Ty myślisz o Polsce!! To widoczne!
Publiczność wchodzi na widownię. Na scenie, w głębi, pod nagą ścianą przycupnięte sylwetki, ktoś gra na gitarze ostinatowy, prosty motyw. Stopniowo muzyka potężnieje, a sylwetek przybywa: wypełniają scenę. Początek - rapsodyczna recytacja określająca temat: Polska. I za chwilę Wróżka zwiastuje nadejście Konrada: jej emfaza nie jest funkcją parodii, ma brzmieć serio. Konrad wchodzi w środek stworzonego przez wykonawców kręgu. Urywki właściwej ekspozycji: słowa do teatralnych robotników i do reżysera, aktorów Przybysz wypowiada wobec lej samej grupy postaci na scenie. Zerwana szmata odsłania wiszący centralnie przedmiot: błyszczy odbitym światłem teatralny gong. Na wyciągach zjeżdża z góry cały magazyn kostiumów. Początek teatru w teatrze.
Przedtem Konrad, na chwilę zostawiony sam, mówi fragment "Modlitwy". Teatr zaczyna się przekomarzaniem Muzy i Reżysera, lecz od wejścia Muzy w rolę - od słów "Ktokolwiek żyjesz..." akcenty parodystyczne zostają prawie całkowicie wytłumione. Przekomponowania postaci robione najprawdopodobniej pod możliwości aktorskie: Przodownik rozdwoił się na Przewodnicę i Przewodnika, za to Kaznodzieja wchłonął Prymasa. Pojawia się mówiąca tekstami spoza "Wyzwolenia" Kobieta wyzwolona; jej egzaltowane kwestie brzmią tu niechcący bardzo komicznie. Akt kończy się apostrofą "Warchoły to wy" rzuconą w twarz publiczności, po czym Konrad - niejako "za ciosem" - schodzi między fotele i wygłasza mało znany tekst Wyspiańskiego z 1905 roku, tytułowany w "Dziełach Zgoda" - wezwanie do czynu manifestującego jedność narodową, ponad podziałami i partyjniactwem.
Część druga: z początku zupełnie inny dramat. Na scenie mur do połowy wysokości sceny, centralnie wnęka, w niej klęczy Konrad, spowity krwawym ni to bandażem, ni powrozem; końce wybiegające od rąk ku ziemi przypominać mogą rękawy kaftana bezpieczeństwa. Po obydwu stronach wnęki Anioły: Biały i Czarny; Konrad mówi Wielką Improwizację z "Dziadów". Po niej wracamy do "Wyzwolenia" - do scen z Maskami. Między nie wprowadzono trzy Polonie, mówiące teksty spoza dramatu, najpewniej wiersze romantyków - nie zidentyfikowałem. W orszaku Polonii idą: Emilia Plater, Królowa Jadwiga, Stańczyk, Kazimierz Wielki, Skarga, Sybirak, Podchorąży i Kosynier. Grupa ta w zakończeniu aktu przesuwa się pojedynczo po murze jak w szopce, w dali lśnią kosy na sztorc, brzmi Mickiewiczowa modlitwa: "O wojnę powszechną za wolność ludów prosimy Cię, Panie...".
Akt trzeci: zwieńczenie teatru w teatrze, pojedynek słowny Geniusza z Konradem, "Poezjo precz". Scena pustoszeje. Stary Aktor mówi swój monolog oświetlając sobie twarz zapałką. W ciemności rozchodzą się postacie, jedna z nich, zwracając się do publiczności, wypowiada końcowe didaskalia: "Gdy szary świt uchyli bram...".
Metoda, jaką przyjął Bernard Ford Hanaoka, wydaje się dosyć oczywista: skojarzenia w miejsce analizy. Sam reżyser mówił w prasie o zastosowanym tu "kluczu psychodramy". Jasne: co się komu w duszy gra na temat zadany w "Wyzwoleniu". Komuś się przypomni Mickiewicz, komuś Grottger, komuś walka sufrażystek bądź dziewica-bohater w orszaku Polonii. Wszystko to jest jedna rekwizytornia z napisem na drzwiach "nastrój romantyczny": od "Dziadów" do Niemena; reżyser wziął stąd bardzo wiele, zadbał wszak o pewną jednorodność. Przedstawienie zachowuje stylistyczną spójność; dzięki niej, zapewne, nie denerwuje, nie drażni - i nie nudzi.
O ile wszakże o spójności stylistycznej można mówić, o tyle o jakiejkolwiek spójni myślowej - nie. Pomińmy już fakt, że ów asocjacyjny charakter interpretacji roztrzaskuje konstrukcję dramatyczną utworu; w końcu mało komu poza Swinarskim udało się tę konstrukcję na scenie pokazać, niedawno porozbijał ją również bezceremonialnie Dejmek, pal sześć. Ale nawet na wybranej płaszczyźnie, w owych wariacjach na "polski temat" reżyserowi nic się nie chce skleić. Bierze teksty, z których część ma przecież zabarwienie drwiąco-prześmiewcze, trochę tej drwiny zdrapuje, niekonsekwentnie jednak. Niekiedy parodyjność wraca poprzez słabiutkie wykonanie aktorskie (z trudniejszymi tekstami dają sobie radę tylko Hilary Kurpanik - Konrad, i Tadeusz Bartkowiak - Stary Aktor; żebyż się tylko tak nie sypali w wierszu!). Coś, od czego w "Wyzwoleniu" nie sposób abstrahować: walka z tanim blichtrem, z pseudopatriotycznymi uniesieniami, z pustą hasłomanią - to wszystko zamazuje się w niezbornościach wykonania, ale przede wszystkim w niepowstrzymanym mnożeniu symboli, cytatów i pomnikowych postaci. Reżyser zaś nie próbuje nawet tego konfliktu wyprowadzić czy uprecyzyjnić; jest całkowicie bezsilny.
"Podajmy sobie ręce braterskie i jedno ino wciąż wołajmy: Polska, Polska!" Prawie wszystko w zielonogórskim przedstawieniu idzie na takim właśnie, jednostajnym tonie. Bernard Ford-Hanaoka za odwagę porwania się na dzieło Wyspiańskiego płaci wysoką cenę: stać go jedynie na taki teatr, który w "Wyzwoleniu" jest obiektem ataku.