Artykuły

Nieśmieszny niestaruszek

Ten "Śmieszny staru­szek" nie jest, ani śmieszny, ani staruszek. Sztuka Tadeu­sza Różewicza - sztuka nie sztuka, bo to właściwie udramatyzowany monolog, choć autor bardzo broni się przed takim określeniem - otóż sztuka ta to spowiedź z ży­cia pospolitego, mizernego, przegranego. Życia, o którym opowiada się tam na scenie, a które jest udziałem wielu na widowni. Oto człowiek, który gdzieś około czterdzie­stki przestaje być Napoleo­nem, idącym na podbój świa­ta, rezygnuje z walki, zdaje się na wegetację, wygodnic­two, emeryturę duchową. Za­gubiony w drobiazgach co­dziennych, przytłoczony wiel­kością spraw rozszalałego świata, zmęczony i zgnębiony. Bohater Różewicza jest zramolałym staruszkiem, na gra­nicy demencji, śmiesznym i żałosnym. I tak właśnie - śmiesznie i żałośnie - spo­wiada się przed dziwnym try­bunałem, złożonym z sędziów-manekinów. W tej mie­szance sprzecznych odczuć tkwi przejmujący urok sztuki, którą autor nazwał kome­dią, siła jej działania. To wszystko - zresztą całkiem niemało.

I jeszcze - Różewicz napisał: "To jest scenariusz sztuki. Z te­go trzeba zrobić sztukę". Niewąt­pliwie Piotr Piaskowski zrobił z tego sztukę. Steatralizował mono­log, wykorzystując w pełni dida­skalia autorskie. Dodał własne pomysły. W sensie teatralnym w przedstawieniu dzieje się bardzo wiele, choć w sensie dramatycz­nym w sztuce - programowo - nie dzieje się nic, nie ma akcji, jest tylko jej rozkład i trwanie pewnej sytuacji - jak to sam Różewicz przy innej okazji po­wiedział.

Ale wszystkie te bogate środki teatralne użyte tu zostały całkowicie na przekór Różewiczowi i treściom jego sztuki. A więc staruszek nie jest śmieszny. Widocznie Piaskowski uznał, że sprawy, o których tu się mówi, nie są do śmiechu. Nic z komedii. Wszystko podane jest - wbrew oczywistości tekstu - z śmiertelną, rzec można tragiczną powagą, bez cienia uśmiechu. Staruszek nie jest staruszkiem. Gra go młody, czarnowłosy Zbigniew Zapasiewicz - dynamiczny, dra­matyczny, owiany niemal prome­tejskim buntem przeciw porządko­wi świata; ciągle jeszcze (choć obłąkany) Napoleon walczący, a nie wyrzucony na margines. Zapasiewicz jest wybornym akto­rem, siłą swego talentu potrafi tak wzbogacić tę postać, a wła­ściwie stworzyć ją inną na nowo, że gotowiśmy mu uwierzyć. A jednak tekst Różewicza nie wy­trzymuje takiego ujęcia, zbyt wy­raźnie się z nim kłóci. Zastanawiałem się, dlacze­go reżyser uczynił bohatera tak młodym i dynamicznym. Co chciał przez to wyrazić? Czemu to miało służyć w przedstawieniu? Nie dosze­dłem do żadnej odpowiedzi. Chwilami zdawało mi się, że ten obłąkany, młody człowiek uroił sobie, że jest starusz­kiem i na tym polega jego obłąkanie. Bo u Piaskowskie­go rzecz dzieje się w domu wariatów, brutalni pielęgnia­rze raz po raz ingerują, znęcając się nad pacjentem. Jest w tym coś z konwencji tea­tru okrucieństwa. Artaud, którego nie bez powodu cy­tuje się w programie. W ta­kiej sytuacji trzeba było sil­nego, rozszalałego pacjenta, bo spokojnego, niedołężnego staruszka nie ma co poskra­miać. Do pomysłu reżysera dostosowana została koncep­cja postaci i sztuki. Co ta koncepcja miała wyrażać? Że okrutny jest świat, w którym żyjemy? Być może. Ale to znowu wyrasta ponad tekst Różewicza i w tekście tym różne sytuacje przedstawienia nie znajdują podparcia.

Z drugiej strony sztuka spłyciła się i poszła innymi torami. Zamiast spowiedzi z życia tzw. szarego człowieka mamy kliniczne studium obłąkanego na tle maniakalnego upodobania w La­leczkach i małych dziewczynkach. Ta skłonność, o której sam autor twierdził, że nie test to żadne, zboczenie ale coś w rodzaju hobby starego człowieka, została tu przez obsesyjne nawroty wy­olbrzymiona do głównego moto­ru sztuki, obłąkania i działania jej bohatera. W tej sytuacji "Śmieszny staruszek" zabrzmiał pusto i fałszywym tonem. Przy wszystkich tych zmia­nach perspektyw sztuki trze­ba przyznać, że przedstawie­nie jest teatralnie efektowne, sugestywne i bardzo dobrze grane. O wielkiej (w ramach koncepcji reżysera) kreacji aktorskiej Zbigniewa Zapasiewicza już mówiłem. To właściwie jedyna rola w sztu­ce a przecież w niemej roli manekina Mirosława Krajewska zasłużyła na najwyższe pochwały i swą obecnością nieodparcie narzucała się uwadze widowni. Maciej Da­mięcki i Andrzej Polanowski sprawnie działali jako pie­lęgniarze. Stefan Śródka uka­zał się na końcu jako na­stępny z kolei "staruszek", kandydat do domu wariatów. Na skrzypcach grał Kazi­mierz Kania a Jan Kosiński z werystycznych elementów i rekwizytów świetnie skompo­nował antywerystyczną konstrukcję sceny zgodnie z di­daskaliami Różewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji