Życie Galileusza
KOLEJNA premiera w Teatrze na Woli - powstały w 1938 r. dramat Bertolda Brechta "Życie Galileusza" w inscenizacji i reżyserii Ludwika Rene z dekoracjami Wojciecha Zembrzuskiego, kostiumami - Teresy Ponińskiej, muzyką - Tadeusza Bairda i układami tanecznymi Barbary Bittnerówny.
Nie padają w tym spektaklu słynne słowa "e pur si muove" (a jednak się porusza), które - jak chce legenda - miał wypowiedzieć o Ziemi Galileusz po wymuszonym na nim przez Inkwizycję uroczystym wyrzeczeniu się nauki Kopernika. Brecht do swego dramatu ich nie wprowadził. W 12 obrazach odtworzył najważniejsze, w większości udokumentowane, momenty z życia uczonego, dając jednocześnie klarowny, wręcz popularyzatorski wykład jego twierdzeń i dowodów na to, że Ziema obraca się wokół Słońca - a nie odwrotnie.
Lecz przecież w utworze tym nie te - powszechnie dziś znane i uznane ponad wszelką wątpliwość twierdzenia i dowody są najważniejsze, a - człowiek, ich autor. Człowiek zajmujący się nauką i tylko nauką, choć niekiedy zmuszony do zajęć mało dla niego interesujących, ale dających zarobek. Człowiek namiętnie dochodzący prawdy bez względu na jej konsekwencje. Człowiek, który nie może oprzeć się wypowiadaniu prawdy, a prawda ta przecież godzi w fundamentalne podstawy porządku ówczesnej Europy. Człowiek, który wreszcie przed sądem Inkwizycji odżegnuje się od teorii Kopernka, co w efekcie przynosi m.in. regres w XVII-wiecznej nauce. Człowiek, który jednak - w areszcie domowym w Arcetri - prowadzi swe prace dalej, potajemnie.
Jest też, równie w tym utworze ważna, sytuacja w jakiej ów człowiek musi działać i wszelkie problemy natury moralnej jakie ona niesie. I jest jeszcze, na samym początku spektaklu, padające ze sceny motto-przesłanie wskazujące na wiszącą nad światem groźbę wojny atomowej, która to groźba - coraz bardziej ogromniejąca - ma w laboratoriach i pracowniach uczonych jedno ze swych zródeł. Czy to przesłanie jest' w ogóle "Życiu Galileusza" "potrzebne?
No, niby marzeniem Brechta było, by ludzie w teatrze myśleli, a nie tylko dawali się ponieść uczuciom, zafascynowani spektaklem i może właśnie owo przestanie ma do myślenia prowokować bardziej, niż gdyby go przed tymi 12 obrazami ukazującymi żywot wielkiego uczonego zabrakło? Rzecz dyskusyjna.
Natomiast zafascynować spektakl raczej nie może. Jest po prostu nużący i w końcu - zarówno w swej warstwie fabularnej jak i moralnej - tyczy spraw nienowych. Ale jedno jest w nim z pewnością świetne: aktorstwo. Tadeusz Łomnicki, kreujący rolę Galileusza, jeszcze raz pokazał jakim jest mistrzem. Współgrają z nim inni - zwłaszcza Henryk Bista w niektórych epizodach, Maria Homerska jako pani Sarti - gospodyni uczonego, Maciej Borniński, Konrad Morawski, Michał Anioł czy Dorota Stalińska. Ale wszystkich ich Łomnicki przyćmiewa. To prawda, że Brecht tak właśnie zbudował dramat, iż jest to możliwe, zdecydowała jednak maestria Rektora.
Galileusz Łomnickiego - człowiek zmysłowy, próbujący podporządkować swej pasji wszystko i wszystkich, posuwający się nawet do nieuczciwości, sprytny i uparty, cyniczny, kpiarski, rubaszny, załamany wreszcie i usiłujący się podnieść z kolan, na które rzuciła go Inkwizycja. To tylko niektóre z tego bogactwa odcieni jakie aktor wydobył z tej postaci.
Słowa wielkiego uznania padały pod adresem Łomnickiego za kreację jaką stworzył przed kilkoma laty w roli Prysypkina w "Pluskwie" Majakowskiego, wystawionej w Teatrze Narodowym w reżyserii niezapomnianego Konrada Swinarskiego. Kiedy ogląda się najnowszy spektakl w Teatrze na Woli, kiedy patrzy się na Galileusza, musi się Prysypkin przypominać, choć przecież są to postacie tak różne. Zwłaszcza końcowe sceny obu spektakli łączy jakaś nić: i tu, i tam - za sprawą Łomnickiego - ci ludzie w swoisty sposób postawieni w stan pewnego oskarżenia, muszą budzić jakąś przewrotną sympatię, jakieś wzruszenie, które uzmysławia jak złożone jest pojęcie człowieczeństwa i przed ostatecznym oskarżeniem powstrzymuje.
"Życie Galileusza" w Teatrze na Woli - jako spektakl - "Pluskwie" ustępuje pod bardzo wieloma względami. Tadeusz Łomnicki jest równie wspaniały. I to trzeba zobaczyć, nawet jeśli za tę przyjemność trzeba zapłacić znużeniem.