Artykuły

Takie dziwne wesele

"Być jak Krzysztof Krawczyk" Andrzeja Mańkowskiego w reż. autora w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Gwiazdą spektaklu jest Bogdan Smagacki śpiewający przeboje Krzysztofa Krawczyka. Sztuka Andrzeja Mańkowskiego "Być jak Krzysztof Krawczyk" niestety rozczarowuje

Najnowsza premiera Teatru Miejskiego w Gdyni oczekiwana była z dużym zainteresowanie. Sztukę "Być jak Krzysztof Krawczyk" napisał Andrzej Mańkowski, utalentowany scenarzysta filmowy oraz muzyk. Pomysł miał interesujący, postanowił stworzyć na scenie świat, w którym bohater Adam Bardziej, fan Krawczyka, borykający się z brakiem akceptacji w realu, powołuje w internecie alternatywną rzeczywistość. Może w niej funkcjonować nie tylko jako postać spełniająca oczekiwania innych, ale przede wszystkim zrealizować własne marzenia. Niestety, wirtualni bohaterowie wymykają mu się spod kontroli.

Miało być kolorowo, zabawnie, wyjątkowo. Andrzej Mańkowski postanowił bowiem zaprosić nas na wesele. Zatem zjawiamy się, gra zespół muzyczny "Fantazja", śpiewa nieśmiały solista - fan piosenek Krzysztofa Krawczyka. Jest gitarzysta Sylwek (Rafał Kowal), Na scenie bryluje wodzirej (Maciej Sykała), przybył nawet iluzjonista (Grzegorz Wolf), są goście weselni i młoda para (Maciej Wizner i Marta Kadłub). Dowcipy wodzireja, jak to na weselu, nie zawsze są śmieszne i na poziomie. Alkohol płynie strumieniami. Ktoś komuś daje w twarz, pan młody zgodnie z niechlubną tradycja swojej rodziny zdradza pannę młodą z kelnerką (gra ja Agnieszka Bała). Ot, scenki rodzajowe. Jasnym punktem uroczystości są przeboje Krzysztofa Krawczyka, które śpiewa i to znakomicie, solista zespołu "Fantazja" Adam Bardziej, czyli Bogdan Smagacki, z towarzyszeniem zespołu. To jedyna pierwszoplanowa postać w tym przedstawieni, pozostali aktorzy to tzw. drugi plan i choć grają dobrze, przedstawienie cały czas ociera się o kicz. Zamierzony lub nie. Wielkiej odwagi wymaga pokazanie w teatrze sztuki, której akcja dzieje się na weselu, po wybitnych filmach Wajdy i Smarzowskiego. Dopiero w drugim akcie wyjaśnia się sprawa wirtualnych bohaterów.

Na ekranie pojawia się prawdziwy Adam Bardzieja, który steruje bohaterami ze swojego pokoju. To on stworzył wirtualny świat i grę komputerową o weselu, dla swojej mamy, miłośniczki Krzysztofa Krawczyka.

Autorką scenografii i kostiumów jest Sabina Czupryńska, reżyserem autor. Maciej i Tomasz Stroynowscy odpowiadają za opracowanie muzyczne (wielkie brawa). Publiczność zapewne tłumnie zjawi się w teatrze na tej sztuce, ale pewnie nie tyle ze względu na sam spektakl, ile ze względu na sentyment do piosenek Krzysztofa Krawczyka.

***

Dla takich chwil warto żyć - jestem wzruszony

- Kurz za kulisami pozostał mi mocno w pamięci - mówi o miejscu teatru w swoim życiu Krzysztof Krawczyk, obecny na premierze w Gdyni. Rozmawiamy przed premierą

- Jestem szczęśliwy, że dzisiaj zjawiłem się tutaj w Gdyni. To nie dyplomacja, to, co powiem, ale chciałem podziękować tym, którzy prowadzą ten teatr i wymyślają takie rzeczy. Teatr wzbudza we mnie wzruszenie, bo jestem, można powiedzieć, wychowany za jego kulisami. Rodzice byli aktorami, występowali też w operze, ojciec był świetnym barytonem. Często kiedy wieczorami mieli spektakl, razem z bratem przesiadywaliśmy za kulisami.

Kiedy dowiedział się pan, że Andrzej Mańkowski napisał sztukę "Być jak Krzysztof Krawczyk", co Pan pomyślał?

- Przeraziłem się. Pomyślałem: ojej, ktoś mi chce przywalić, to będzie mocne, znokautują mnie, zrobią jakąś parodię. Ale Andrzej Kosmala, mój menedżer od lat, uspokoił mnie, mówiąc: To zawodowcy, świetne głosy, ktoś od nas ze studia wcześniej oglądał ten zespół aktorski. Mój producent powiedział więc, że możemy spać spokojnie. Dzisiaj serdecznie przywitano mnie w teatrze. Zdążyliśmy nawet przejść na "ty" i to bez żadnych dopalaczy, bez niczego, nawet kawy nie piłem, bo i bez kawy jestem bardzo stremowany. Nie wiem, czy nie bardziej niż aktorzy za kulisami. Coś takiego przydarzyło mi się po raz pierwszy.

Ostatnio ukazała się pana płyta z piosenkami Cohena...

- Na pewno nigdy nie skończy się na świecie śpiewanie o najbardziej tajemniczych emocjach, uczuciu, jakim jest miłość. Cohen po prostu wtargnął rewolucyjnie w moją duszę i ta poezja, którą tak pięknie przetłumaczył Maciej Zembaty, dała mi dowód, że warto o tych emocjach i uczuciach rozprawiać, warto przeżywać je na nowo. Jest to, oczywiście, wielka i piękna tajemnica. Jako człowiek wierzący wiem, że nie pojawia się przez przypadek. Wiem, że jest to transcendentna historia z tymi uczuciami, podobnie jak z twórczością.

Ale wracając do teatru... Pamiętam kurz za kulisami, który pozostał mi mocno w pamięci, pamiętam zapach mastyksu, to taki klej, którym perukarze klei się peruki i dokleja wąsy. Zawsze kojarzył mi się z garderobą. Pamiętam czasy, gdy jako mali chłopcy, razem z moim bratem, podglądaliśmy tancerki, które przebierały się w kabaretówki. Ojcu nie bardzo podobały się te nasze niezbyt sceniczne zainteresowania, więc była za nie odpowiednia kara.

Sztuka nie jest biografią Krzysztofa Krawczyka, ale przyjechał pan na premierę...

- Ze względu na Andrzeja Mańkowskiego, który powiedział mi, że w latach siedemdziesiątych zetknął z moimi piosenkami i miały one dla niego ogromne znaczenie. Jeżeli mając 69 lat, otrzymuję wiadomość, że ktoś napisał sztukę "Być jak Krzysztof Krawczyk" - jestem przerażony, a potem mile się rozczarowuję, to chwała Panu i ludziom, że tak się stało. Chciałem jeszcze raz podziękować tym, którzy napracowali się nad tym spektaklem. Jestem ogromnie ciekaw reakcji widowni, bo dla niej się to robi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji