy szkicem, a redakcją definitywną legły rewolucja 1905 r. i I wojna światowa i jej następstwa, co nie mogło przejść bez echa w uzupełnieniach tekstu. Joyce natomiast pisał "Ulissesa" w latach 1914-1921. Jest nie jedynym, ale jednym z głównych wyrazicieli tych prądów literackich, Jakie zatętniły tuż przed pierwszą wojną, podczas niej i wkrótce po niej. Świeżo wydany przekład Słomczyńskiego aktualizuje chęć zestawień, zwłaszcza że powieść Joyce'a zawiera cały rozdział napisany w formie dramatycznej. Nie chcę przez to powiedzieć, że René w swojej inscenizacji inspirował się Joyce'em; ale "Ulisses" jest jednym z walnych dokumentów, potwierdzającym, że dzisiejsze nowinki teatralne są kontynuacją, czasem rozwinięciem, częściej tylko powtarzaniem form zaprojektowanych już przed pół wiekiem. Nawet nie wczytując się w dzieła z tamtych czasów i nie widząc ówczesnych inscenizacji, pośrednio czerpie się z ich posiewu. A jeżeli kto zapyta co ma piernik do wiatraka i Kasprowicz do Joyce'a, i gdzie Pannom leśnym z Kujaw, ziemi łowickiej czy krakowskiej do Nocnego Miasteczka w Dublinie, mam przygotowaną odpowiedź: w naszym stuleciu Irlandii od Polski nie dzieli wielka przepaść pojęć i wyobrażeń. Od halucynacji Joyce'a do rozterek Kasprowicza prowadzi prosta ścieżka afirmująca biologiczną niewytłumaczalność życia. Obaj są zdecydowanymi witalistami, choć jeden celtyckim, drugi słowiańskim. Dlatego nie odczułem anachroniczności w posłużeniu się przy inscenizacji Kasprowicza doświadczeniami obecnego teatru. Wypływającymi z kontynuacji odkryć teatralnych i pisarskich sprzed pół wieku. Więc to przedstawienie choć nie tłumaczy nam naszych dni, a tylko dokumentuje ich geneologię można uznać za czyn repertuarowo i inscenizacyjnie ważki. Choć nie porusza nas do głębi ani tragizmem, ani komiką - napawa szacunkiem, zwłaszcza że obfituje w dobre kreacje aktorskie. Sprzeczna z tytułem aparycja Franciszka Pieczki w roli Marchołta strzegła go przed łatwizną zewnętrzną, każąc tym mocniej wżyć się w graną przez siebie postać. Tadeusz Bartosik grając szatańską postać "Kogoś innego" w pięciu wcieleniach: żebraka, króla, fauna. Kogoś i znachora miał piękne pole do popisu i nie zmarnował okazji. Ryszard Barycz, Mieczysław Stoor i Józef Nowak wystylizowali się z powodzeniem na Wilhelma II z szopki i jego ministrów, zresztą obarczając się także innymi rolami. Panie także dobrze wykorzystywały okazje do popisu. Wymienię tu przede wszystkim Elżbietę Osterwiankę w roli Fauna z głowa staruchy. Katarzynę Łaniewską, Jako Wiórkową, młodą żonę starego Wiórka, granego wzruszająco przez Zbigniewa Koczanowicza. Halina Dobrowolska, Magdalena Zawadzka i Maria Wachowiak tworzyły zalotne trio Panien leśnych, a także były zauważalne w gromadce anielic. Uwodzicielską królewną była Małgorzata Niemirska. Przepraszam że nie wymieniam również dobrze grających, ale których role są mniej eksponowane lub bardziej epizodyczne. Trudno, osób w sztuce jest czterdzieści! Ale zrobię jeszcze wyjątek dla Wojciecha Pokory i Piotra Pawłowskiego jako Radcy i Obywatela Pierwszego.